Dwa dni temu Twitter rozgrzała informacja o ujawnieniu tożsamości osoby prowadzącej pod pseudonimem popularne konto (ponad 20 tys. użytkowników śledzi ten profil). Przez wielu określana jest ona jako troll, gdyż słynie z niewybrednych komentarzy. "Niech mi ktoś powie, że tej k... nie należy golić na łyso" – to o Agnieszce Holland. "Ten ch... knuł z Putinem, aby nie dopuścić PLK do Katynia" – to o Donaldzie Tusku. Mirosław Szczerba, prowadzący na Twitterze konto byłego prezydenta Lecha Wałęsy, opublikował zdjęcie radnego z południa Polski, sugerując, że to właśnie on jest tym anonimowym trollem. Jak się później okazało, nie miał racji i wskazał bogu ducha winną osobę (za co później próbował przepraszać). Zdarzenie to wywołało falę komentarzy na temat tego, czy można w ogóle mówić o prawie do anonimowości, czy ma ono granice i wreszcie co grozi za ujawnienie tożsamości osoby, która sobie tego nie życzy.
Dobra osobiste
W prawie próżno szukać przepisów, które wprost chroniłyby anonimowość w sieci. Najbliżej chyba są regulacje ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1191 ze zm.). Jej art. 16 stanowi, że twórcy przysługuje prawo do zachowania anonimowości lub posłużenia się pseudonimem. Tyle że nie zawsze można powołać się na ten przepis.
– Oczywiście można analizować możliwość naruszenia prawa autorskiego, ale wówczas należy przede wszystkim rozstrzygnąć, czy wpisy osoby pragnącej zachować anonimowość są utworem chronionym prawem autorskim. Nie wykluczam, że za utwór można uznać nawet pojedynczy tweet, niemniej może to być problematyczne – zauważa Tomasz Zalewski, radca prawny w kancelarii Bird & Bird.
– Dlatego uważam, że nie ma sensu ograniczać się do prawa autorskiego. Nie mam bowiem żadnych wątpliwości, że prawo do prywatności, do którego również można zaliczyć prawo do anonimowości, może stanowić jedno z dóbr osobistych, o jakich mowa w art. 23 kodeksu cywilnego. To katalog otwarty, w którym mieszczą się również te wartości – zaznacza prawnik.
Mówiąc wprost – osoba, której tożsamość ujawniono, może skierować pozew do sądu już tylko z tego powodu, że przestała być anonimowa. Nie udało nam się znaleźć wyroków, które pokazywałyby, jak do takich spraw podchodzą sądy. Przed laty pozew taki skierowała przeciwko wydawcy ówczesnego "Dziennika" znana blogerka i jednocześnie użytkowniczka Twittera – Kataryna. Gazeta co prawda nie ujawniła jej imienia i nazwiska, ale, zdaniem kobiety, wskazane w tekście informacje pozwalały na jej łatwą identyfikację. Ta precedensowa sprawa nie doczekała się oceny sądu, gdyż strony zawarły ugodę.
Nie zawsze bezprawnie
Żaden z zapytanych przez nas prawników nie ma wątpliwości, że ujawnienie danych osoby pragnącej zachować anonimowość może stanowić naruszenie jej praw. Zastrzegają jednak, że dotyczy to tych użytkowników mediów społecznościowych, którzy sami nie naruszają praw innych. Jeśli więc ktoś przestrzega zasad współżycia społecznego, nie obraża i nie zniesławia innych, to ma pełne prawo ukrywać się pod pseudonimem.
Sytuacja nie jest już tak jednoznaczna, gdy chodzi o hejterów.
– O ile prawo do prywatności stanowi bez wątpienia jedno z dóbr osobistych, o tyle nie jest to prawo absolutne i podlega ograniczeniom także ze względu na sposób korzystania przez daną osobę z tego prawa. Sądy w swym orzecznictwie uznają, że osoby, które same naruszają czyjeś dobra, również muszą mieć grubszą skórę. Potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której sąd dochodzi do wniosku, że ujawnienie tożsamości ewidentnego hejtera nie było bezprawne. Właśnie dlatego, że on sam narusza prawa innych, a podanie jego imienia i nazwiska jest uzasadnione społecznie – ocenia Zbigniew Krüger, adwokat i partner w kancelarii Krüger & Partnerzy.
