W miarę jak Polacy przyzwyczajają się do wolności, jak odkrywają nowe możliwości, jakie ona daje, Polska upodabnia się pod pewnym względem do tej postaci, jaką miała przed rozbiorami. Była wówczas raczej społeczeństwem obywatelskim niż państwem. Instytucje prawnie zdefiniowane, zresztą w ogóle nieliczne, miały nikłe znaczenie, prawo ustąpiło przed obyczajami, a te w dużym stopniu były zepsute. Korupcja panowała bajeczna. Zasadniczą postawę polityczną stanu obywatelskiego wyrażał sprzeciw wobec absolutum dominium, jak określano wszelkie wychodzące od króla próby uporządkowania kraju. W rezultacie długotrwałego procesu ograniczania centralnej władzy legalnej (najpierw królewskiej, później także sejmowej za pomocą liberum veto) władza została sprywatyzowana i każdy miał jej tyle, ile miał siły. Nad zanarchizowanym (na bierny sposób) krajem dominowała oligarchia magnacka nieponosząca odpowiedzialności, ponieważ nie była arystokracją. Także Kościół katolicki zatracił w Polsce swój rygor instytucjonalny, którym odznaczał się w Europie Zachodniej i przystosował się w pewnym stopniu do istniejącego bezrządu. Kontrreformacja, która w Europie umacniała monarchię absolutną, w Polsce ostatecznie przysłużyła się bezrządowi.
Po przełomie ustrojowym 1989 roku Polska przyjęła najlepsze instytucje, jakie wypracowały społeczeństwa o długiej tradycji demokratycznej. To, że przyjęła je przez naśladownictwo (nie mogło być inaczej), wiele tłumaczy. Instytucje utworzone własnym wysiłkiem danego społeczeństwa zawierają w sobie więcej niż widać i więcej niż zapisane w ustawach. Składają się na nie również treści przeżyte w trakcie ich ustanawiania. Tych treści naśladować już nie można. Czytając konstytucję Stanów Zjednoczonych, trudno dopatrzyć się w niej tych treści, które sprawiły, że w Stanach zaistniał aż patriotyzm konstytucyjny. Kraje Ameryki Łacińskiej wzorowały swoje konstytucje na północnoamerykańskiej, ale w żadnym z nich patriotyzmu konstytucyjnego nie ma, tak jak nie ma go w Polsce.
Polska polityka wylewa się poza instytucje. Zatrzymana w nich - odrywa się od życia, staje się obrzędem. To samo mogą powiedzieć o sobie i nasi sąsiedzi - Ukraińcy, Litwini i inni. Wszystkie narody imitatorskie.
Polskie społeczeństwo jest zdolne do chorobliwej niemalże aktywności, gdy może ona przybrać pozór walki lub być walką. Ten banał trzeba jakimś sposobem odświeżyć, by przyciągnął uwagę i stał się punktem wyjścia dla rozumowania na temat polskiej bierności. Wiązałbym ją z właściwością wyobraźni, która więdnie w kontakcie z rzeczywistością, a nadzwyczajnego pobudzenia doznaje pod wpływem jakiejś udramatyzowanej fikcji. W walkach politycznych, jakie obserwujemy w Polsce, czynniki fikcyjne zdecydowanie przeważają nad rzeczywistością. Politycy w przymierzu z mediami absorbują uwagę społeczeństwa swoimi komediami i dramatami z przeważnie wulgarną intrygą. Przeniesiona w rejon problemów zmyślonych polityka straciła zainteresowanie rozróżnieniami na prawo i bezprawie, rzeczy ważne, mniej ważne i zupełnie nieważne. Stała się dymem bez ognia, który tylko wierci w nosie i nie pozwala się zorientować, w jakim kraju żyjemy.
"Krytyka rozumu cynicznego", Peter Sloterdijk
"Europa" z 14 grudnia 2005 roku
Odwieczne cierpienie, mające źródło w kulturze, znalazło sobie nową postać. Jest nią tyleż powszechny, co rozproszony cynizm, który wystawia na pośmiewisko tradycyjnie pojmowaną krytykę ideologii.
