Pani Elwira całe zawodowe życie przepracowała, ucząc polskiego w szkole podstawowej kilkadziesiąt kilometrów od Białegostoku. "Wymagająca, ale w porządku" – tak wspominali ją byli uczniowie. Lubiła uczyć, rzadko chodziła na zwolnienia, organizowała dodatkowe zajęcia. Wszystko zmieniło się, gdy dwa lata temu osiągnęła wiek emerytalny. "W pani wieku paradować po korytarzu na obcasach? To nie uchodzi" – gdy usłyszała te słowa po raz pierwszy, uznała, że to żart. Dyrektor szkoły jednak nie żartowała: "Proszę coś ze sobą zrobić. Psuje pani wizerunek placówki". I się zaczęło. Nieważne, co robiła i jak się starała, popełniała zdaniem swojej szefowej niewybaczalne błędy. Nie chciała pójść na emeryturę. Bo i dlaczego? Sprawny umysł, chęci i doświadczenie, analizowała. Do tego wiedziała, że samotnej kobiecie z jej emeryturą będzie bardzo trudno się utrzymać. Małe miasteczko nie dawało zbyt wielu szans na dorobienie czy przekwalifikowanie się. Dlatego najpierw walczyła o siebie, potem chciała wynegocjować jak najdłuższy okres przejściowy. Za każdym razem nie było dyskusji. Wyszło na jaw, że w porozumieniu z wójtem dyrektor rozpisała już konkurs na jej stanowisko. Ludzie, którzy dotąd kłaniali się jej na ulicy, zaczęli szeptać za plecami. "To ta, co przypięła się do stołka, egoistka, dałaby młodym popracować..." – słyszała w sklepowej kolejce.
Od października tego roku powszechny wiek emerytalny w przypadku kobiet wyniesie 60 lat, a dla mężczyzn – 65 lat. "Po osiągnięciu pułapu zapisanego w ustawie będziemy sami decydować. Zainteresowani indywidualnie ocenią swój stan zdrowia, sytuację i pozycję na rynku pracy" – tyle politycznych obietnic. Bo już dziś wybór bywa teoretyczny. Są pracodawcy, którzy swoich "starych" pracowników próbują uszczęśliwiać nim na siłę.
Historia pani Elwiry jest tego przykładem. Kobieta trafiła na oddział psychiatryczny z diagnozą: nerwica lękowa. Nie wytrzymała presji w szkole i miasteczku. Tak przeszła na emeryturę, o której wcale nie marzyła.
To nie fanaberia
Sąd Najwyższy w 2009 r. stwierdził, że wypowiedzenie pracownikowi umowy o pracę zawartej na czas nieokreślony wyłącznie z powodu osiągnięcia przez niego wieku emerytalnego jest dyskryminacją ze względu na wiek. Zgodnie z przepisami kodeksu pracy pracodawca musi wskazać przyczynę uzasadniającą wypowiedzenie umowy. – Wiele osób odrzuca myśl o emeryturze, bo nie chce obniżenia poziomu życia. Bo nie chce głodować – mówi krótko Tadeusz Staniewski z Krajowej Partii Emerytów i Rencistów. Przekonuje, że nie ma dziś w Polsce zbyt wielu instytucji, które broniłyby praw tej grupy pracowniczej. Jesień życia? To bardzo dyplomatyczne określenie. Starość nie jest dla rynku atrakcyjna. Tymczasem 60-letnia kobieta ma przed sobą średnio 24 lata życia. – Pamiętajmy, że wysokość emerytury to suma wpłaconych przez nas składek przez lata pracy podzielona przez oczekiwaną długość życia po przejściu na emeryturę. To oznacza, że sześćdziesięcioletnia kobieta może liczyć na przykładowo 2 tys. zł. Gdyby pracowała do 65. roku życia, dostałaby 3 tys. zł – wylicza. I przekonuje, że osób, które chcą pracować mimo dojrzałego wieku, będzie coraz więcej. – To konstytucyjne prawo każdego z nas. Kiedyś myślano, że wystarczy zwolnić starego człowieka, a na jego miejsce automatycznie wskoczy młodszy. I życie firmy będzie toczyło się dalej spokojnym rytmem. Ale to tak nie działa. Nową osobę trzeba przeszkolić, wdrożyć. A co z doświadczeniem, co z wiedzą zdobywaną latami? Dziś sytuacja na rynku pracy powoduje, że starzy i młodzi patrzą na siebie z wrogością. Młodzi zazdroszczą tytułów i stanowisk. Starsi boją się, że jeden zły ruch i pójdą w odstawkę.