Nieco ostrożniejszy w swych ocenach jest Tomasz Zalewski, ale i on uważa, że sąd powinien wziąć pod uwagę zachowanie internauty, którego tożsamość ujawniono.
– Przekonanie sądu, że zachowanie nawet ewidentnego hejtera uprawniało do ujawnienia jego danych, może być trudne. Na pewno jednak miałoby wpływ na wyrok, choćby w kontekście zasądzenia zadośćuczynienia – mówi prawnik.
A co jeśli internetowym trollem rzeczywiście okazałby się polityk? Jemu najtrudniej byłoby dochodzić ewentualnych roszczeń, zwłaszcza jeśli ukryty pod pseudonimem zachowywał się inaczej niż z odkrytą przyłbicą. Osoba ujawniająca jego tożsamość mogłaby się bronić działaniem w interesie społecznym. Wyborcy mają prawo wiedzieć, na kogo głosują.
Ujawnienie czyjejś tożsamości można również rozważać w kontekście naruszenia RODO. Maciej Gawroński, partner zarządzający w kancelarii Gawroński & Piecuch, wskazuje tu na wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 14 lutego 2019 r. w sprawie C-345/17. Chodziło w nim o opublikowanie w internecie nagrań z czynności wykonywanych przez policjantów.
– TSUE nie miał wątpliwości, że oznacza to przetwarzanie danych osobowych, ale jednocześnie wskazał na tzw. wyjątek dziennikarski, który pozwala nie stosować RODO. Co istotne, podkreślił, że dotyczy on nie tylko zawodowych dziennikarzy. Przez analogię można to odnieść do opublikowania czyichś danych w internecie. Jeśli jest to robione w interesie publicznym, to może być uzasadnione – wskazuje ekspert.
W szczytnym celu
Co pewien czas nie tylko w Polsce, ale na całym świecie pojawiają się pomysły ograniczania anonimowości w internecie. Cel zazwyczaj jest szczytny – walka z mową nienawiści czy też nieprawdziwymi informacjami, które mogą mieć wpływ na kształtowanie opinii publicznej. Nasi rozmówcy przestrzegają jednak przed takim rozwiązaniem.
– Anonimowość, nawet jeśli nie jest wartością samą w sobie, to służy do realizacji innych wartości, takich jak swoboda wypowiedzi czy prawo do prywatności. Dlatego nie powinna być ograniczana. Zamiast tego musimy stworzyć skuteczne mechanizmy, które pozwolą bronić się przed hejtem w sieci. Osoba, której dobra zostały naruszone przez anonima, powinna mieć realną możliwość poznania jego tożsamości, by móc pozwać go do sądu – uważa Maciej Gawroński.
Pojawia się zresztą pytanie, czy rzeczywiście wprowadzenie regulacji, np. nakazujących podawanie prawdziwej tożsamości przy rejestracji na portalach społecznościowych, rzeczywiście mogłoby być skuteczne.
– Dyskusja na temat anonimowości w internecie toczyła się przy jego tworzeniu. W grę wchodziły różne warianty dostępu do sieci. To inżynierowie zdecydowali, że będzie możliwe anonimowe korzystanie z niej – zwraca uwagę Tomasz Zalewski.
Teoretycznie oczywiście można sobie wyobrazić ograniczenie posługiwania się pseudonimami, chociażby w mediach społecznościowych (np. poprzez weryfikację tożsamości). Po pierwsze jednak, metoda ta nie zapobiegłaby rozsiewaniu nieprawdziwych informacji czy też mowy nienawiści, po drugie, oznaczałaby dalsze ograniczenia prawa do prywatności.