W kręgach bywałych i wtajemniczonych wszyscy wzajemnie siebie pilnują, by uniknąć posądzenia o prostoduszność. W cynizmie zawiera się wobec tego zdrowe jądro. Nic w tym dziwnego: ma on przecież ścisły związek z popędem samozachowawczym. Zajmujemy się tu - warto przypomnieć - ludźmi do szpiku kości nowoczesnymi, którzy czujnie podkreślają, że definitywnie zostawili za sobą epokę świętej naiwności.
Z psychoanalitycznego punktu widzenia cynik daje się opisać jako graniczny przypadek melancholika, który swe depresyjne symptomy potrafi utrzymywać pod świadomą kontrolą i dlatego pozostaje zdolny do skutecznego działania dostosowanego w pełni do zasady rzeczywistości. Tym tropem dociera się do istoty nowoczesnego cynizmu. Skuteczne funkcjonowanie ponad wszystko - żadne inne względy się nie liczą. Cynizm w swym pozornie bezładnym rozproszeniu pasuje świetnie do kluczowych placówek współczesnego społeczeństwa: parlamentów krajowych i lokalnych, służb nadzoru i kontroli, ośrodków zarządzania produkcją i wymianą, fakultetów akademickich, kancelarii biurokratycznych i redakcji mediów. W tle gładkiego działania tych instytucji wszędzie odnajdujemy zgorzkniałą mądrość. Cynicy w żadnym razie nie są głupi. Dlatego ich wzrok przenika do głębi - i to przed nimi odsłania się nicość, do której wszystko zmierza. Aparat psychologiczny cynika jest przy tym wystarczająco giętki, by wchłonąć nihilistyczne zwątpienie w przyszłość, czyniąc z niego narzędzie bieżącej walki o byt. Cynicy wiedzą, co czynią.
Z dotychczasowych rozważań wynika pierwsza definicja: cynizm to oświecona świadomość fałszywa. Wyrażając się dokładniej, należałoby go określić jako zmodernizowaną świadomość nieszczęśliwą, nad którą oświecenie pracowało zarazem skutecznie i daremnie. Cynik wyuczył się lekcji oświeceniowej, ale nie wprowadził jej w życie i tego decydującego braku nie jest już w stanie nadrobić. Świadomość cyniczna wymyka się najgłębiej nawet sięgającej krytyce ideologii. Nim bowiem została skrytykowana, sama refleksyjnie pojęła swój fałsz. By przeżyć, trzeba uczęszczać do szkoły adaptacji. Innego wyjścia nie ma. Język ludzi, którzy pójście tą jedyną drogą zalecają z dobrą wiarą, przemianowuje adaptację na dojrzewanie. Ten perswazyjny zabieg jest w pewnej mierze - ale też tylko częściowo - słuszny. Dojrzałości nie osiąga się bez strat i kosztów ubocznych.
Antynowocześni, Antoine Compagnon
Europa z 26 października 2005 roku
U antynowoczesnych nostalgia za przeszłością miesza się z silnym przekonaniem o nieuchronności zmiany i zarazem trzeźwym rozpoznaniem jej negatywnych konsekwencji. Przedstawiciele antynowoczesności: Stendhal, Chateaubriand czy Flaubert, nie są reakcjonistami, jak lubili twierdzić co bardziej gorliwi zwolennicy oświecenia. Nie są też tradycjonalistami pragnącymi unieruchomić historię w sztywnym gorsecie odziedziczonych wzorców - zbyt cenią sobie wolność. Nie wszyscy obrońcy status quo - konserwatyści, wszelkiej maści reakcjoniści, śledziennicy i rozczarowani swoją epoką, zwolennicy bezruchu i ultrasi, ci, co zawsze zrzędzą i narzekają - zasługują na miano antynowoczesnych. Ale właśnie ci spośród nowoczesnych, którzy upodobali sobie swoje czasy, modernizm czy nowoczesność, albo nowocześni wbrew sobie, nowocześni żyjący w rozdarciu albo wreszcie nowocześni nie na czasie.
Ich prototypem jest Baudelaire; jego modernizm - to on stworzył to pojęcie - jest nierozłącznie związany z oporem wobec świata nowoczesnego lub być może z jego reakcją wobec tego, co nowoczesne w nim samym, z jego nienawiścią wobec siebie jako człowieka nowoczesnego.