– Z czego to wynika? Z zamieszania w przepisach, braku możliwości zaplanowania sobie biznesu na kilka lat do przodu – denerwuje się Jakub, właściciel szkoły językowej. Zastrzega, że nikogo nie chce dyskryminować, ale praca pro publico bono też mu się nie uśmiecha. – Prawdę mówiąc, wolałbym zatrudniać starsze osoby, bo choć młodsi lektorzy są częściej na rynku poszukiwani, to jednak mają swoje obowiązki, choćby zajęcia na uczelniach i egzaminy. Starsi, z ułożonym życiem osobistym są, teoretycznie, stabilniejsi. Teoretycznie, bo ostatnio moja księgowa zwróciła mi uwagę na to, że muszę liczyć się w ich przypadku nie z cztero-, ale nawet sześcioletnim okresem ochronnym. A wszystko przez przepisy przejściowe i fakt, że najpierw wydłużono, a potem skrócono wiek emerytalny.
Choć w 2004 r. do kodeksu pracy trafiły regulacje zakazujące dyskryminacji ze względu na wiek, wiele ogłoszeń wciąż zawiera zastrzeżenia: "szukamy młodych i kreatywnych", "przyjmę do pracy w młodym, dynamicznym zespole". Starsi pracownicy rzadziej wysyłani są także na szkolenia służące podniesieniu kwalifikacji zawodowych, bo nie opłaca się inwestować w kogoś, kogo czas w firmie właśnie się kończy. – Proszę nie demonizować pracodawcy! Nie o to chodzi, że się nie opłaca. Sama miałam problem z wypchnięciem ludzi na szkolenia. Chodziło o naukę zintegrowanego systemu informatycznego obsługi przychodni. To konieczność, gdy NFZ rozlicza mnie z każdego kontraktu, gdy pacjent oczekuje szybkiej i fachowej porady, a lekarz – pełnego dostępu do karty pacjenta – wylicza właścicielka niepublicznej warszawskiej przychodni. I wspomina, że przeszła w pracy drogę przez mękę. Wiele dni zajęło jej tłumaczenie pracownikom, że system nie jest jej fanaberią i "nie, nie mogą się bez niego obejść". Największy opór napotkała właśnie ze strony najstarszych pracowników. Od lekarza przez pielęgniarkę zabiegową po panią w rejestracyjnym okienku.
Pełni obaw są więc wszyscy: pracodawcy i pracownicy. Jakie tego efekty? Stopa aktywności osób w przedziale 55–64 lat wynosi w Polsce zaledwie 26 proc. i należy do najniższych w Europie. Dla porównania w Szwecji to 69 proc., w Wielkiej Brytanii – 56 proc., w Niemczech – niespełna 42 proc. (dane Eurostatu).
Kurtyna i do widzenia
- Czy pracodawca może wymusić na mnie przejście na emeryturę, jeśli ja tego nie chcę? 60 lat skończyłam w lutym 2013 r. Jestem zatrudniona w teatrze miejskim. Jednak mój dyrektor szuka oszczędności. I choć jestem aktorką obecną w obsadach sztuk, postanowił przenieść mnie na emeryturę – taki wpis ukazał się na forum skupiającym ludzi świata sztuki. Szybko okazało się, że osób w podobnej sytuacji jest dużo więcej. Nie dziwi to, niestety, Mai Barełkowskiej-Cyrwus, która pełni funkcję przewodniczącej zarządu głównego Związku Zawodowego Aktorów Polskich.
– Przykład genialnej Danuty Szaflarskiej, która do końca swoich dni była aktywna i miała etat w TR Warszawa, jest odosobniony – mówi. Bo zapotrzebowanie na starych aktorów jest niewielkie. Teatry nie chcą z nimi przedłużać umów. Ci, którzy mają szczęście, trafiają na emeryturze do serialu. Czasem zdarzy się rola w filmie. Ale to chałtura, nie praca. Sytuację pogarsza fakt, że podstawa do naliczania emerytury w tym zawodzie jest zwykle bardzo niska. – Od początku lat 90. zespoły aktorskie w teatrach zostały zredukowane o połowę. W niedofinansowanych kulturalnych realiach panuje brutalne prawo, walka toczy się o każdy etat. Młodych łatwiej obsadzić w repertuarze. Dlatego gdy tylko ktoś wejdzie w lata, jest wypychany na emeryturę.
