Od ubiegłej soboty płetwonurkowie dzień po dniu przeczesywali Wisłę w poszukiwaniu zaginionego pilota awionetki Cessna, która awaryjnie lądowała na wodzie w okolicy Kanału Żerańskiego w Warszawie. Świadkowie widzieli, jak mężczyzna próbował wpław dopłynąć do rosnących przy brzegu drzew.

Do ostatniej chwili ratownicy nie tracili nadziei, że pilot jednak żyje. Przyjęto wersję, że mógł być w szoku i gdzieś się ukryć. Dlatego równocześnie poszukiwano go na lądzie. W akcji uczestniczyli, oprócz policji, także strażacy. Wezwano też śmigłowiec, który patrolował okolicę z powietrza.

Reklama

Dziś już wiadomo - mężczyzna utonął. Jego zwłoki zaczepiły się o konar drzewa w nurcie rzeki na wysokości Tarchomina. Dopiero dziś woda wyrzuciła ciało na powierzchnię.

"Zwłoki pilota wypłynęły same. Czas okazał się lepszym sprzymierzeńcem w poszukiwaniach niż specjalistyczny sprzęt" - mówi aspirant sztabowy Paweł Brzeziński, rzecznik komisariatu rzecznego policji w Warszawie.