Uznajemy antynowoczesnych za bardziej współczesnych od naiwnych zwolenników nowoczesności czy rozmaitych form historycznej awangardy. W pewnym sensie postrzegamy ich jako ultranowoczesnych - wyglądają dziś bardziej współcześnie i są nam bliżsi, ponieważ ich rozczarowanie było jeszcze większe. Nasze zainteresowanie nimi wzrasta w miarę, jak rośnie nasza postmodernistyczna podejrzliwość wobec nowoczesności.
Koniec Europy, koniec euro, Emmanuel Todd
Europa z 21 czerwca 2006 roku
rozmowę prowadził Maciej Nowicki
Emmanuel Todd: Jest całkowicie jasne, że w umysłach Francuzów Unia już po prostu nie istnieje. I właśnie dlatego ludzie polityki nie odważają się podejmować tego tematu. Nawet najbardziej europejscy z proeuropejczyków zmienili front i nie wierzą w Unię. Ludzie, dla których idea europejska jeszcze niedawno była wszystkim, mówią dziś w rozmowach prywatnych: Tak naprawdę Europa mnie nie interesuje, trzeba najpierw zreformować społeczeństwo francuskie. To naprawdę zaskakujące. Widzimy, że dyskurs narodowy, tożsamościowy zyskuje coraz większe znaczenie. Sarkozy prawie nie mówi o niczym innym - ta powtarzalność ma charakter maniakalny. A kiedy Villepin posłużył się wyrażeniem patriotyzm ekonomiczny, było jasne, że to tylko boczna furtka, aby powrócić do dyskursu patriotyzmu narodowego.
Jednak żaden z francuskich polityków głównego nurtu nie kwestionuje na głos idei europejskiej.
ET: To prawda: formalnie system nadal opiera się na Europie. Natomiast w praktyce jest to temat, o którym się już nie rozmawia. Jedynym wydarzeniem europejskim, które ostatnio zainteresowało Francuzów, była przeprowadzka słoweńskiej niedźwiedzicy w Pireneje. Ale nie dlatego, że niedźwiedzica była słoweńska, zastanawiano się jedynie, ile pożre owiec. Jeżeli Europa załamie się jako pewien kolektyw, jeżeli powrócimy do gry, w której są tylko poszczególne państwa, będzie to stanowiło prawdziwy problem dla krajów Europy Wschodniej. Dla Polski na pewno. Polska nie może się rozstać z Rosją. Za to jasne jest, że Francja może się rozstać z Polską bez żadnego wysiłku - w dzisiejszym stadium rozwoju sytuacji problemy Polski nie są już problemami Francji. Jeżeli nie będzie Europy, będziemy gdzie indziej.
Polska broni Europy przed banalnością, Guy Sorman
Europa z 22 września 2007 roku
rozmowę prowadził Maciej Nowicki
Guy Sorman: Zasadniczy kierunek dyplomacji zmienia się bardzo rzadko. Dlatego trzeba zachować ostrożność. Sarkozy i Merkel niewątpliwie wyglądają na bardziej antyrosyjskich i proamerykańskich niż ich poprzednicy. Ale dyplomacja niemiecka czy francuska i tak będzie opierała się na pewnej sympatii do Rosji i wielkiej antypatii do Stanów Zjednoczonych. Powiedziałbym, że to jest po prostu konieczne z francuskiego punktu widzenia. Bo jeśli Francja nie jest w połowie drogi między Rosją a USA, to gdzie się ona znajduje? Jakie jest jej miejsce w świecie? Powiedziałbym, że to jest niemal konieczne, ze względu na usiłowania dyplomacji francuskiej, aby przyhamować banalizację swego kraju. Powiedzmy sobie jasno: dyplomata francuski, który odrzuca dyskurs o Francji jako gwarancie równowagi między Rosją a Ameryką, znajduje się w sytuacji beznadziejnej. Ponieważ w ten sposób nie ma już nic do powiedzenia.