Pół biedy, jeśli taki człowiek mieszka w Warszawie czy Krakowie. Albo ma rodzinę, która chce pomóc. – Prawdziwe dramaty rozgrywają się w mniejszych miastach. Wiem, o czym mówię, bo jako związek monitorujemy ich losy i staramy się pomagać w ramach środków z funduszy wzajemnych – mówi Maja Barełkowska-Cyrwus. I opowiada historię aktora, która szczególnie ją wzburzyła. – Dyrektorowi teatru nie starczyło cywilnej odwagi, by spojrzeć mu w oczy. O tym, że właśnie rozwiązuje się z nim umowę o pracę, mężczyzna dowiedział się z listu. Świat mu się załamał. Sam w komunalnej czynszówce. Bez pieniędzy na lekarstwa, nawet na ogrzanie mieszkania mu brakowało. Zimą musiał pożyczać pieniądze na opał.
Wiadomość, że nagle jestem zbędny, niepotrzebny, dla każdego jest frustrująca. Ale dla aktora, jak przekonuje Maja Barełkowska-Cyrwus, szczególnie. – Przez lata kariery artystycznej jesteśmy znani, popularni. I nagle wpadamy w rodzaj niebytu. Gdy przestajemy występować, tracimy sens istnienia. To tym bardziej bolesne, bo często dla kariery poświęcamy życie osobiste. Nie mamy rodziny, bo ciężko znaleźć partnera, który zaakceptowałby nasz nienormowany, szalony tryb pracy – opowiada. Nie rozumie, dlaczego aktorom 60 plus często pisany jest taki scenariusz. – Przez całe zawodowe życie ćwiczymy ciało i umysł. Wielu z nas jest w doskonałej formie. PESEL to tylko zbiór cyfr. Szkoda, że nie wszyscy to rozumieją.
Wnuki niańczyć, a nie etat blokować
Gdy jeden z miejskich portali ujawnił "sensacyjne" doniesienia, że wicedyrektor regionalnego muzeum w Kaliszu pracuje, mimo swojego dojrzałego wieku, w sieci zawrzało. Fakt, że pozostaje na stanowisku, nie podobał się również szefowi regionalnej Solidarności. – Utrzymywanie osoby, która ma uprawnienia emerytalne, jest przejawem niegospodarności – argumentował. Pod artykułem posypały się posty: "wnuki niańczyć, a nie etat blokować", "młodym pracę zabiera", "niech pójdzie na ciecia dorabiać, jak mu mało". – Jakby to było takie proste – kwituje pani Elwira.
Bo po wprowadzeniu godzinowej stawki minimalnej wykonywanie prostych prac, w tym wspomniane "cieciowanie", przestało się opłacać. – Pracodawcy w tej branży polikwidowali stanowiska – mówi Sławomir Wagner z Polskiej Izby Ochrony. Na pierwszy ogień poszły osoby w wieku emerytalnym i sami emeryci, bo często nie są wpisani na listę kwalifikowanych pracowników, do zawodu trafiają przez przypadek i niewiele potrafią. – Z informacji, jakie dostaję od administratorów budynków, wiem, że np. wspólnoty mieszkaniowe zredukowały ochronę nawet o dwie trzecie – dodaje Wagner. Cięcia kosztów mają daleko idące konsekwencje: właściciele biur czy domów inwestują w techniczne środki zabezpieczenia. – Z całym szacunkiem dla osoby 60 plus, ale czy w tym wieku będzie ona w stanie przyswoić sobie kompletnie nową wiedzę o komputerach i oprogramowaniu? – pyta szef Polskiej Izby Ochrony.
– Jasne, że starsi ludzie mają swoje przyzwyczajenia, że nowe realia wymagają mobilności. Jednak już dziś zaczyna być widoczny problem braku pracowników, szczególnie niższego szczebla. Tym bardziej nie można więc skreślać człowieka jedynie ze względu na wiek i związane z nim obawy – mówi Piotr Jankowski, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Administracji Publicznej. Coraz częściej docierają do niego dramatyczne historie osób, które wbrew swojej woli były wypychane na emeryturę. Wrażenie zrobiła na nim szczególnie jedna. Pan Edward przez lata pracował w sanepidzie jako zwykły referent. Gdy okazało się, że do emerytury został mu niecały rok, postanowił za wszelką cenę pokazać, jak jest przydatny. Przychodził pierwszy, wychodził ostatni, brał się do zleceń, które inni omijali szerokim łukiem. Złożył w pracy deklarację, że chce pracować dalej. I od tego momentu, rzeczywiście, znalazł się na świeczniku. Na każdym kroku dawano mu do zrozumienia, że "temu starszemu panu już dziękujemy". – To taki szczery i do bólu uczciwy typ. Przyszedł do mnie szukać pomocy, a nie skarżyć na pracodawcę. Bo w biurze nie miał do kogo ust otworzyć. Chciał się dowiedzieć, co złego robił. W tym przypadku problemem był tylko wiek. Sprawa, z perspektywy pracodawcy, nie do przeskoczenia – nie kryje zdziwienia Piotr Jankowski, który ostatecznie doradził panu Edwardowi, by dał sobie spokój. – Na dwóch kartkach spisaliśmy plusy i minusy ewentualnej walki o pozostanie w pracy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie miałaby sensu. Pan Edward po kilku miesiącach odnalazł się na emeryturze. Na jego stare miejsce błyskawicznie wskoczył ktoś młodszy.
