80 proc. polskich gmin bezkarnie pali śmieciami, system kontroli kotłów nie istnieje, a palenie byle czym trwa w najlepsze – wynika z raportu przygotowanego przez Polski Alarm Smogowy. Słowem: dramat.

Reklama

Ewa Lutomska, Polski Alarm Smogowy: W Polsce od 20 lat obowiązuje zakaz spalania odpadów. Ustawa Prawo ochrony środowiska obliguje prezydentów, burmistrzów i wójtów do przestrzegania i stosowania przepisów, w tym do prowadzenia kontroli w zakresie spalania śmieci. Miasta mają do tego straż miejską i budżet. Dzięki temu nad kominami w Katowicach, a w tym sezonie również w Krakowie, latają drony. Unosząc się nad kominem czujniki przesyłają informację o składzie dymu, choćby o zawartości formaldehydu (produktu spalania m.in. płyt wiórowych czy sklejek). Dane wędrują do straży i ta, jak po sznurku, trafia do domu, w którym spalane są odpady. Jednak wspomniane 80 proc. gmin nie ma straży miejskiej i tam obowiązek kontroli spoczywa na urzędnikach…

… którzy powinni wstać zza biurka i ruszyć po omacku w teren?

Najlepiej, żeby zareagowali od razu. Jak tylko dostaną, anonimowe zazwyczaj, zgłoszenie. Bo odpady spalają się szybko i jedynie zamożne gminy stać na to, by wysłać próbki popiołu do analizy. Problem w tym, że na wsiach i w małych miasteczkach wszyscy się znają. Urzędnik jest czyimś wujkiem, sąsiadem, znajomym ze sklepu. A „swoim” nie wypada robić krzywdy.

Czyli przymykają oko?

Albo również sami łamią prawo i czują się bezkarni. Przez 20 lat obowiązywania zakazu spalania odpadów nie wydarzyło się nic, co mogłoby zmienić ich sposób myślenia. Nie było skutecznych kampanii informacyjnych, nie wdrożono kontroli z prawdziwego zdarzenia. Coś się ruszyło, gdy powstał ruch społeczny w Krakowie. W mediach społecznościowych zaczęliśmy informować mieszkańców o aktualnej jakości powietrza, ale też wskazywać, że to nie samochody są główną przyczyną zanieczyszczenia, a właśnie niska emisja, czyli spalanie węgla i drewna w domowych kotłach. Później na rynku pojawiły się niskokosztowe czujniki do pomiaru jakości powietrza, dzięki którym mieszkańcy przekonali się, że problem smogu nie dotyczy tylko dużych miast. W tym sezonie grzewczym stężenia pyłów zawieszonych w Krakowie bywają niższe niż w okolicznych gminach, np. w Zabierzowie czy Skale. Tam ludzie trują się nawzajem, sąsiad sąsiada.

Zdecydowana reakcja władz centralnych i lokalnych mogłaby to zmienić?

Reklama

W Europie takie działania miały miejsce kilkadziesiąt lat temu. Choćby tzw. ustawa o czystym powietrzu podpisana w Londynie w latach 50. Albo przyjęty w Dublinie w 1990 r. zakaz palenia węglem. To spowodowało, że jakość powietrza stopniowo nad Europą poprawiała się. Wszędzie, poza Polską. Efekt tego taki, że gdy spojrzymy na mapę jakości powietrza w Europie, to Polski zwyczajnie nie widać zza chmury smogu.

Stąd wasz apel do premiera Mateusza Morawieckiego, by stworzył system, który "zapewni Polakom ochronę przed przestępczością ekologiczną"?

Tak, bo art. 183 kk mówi, że „Kto wbrew przepisom składuje, usuwa, przetwarza, dokonuje odzysku, unieszkodliwia albo transportuje odpady lub substancje w takich warunkach lub w taki sposób, że może to zagrozić życiu lub zdrowiu wielu osób lub spowodować zniszczenie w świecie roślinnym lub zwierzęcym w znacznych rozmiarach, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.” Gdy jeden sąsiad pali śmieciami w domu zatruwając siebie i wszystkich dookoła, staje się więc potencjalnym przestępcą. Na tej podstawie członkowie Rybnickiego Alarmu Smogowego składają regularnie zawiadomienia do prokuratury powołując się na konkretne przypadki. Niestety prokuratura odmawia wszczęcia śledztwa twierdząc, że sprawca nie dokonał czynu zabronionego, ze względu na zbyt małą ilość spalonych odpadów.

Jest też sprawa Oliwera Palarza.

Tak, dotyczy art. 23 kc z powołaniem się na art.8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, czyli prawo do poszanowania prywatności, życia prywatnego i rodzinnego oraz mieszkania. W październiku 2015 r. Palarz pozwał Skarb Państwa za smog. Przekonywał, że przekraczane stężenia zanieczyszczeń naruszają jego dobra osobiste – w tym prawo do życia w czystym środowisku. „Przy całkowitej bezczynności państwa w sprawie ochrony powietrza, szary obywatel musi czasami wziąć sprawy w swoje ręce. Ja to zrobiłem. 97 proc. polskich obywateli żyje w środowisku, które nie spełnia norm”, mówił wtedy. Na wyrok czekał 2,5 roku. Sąd nie uznał tego argumentowania. Oliwer jednak odwołał się od wyroku, sprawa jest w toku.

Naprawdę myśli pani, że tylko wysokie i nieuchronne kary są w stanie zatrzymać nas przed wrzuceniem do palenisk byle czego?

Przeanalizowaliśmy system kontroli w 106 gminach z czterech województw: łódzkiego, małopolskiego, śląskiego i mazowieckiego. Wyliczyliśmy, że w tych najmniejszych wystawia się średnio … pół mandatu rocznie! Straż miejska lub gminna może nałożyć mandat do 500 zł. Tymczasem średnia wartość grzywny to 130 zł! Sądy, gdzie takie sprawy powinny ostatecznie trafić, też są spolegliwe. Choć mogłyby nałożyć i 5 tys. zł kary. Spalanie śmieci to tylko jeden z elementów walki o czyste powietrze. Jednak z takim podejściem władz centralnych i samorządowych nie wróżę nam sukcesów. Brakuje świadomości, że za łamanie prawa grożą poważne konsekwencje. Finansowe i zdrowotne. Przeliczyliśmy stężenie rakotwórczego benzopirenu w krakowskim powietrzu na papierosy, ponieważ związek ten występuje również w dymie tytoniowym. Okazało się, że nie trzeba być palaczem, by do naszych płuc dostała się ilość tej substancji odpowiadająca kilku wypalonym papierosom dziennie. Potwierdzają to dane Europejskiej Agencji Środowiska. Jej raport z końca października tego roku pokazał, że najgorsze powietrze, jeśli chodzi o stężenie benzopirenu, jest w Polsce! To dowód, z jaką skalą zaniedbań mamy do czynienia.