Nie istnieje żaden dyskurs o Francji poza dyskursem gaullistowskim. Sarkozy, którego znam bardzo blisko od lat, uważa się za spadkobiercę De Gaulle'a. To kolejny powód, dla którego dyplomacja francuska będzie taka jak dotychczas. Sarkozy może być prywatnie przyjacielem Amerykanów, ale to mu nie przeszkodzi podkreślać w chwilach kryzysu, że Europa jest niezależna, a Francja jest głównym gwarantem tej niezależności. Natomiast Polska - mniej czy bardziej eurosceptyczna - będzie zawsze utrudniać tę grę, ponieważ jest zbyt blisko związana z Ameryką i zbyt antyrosyjska.
Rosja i Chiny zagrażają światu, Robert Kagan
Europa z 19 stycznia 2008 roku
rozmowę prowadził Maciej Nowicki
Robert Kagan: Putin chce mieć możliwość zablokowania strategicznych decyzji. Taki jest np. jedyny sens sporu wokół tarczy antyrakietowej. Rosja przecież nie boi się, że to mało znaczące przedsięwzięcie w Polsce i Czechach zagrozi potencjałowi nuklearnemu Moskwy, ograniczy znacząco rosyjską siłę uderzeniową. O nic takiego tutaj nie chodzi. Zresztą Putin powiedział Zachodowi bardzo wyraźnie: Zbudujcie sobie tę tarczę we Francji albo we Włoszech, wybudujcie ją sobie, gdzie tylko chcecie, ale nie umieszczajcie jej w Polsce ani w Czechach. Europa usiłuje przekształcić się w to, co Robert Cooper nazwał potęgą XXI wieku. Czyli uwolnić się od tradycyjnego pojmowania siły, tradycyjnego pojmowania geopolityki. Minimalizować znaczenie środków militarnych i opierać się przede wszystkim na prawie międzynarodowym. Europa chce być postnowoczesną jednostką polityczną XXI wieku. A jednocześnie - wbrew wszelkim oczekiwaniom - znalazła się obok XIX-wiecznej potęgi, jaką jest Rosja. Jest więcej niż prawdopodobne, że w Brukseli nawet nie zauważono, iż wejście Polski i innych krajów do Unii Europejskiej spowoduje napięcia w relacjach z Rosją. Europa nie miała żadnej ochoty na problem wschodni. Jednocześnie nowe kraje członkowskie wciągną ją w końcu w coraz bardziej konfliktowe relacje z Moskwą.
Polacy zaskoczyli Europę, Tony Judt
Europa z 17 listopada 2007 roku
rozmowę prowadził Maciej Nowicki
Tony Judt: Bez bliźniaków wszystko będzie znacznie łatwiejsze. Choć nie tak łatwe, jak się dziś prawie wszystkim wydaje. To, że Polacy odsunęli PiS od władzy, zafascynowało i zarazem zaskoczyło Zachód. Nagle wszyscy doszli do wniosku, że Polska stała się dojrzała. To kraj, który może pogrążyć się w absurdzie, ale zarazem jest zdolny z wyjść niego o własnych siłach.
Prawdę mówiąc tym, co mnie zaskakuje, jest zaskoczenie Zachodu. Czego się spodziewano: że Polska naprawdę stanie się Iranem w środku Europy?
TJ: Jak pan doskonale wie, Zachód nie wie o Polsce zbyt wiele. Dziś nie ulega wątpliwości, że image Polski w Europie bardzo się poprawi. To niezwykle ważne. W naszym postideologicznym świecie, gdzie podziały na lewicę i prawicę zanikają, forma ma coraz większe znaczenie. Trzecia Droga w wydaniu Blaira zafascynowała wszystkich, choć tak naprawdę prawie niczym nie różniła się od gospodarki społeczno-rynkowej prowadzonej przez Ludwiga Erharda w latach 50. w Niemczech. Dotyczy to nawet Ameryki - Condoleezza Rice nie zmieniła prawie nic w treści polityki zagranicznej, a i tak odniesiono wrażenie, że dokonał się jakiś gigantyczny zwrot.
Tak więc Tusk może kontynuować w Brukseli postawę interesowną, a nawet separatystyczną. Jeśli będzie się to wyrażało w formie europejskiej, będzie to absolutnie do zaakceptowania - w przeciwieństwie do tego, co robili Kaczyńscy. W końcu tak postępują niemal wszystkie państwa europejskie.
