Ale to nie koniec. Liberalizm miał w Polsce nie tylko silnych wrogów, ale też kontrowersyjnych liderów, którzy nie przysparzali mu popularności, bo wdrażali go w zgoła nieliberalny sposób. Balcerowicz, człowiek wielkich zasług, był najbardziej despotycznym politykiem, jakiego znała III RP. On nie dyskutował, on obwieszczał. On nie namawiał, on zmuszał. Podobnie zachowywali się czołowi liberalni publicyści, którzy krzewili ideę wolności za pomocą najmniej liberalnego zabiegu - piętnowania inaczej myślących jako faszystów i antysemitów. Wszystko to sprawiało, że w oczach wielu Polaków liberalizm stawał się swoim własnym zaprzeczeniem - fanatyzmem, brakiem tolerancji, agresją.

Reklama

Jednak najciekawsze w tej historii było to, że mimo wszystko liberalizm triumfował. Kolejne ekipy - i z prawa, i z lewa - dochodząc do władzy, kontynuowały liberalny kurs. Różne były ich hasła, ale ich czyny układały się w spójną linię kontynuacji. Co rodziło rozmaite spekulacje. Jeszcze pod koniec lat 90. popularne było przekonanie, że liberalizm nie jest naszym suwerennym wyborem.

Że został narzucony przez Zachód, że tzw. liberalny konsensus jest polityczną opresją albo - w łagodniejszej wersji - że jest ceną za wejście Polski do NATO, a potem do UE.

To poszukiwanie drugiego dna było naiwne, ale na swój sposób dojrzalsze niż traktowanie sukcesu liberalizmu jako oczywistości. Nie dlatego, że wierzę w spisek neoliberalnej hegemonii. Odwrotnie - to, że Zachód na swoich obrzeżach próbuje wymuszać liberalne porządki, jest naturalne, problem w tym, że mu się to z reguły nie udaje. Narzucanie liberalnych instytucji - politycznych, ekonomicznych, prawnych - jest bowiem trudniejsze niż sądzą lokalni demaskatorzy. Pieniądze Banku Światowego i MFW (czołowych misjonarzy zachodniego liberalizmu) nie są aż tak wielkie, by panować nad światem. I dlatego liberalne eksperymenty zazwyczaj kończyły się porażką.

Reklama

W Polsce stało się inaczej. Donald Tusk upatruje siły polskiego liberalizmu w skuteczności jego dwóch megaliderów - Karola Wojtyły i Lecha Wałęsy. To oni potrafili liberalne standardy uczynić realnymi - co nie znaczy świadomymi - potrzebami Polaków. Zgoda. Jednak z drugiej strony pamiętam, jak po kilku latach wolności Jerzy Szacki napisał swój "Liberalizm po komunizmie". Książkę, w której z drobiazgowością, jakiej nie da się przelicytować, śledził wszystkie żywe w Polsce liberalne tradycje. I narysowana przez niego mapa nie wyglądała imponująco. Kilka małych środowisk, kilka książek, ot wszystko.

Problem oczywiście jest szerszy. Cała zachodnia politologia próbuje zrozumieć, gdzie są granice liberalnej ekspansji. Jak wiadomo, robi to bez większego powodzenia. Sukces liberalizmu zawsze jest w istocie przypadkiem, którego naturalność odczuwamy ex post. Chyba że przyjmiemy silne założenia metafizyczne, optymistyczną historiozofię zakładającą nie tylko istnienie Opatrzności, ale także jej szczególny cel, jakim byłaby wolność. Ale nawet wtedy pozostaje pytanie, dlaczego Polsce udało się go osiągnąć szybciej niż wielu innym krajom.

Robert Krasowski