23-letni Filipek wystawił na Allegro swoje głosy do Sejmu i Senatu. Aukcje trwają i cieszą się coraz większym zainteresowaniem.

Student zapewnia, że głosował we wszystkich poprzednich wyborach. Ale w tym roku już nie ma ochoty. "Iść na wybory? To mój obywatelski obowiązek. Na kogo mam oddać glos? Nie ma partii, której ufałbym chociaż w minimalnym stopniu. Stawiam ich wszystkich w równym rzędzie - bandy łgarzy" - pisze na swoim blogu w MySpace.

Reklama

"Oni stworzyli nam taką demokrację. Ja mam pełne prawo się temu sprzeciwić. To o wiele lepsza metoda niż obrzucanie się błotem" - mówi Filipek dziennikowi.pl.

Co na to prawnicy? "Prawo nie reguluje takich nienormalnych sytuacji. Jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkaliśmy" - powiedziała dziennikowi.pl Alicja Kicińska z Państwowej Komisji Wyborczej. Według niej to, co zrobił Filipek, można by uzna za odstępowanie innej osobie karty do głosowania. Ale to jest w zasadzie nie do udowodnienia, bowiem ten mężczyzna nie odda nikomu materialnie swojej karty.

"W świetle ordynacji wyborczej karane są naciski na głosującego" - tłumaczy Kicińska. Oznacza to, że prędzej przestępstwo popełniłby ten, kto wygrał aukcję i zdecydował, na kogo student ma zagłosować. Ale przecież głosowanie jest tajne, więc Filipek musiałby sam zgłosić: tak, głosowałem na tego, kogo mi wskazano.

Sam Filipek nie boi się żadnych konsekwencji. "To moja osobista sprawa, na kogo oddam głos" - powiedział dziennikowi.pl pomysłowy student ekonomii z Rzeszowa.