Tusk musi po prostu mówić: Jestem za Europą!. A jednocześnie troszeczkę oszukiwać pod stołem. W Europie nikt nie rozumie języka typu: Jestem polskim nacjonalistą. Natomiast zdanie: Jestem Europejczykiem, który pracuje dla Polski, jest powszechnie zrozumiałe.
Polska jest średnim krajem europejskim, którego głos będzie zawsze mniej słyszalny niż głos europejskich gigantów. Dlatego coraz częściej mówi się: w naszym interesie najlepiej jest paktować z brukselską biurokracją, ponieważ Bruksela stanowi swego rodzaju przeciwwładzę konkurującą z Merkel czy Sarkozym. Jeśli chcemy np. załatwić swe problemy z Rosją, osiągniemy znacznie więcej, zwracając się do eurokratów...
TJ: Gdybym był Donaldem Tuskiem i szukał jakiegoś sposobu na politykę krótkoterminową, nie potrafiłbym znaleźć nic lepszego. To naprawdę najlepsze z możliwych rozwiązań. Bo czym jest Bruksela? Jest w gruncie rzeczy wielkim, nieskończonym obszarem negocjacji, które zawsze można wykorzystać do własnych celów, rozgrywając. Taka polityka działa.
"Gdzie jest władza?", Robert Krasowski
"Europa" z 28 kwietnia 2004 roku
Pytanie jest proste. Dlaczego Leszek Miller, polityk, w którym trzy lata temu widziano Napoleona, któremu wieszczono kilka kadencji władzy, po niespełna jednej odchodzi w niesławie? A jego partia - wzór jedności i skuteczności - rozpada się i stoi u progu wyborczej klęski? Odpowiedź jest równie prosta - ponieważ to, co na całym świecie polityków wzmacnia, czyli władza, w Polsce ich zabija.
W mechanizmie władzy zepsuło się to, co najważniejsze. Konstrukcja, która sprawia, że wola władcy staje się rzeczywistością. W zasadzie można powiedzieć, że władza polityczna nie istnieje - przynajmniej nie w tej ilości, która jest niezbędna, aby władcy zapewnić wolne od kompromitacji trwanie, a poddanym minimum satysfakcji z rządu. Choć teza o śmierci państwa brzmi nieco ekstrawagancko, to w istocie jest ona prostą konkluzją powszechnie podzielanych pojęć. Silnego od początku III RP, a dziś niepodzielnie panującego przekonania, że politycy wcale nie rządzą. Że za ich plecami kryje się nieformalny układ, czyli grupa trzymająca władzę.
Przekonanie o istnieniu zakulisowych sił przez całe lata było wyśmiewane jako spiskowa teoria dziejów. Tymczasem było ono zastępczą formą, w jakiej Polacy przeżywali słabość swojego państwa. Nie tylko ci niewykształceni. Już w 1990 roku wielu polityków i publicystów ruszyło na poszukiwanie klasy panującej. Tak gorliwie, że ich polityczne namiętności poszły w tym właśnie kierunku. Doszło do tego, że wiele ideowych tożsamości z pierwszej dekady niepodległej Polski kształtowały nie opcje światopoglądowe, ale próba odpowiedzi na pytanie, kto rządzi Polską. Główne tropy tych poszukiwań okazały się błędne i z perspektywy lat ocalić się ich nie da. Jednak warto im się przyjrzeć, aby zrozumieć, że poczucie słabości państwa jest najtrwalszym doświadczeniem III RP. Warto też z tego przeglądu wyłuskać właściwy morał - państwo jest słabe nie dlatego, że istnieje ktoś od niego silniejszy. Ono po prostu jest słabe. A z tej anarchii korzysta każdy, kto ma na to ochotę.