Nie przyjmujesz? Wylatujesz
Paradoks polega na tym, że są branże, w których sytuację ratują właśnie osoby starsze. – Wiele pielęgniarek jest już bardzo zmęczonych pracą, z chęcią odeszłyby na emeryturę. Gdyby to jednak zrobiły, zagrożone byłoby życie pacjenta. Zostają więc na wyraźne prośby dyrektorów szpitali – mówi Halina Peplińska ze Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Przekonuje, że w tym zawodzie brakuje rąk do pracy. Młode osoby nie garną się do ciężkiego zawodu, który dodatkowo nie gwarantuje solidnego finansowego zabezpieczenia. Analogiczne wytłumaczenie można usłyszeć choćby na Podlasiu, w regionalnym oddziale Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia. – U nas każdy lekarz, każda pielęgniarka czy położna są na wagę złota – mówi Eugeniusz Muszyc. Znów nie jest to jednak rozwiązanie systemowe, efekt aktywizacji zawodowej czy szacunku dla doświadczenia.
Ordynator interny, szpital w Gnieźnie. Przez wiele lat prowadziła ten oddział wzorowo. W każdym razie – z punktu widzenia pacjenta. Bo dla dyrekcji placówki była niewygodnym pracownikiem. Dlaczego? Gdy nie wiadomo, o co chodzi... I tym razem o przyszłości lekarki zadecydowały rachunki. Ordynator zlecała dużo badań, stawiała na dokładną diagnozę. A to, jak wiadomo, kosztuje. Gdy osiągnęła wiek emerytalny, zaproponowano jej, by w ramach obowiązków służbowych zaczęła przyjmować w przychodni na drugim końcu miasta. To była propozycja nie do odrzucenia: nie przyjmujesz? Wylatujesz! – Mobbing, zastraszanie, grożenie dyscyplinarką za niewykonanie polecenia – wylicza Zenon Łyszczarz, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia w Wielkopolsce. W tamtym przypadku ktoś za wszelką cenę szukał oszczędności i próbował potraktować szpital jak fabrykę gwoździ. Wiek lekarki stał się idealnym pretekstem... – Czas pokazał, że oddział jak był deficytowy, tak deficytowy pozostał. Zmiana na stanowisku szefa nic nie dała – mówi Łyszczarz. I opowiada historię rejestratorki medycznej z gnieźnieńskiej przychodni. Weszła w wiek emerytalny. Jej również zagrożono art. 52 kodeksu pracy, który mówi m.in. o ciężkim naruszeniu przez pracownika podstawowych obowiązków. Ta sytuacja była szczególnie drastyczna, bo kobieta, po odejściu z pracy, została bez środków do życia. – Dlatego postanowiliśmy walczyć. Złożyliśmy doniesienie do inspekcji pracy, a sąd potem nakazał pracodawcy przywrócić ją na dawne stanowisko. Sukces? Czysto formalny, bo takie doświadczenia wykańczają człowieka psychicznie – przekonuje. Jasne, ma świadomość, że z upływem czasu nie wygra. Ale może pora rozprawić się z mitami. Choćby takim, że każdy starszy pracownik działa wolniej i częściej choruje. Tymczasem dane ZUS pokazują, że co roku najwięcej dni na zwolnieniu lekarskim spędzają osoby w wieku 30–39 lat. – Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego mało kto próbuje wykorzystać potencjał starszych. Dlaczego, szczególnie w zawodach wymagających specjalistycznej wiedzy, kuleje relacja mistrz – uczeń? – pyta. I zaraz sam sobie odpowiada: – Takie podejście wymagałoby zaangażowania wszystkich, zrobienia czegoś ponad normę. I chyba z tym jest w naszym kraju największy problem.