Khanpasha wiele miesięcy temu zrozumiał, że Czeczenia jest miejscem, z którego muszą uciec. W Austrii mieli rodzinę. Tam chcieli dotrzeć. Tam chcieli rozpocząć wszystko od nowa - pisze "Fakt".

Zdecydowali się z Kamisą na tę ucieczkę, by zapewnić im godne życie i dobrą przyszłość. Kto mógł przypuszczać, że skończy się ona tragicznie - pisze "Fakt".

Reklama

Kamisa poszła sama
Nie wiadomo, dlaczego Kamisa D. z dziećmi przechodziła granicę ukraińsko-słowacką bez męża. Nie chce o tym mówić.

Khanpasha też nie chce rozmawiać z prasą. Z żoną zobaczył się wczoraj w nocy. Kilka godzin wcześniej przekroczył granicę polsko-ukraińską w Medyce.

Jak powiedziała "Faktowi" rzeczniczka podkarpackiej Straży Granicznej, Elżbieta Pikor, Ukraińcy przekazali go na tzw. czerwonej linii. To określenie pojawia się, gdy polskie służby wpuszczają do kraju osoby bez wiz, które jednak z ważnych powodów nasz kraj zgadza się przyjąć. Zaraz po przekroczeniu granicy Khanpasha złożył wniosek o przyznanie mu statusu uchodźcy.

To nie może być prawda!
O śmierci córek dowiedział się z ukraińskich mediów - pisze "Fakt". Nie wierzył. Musiał dostać się do Polski. Jak najszybciej. Do Kamisy i Magometa. Czuł, że bardzo go potrzebują. On potrzebował ich. Chciał poczuć ich ciepło, usłyszeć głosy, dotknąć, poczuć bijące serca.


Zgłosił się na ukraińską policję.

Nowe życie w Polsce

W nocy z wtorku na środę Khanpasha został przesłuchany przez polską Straż Graniczną. Rozpoczęły się procedury związane z nadaniem statusu uchodźcy. To czynności, które trwają dłuższy czas. Khanpasha, Kamisa oraz ich syn mogą jednak liczyć na pomoc naszych władz.


Potem pogranicznicy zawieźli Khanpashę do szpitala w Ustrzykach Dolnych. Tam leżą Kamisa i Magomet. Wczoraj rodzina została odwieziona do Warszawy. W okolicach stolicy czeka na nich mieszkająca w Polsce rodzina. Zanim jednak będą mogli odpocząć, czeka ich jeszcze jedna bolesna przeprawa. Będą musieli oficjalnie zidentyfikować ciała swoich córek. Bez tego nie ma mowy o ich pochówku.

Reklama

Wspólnie postanowili, że skorzystają z gościnności Polaków. Że w naszym kraju rozpoczną nowe życie - pisze "Fakt".



Kto zapomniał o kostnicy?

Formalności, biurokracja, bezwzględne procedury... Dlaczego rodzina czeczeńskich dziewczynek nie mogła się doprosić w żadnej z warszawskich kostnic o przyjęcie ciał tragicznie zmarłych dzieci? - pyta "Fakt". Okazuje się, że zajmująca się sprawą prokuratura w Lesku nie zawiadomiła żadnego z warszawskich szpitali o jadącym do stolicy karawanie.

Co prawda Prokuratura Rejonowa w Lesku wydała pismo zezwalające na transport, ale nie przygotowała specjalnych kart identyfikacyjnych, które obowiązkowo muszą być umieszczone przy ciałach. Poza tym powinna od razu wydać zezwolenie na ich wywóz z Polski.

"Stało się tak zapewne dlatego, że tamtejsza prokuratura pierwszy raz miała do czynienia z taką sprawą" - powiedział "Faktowi" Krzysztof Kruszyński z Urzędu do Spraw Cudzoziemców.

Wyjaśnienia powodów opóźnienia zażądała od swoich podwładnych Prokuratura Krajowa. "Wysyłamy teraz wszelkie niezbędne materiały dotyczące podjętych procedur wymaganych do przewozu ciał dzieci" - powiedziała "Faktowi" prokurator Agata Smyka z Prokuratury Rejonowej w Lesku.

Efekt urzędniczych niedopatrzeń jest taki, że kostnica stołecznego Szpitala Zakaźnego na ul. Wolskiej przyjęła ciała, ale teraz nie ma podstaw, by je wydać do balsamowania. A balsamowanie jest niezbędne, by można było zaplombować trumny i wywieźć je samolotem z Polski.

Co więcej, z powodu niedostarczenia kart identyfikacyjnych, które muszą być umieszczone przy ciałach, rodzina na nowo musi przeżyć nieprzyjemne chwile związane z identyfikacją zwłok - pisze "Fakt". Najprawdopodobniej zrobi to ojciec dziewczynek, który jest już w Polsce.



Bliscy Kamisy u Pierwszej Damy

To było ciche, skromne, wzruszające spotkanie. Wczoraj w Pałacu Prezydenckim Maria Kaczyńska przyjęła bliskich Kamisy D., którzy chcieli podziękować jej za okazanie za wsparcie dla ich krewniaczki i poprosić o pomoc w jak najszybszym załatwieniu formalności, by ciała zmarłych w Bieszczadach dziewczynek mogły być jak najszybciej przewiezione do ojczyzny - pisze "Fakt".

Pierwsza Dama była wzruszona wdzięcznością rodziny Kamisy. Tuż po tej ogromnej tragedii Maria Kaczyńska pojechała do szpitala w Ustrzykach, by pocieszyć zrozpaczoną kobietę i zapewnić ją, że uzyska wszelką pomoc w jak najszybszym załatwieniu formalności związanych z uzyskaniem statusu uchodźcy w Polsce.

Tak samo serdecznie przebiegało wczoraj spotkanie z kuzynem Magomedem i Bokovem Bagaudinem, przedstawicielem Komitetu Polska-Inguszetia. P

Potem Pierwsza Dama zaprosiła gości do Białej Sali w Pałacu Prezydenckim. Wtedy Czeczeni opowiedzieli Pani Prezydentowej o nocnym koszmarze sprzed dwóch dni, kiedy to karawan z ciałami czeczeńskich dziewczynek błąkał się pół nocy po Warszawie - pisze "Fakt".

Poprosili o pomoc w jak najszybszym załatwieniu formalności związanych z odprawieniem ciał do Czeczenii. Na tym zależy im najbardziej, a różne biurokratyczne przeszkody wciąż nie pozwalają by ciała Hawy, Siedy i Eliny zakończyły tę koszmarną podróż.

Pierwsza Dama natychmiast zapewniła, że zrobi wszystko co w jej mocy, by można było jak najszybciej pochować dziewczynki. Zapewniła także, że tu pomoc się nie kończy i że chce, by Kamisa i jej mąż mogli w spokoju dochodzić do siebie po tej ogromnej tragedii.

"W tej szczególnej sytuacji procedura przyznania statusu uchodźcy Kamisie i jej mężowi będzie przyspieszona. Chcemy jak najszybciej załatwić formalności" - powiedziała "Faktowi" Maria Kaczyńska.