Najnowsza spiskowa koncepcja (grupa trzymająca władzę) ma wszystkie słabości poprzednich. Przede wszystkim wyolbrzymia potęgę klasy panującej. A przecież jeśli Polską tak mocno rządzi towarzystwo, to upadek Czarzastego, Kwiatkowskiego czy Millera jest zupełnie niezrozumiały. Błąd wziął się stąd, że nie dostrzeżono, iż korupcyjny rozmach towarzystwa wcale nie musi być dowodem jego siły, tylko jedynie bezczelności. A ta brać się może ze słabości państwa, z poczucia, że sędziów i prokuratorów można kupić albo bezkarnie lekceważyć. Różnica jest istotna. Chodzi o to, czy za aferą Rywina stoi grupa silnych i władczych oligarchów, czy może zagon watażków, zwykłych politycznych awanturników. Ludzi, których wpływy starczały, aby zakpić z państwa, ale przecież były zarazem zbyt skromne, by obronić się przed żałośnie słabą w Polsce opinią publiczną. Jeśli rządy Millera czegoś dowiodły, to raczej tego drugiego. Ale ciekawszy jest chyba inny morał. Nie ten - tak modny - że władza absolutna demoralizuje absolutnie. Polska konkluzja jest bardziej przewrotna: nawet najbardziej zdemoralizowana klika nie zakosztuje w Polsce prawdziwej władzy, o absolutnej nie wspominając. Bo tego dobra tu nie ma.
Naród bezpaństwowy i apolityczny, Bronisław Łagowski
Europa z 5 maja 2004 roku
Dlaczego III Rzeczpospolita ulega rozprzężeniu od góry, dlaczego państwo nie spełnia swojej roli w stosunku do gospodarki, nie dba o warunki sprzyjające tworzeniu kapitału krajowego, dlaczego w tak niedostatecznym stopniu chroni obywateli przed przestępcami, dlaczego policja jest niezdarna, a wymiar sprawiedliwości opieszały i niedbały? Te pytania wyrażają pogląd ogółu na III RP, ogółu niekoniecznie kompetentnego. Opinie znawców przygotowanych intelektualnie do wnikania w skomplikowaną machinę struktur gospodarczych i politycznych są często surowsze niż poglądy ogółu i prowadzą do skrajnie pesymistycznych wniosków.
W okresie realnego socjalizmu państwo nie tylko nie miało suwerenności w stosunkach zewnętrznych, ale nie miało również suwerenności wewnętrznej: było uzależnione od marksistowskiej monopartii. Ewolucja polegała jednakże na emancypowaniu się państwa od monopartii i słusznie mówiono pod rządami generała Jaruzelskiego, że następuje upaństwowienie PZPR. Czy obecnie państwo posiada suwerenność w stosunku do pluralistycznego systemu partyjnego? Kto właściwie decyduje o polityce polskiej: legalne instytucje władzy państwowej czy sztaby partyjne? Nie można na to odpowiadać frazesem, że partie są powszechnie uznanym środkiem demokracji. Partokracja jest zwyrodnieniem demokracji. Duża część społeczeństwa jest o tym przekonana, jest tym zgorszona i wypatruje czynnika, który ograniczyłby rolę partii. Zresztą partiom nie przypisuje się samodzielności w podejmowaniu zasadniczych decyzji. Te, według popularnego przekonania, są im dyktowane przez ośrodki typu oligarchicznego. O ile zaliczanie do tych ośrodków identyfikowalnych krajowych grup biznesowych może być typowym złudzeniem ludowym, o tyle nie jest złudzeniem dominacja oligarchii medialnej nad partiami. Władza przechodzi na siły nieograniczone konstytucyjnie i nieponoszące odpowiedzialności. Ten rodzaj zwyrodnienia ustrojowego znany jest również demokracjom zachodnim, w Polsce ma o wiele większe znaczenie z powodu słabości państwa. Swego rodzaju iluzjami żyją ci politycy - pisał Kenneth Minogue - którzy twierdzą, że nie państwo, lecz jakieś inne formy stowarzyszeń obywatelskich mają bardziej fundamentalne znaczenie. Głosząc to, jednocześnie posługują się lub chcą się posłużyć państwem, aby realizować swoje zamysły reformatorskie. Sferę społeczną uznają za bardziej fundamentalną niż państwo.
Pod wpływem takiej idei, że społeczeństwo jest bardziej fundamentalne niż państwo, dokonywała się transformacja ustrojowa w Polsce i żadne argumenty autorytetów krajowych i (przyjaznych nam) zagranicznych nie zdołały tej idei podważyć. Owego budowania państwa od nowa nie dostrzega chyba nikt prócz Aleksandra Smolara; na razie mieści się ono jedynie w programie wyborczym braci Kaczyńskich i Ludwika Dorna.
Nadszedł czas szarpnięcia cugli, Jan Rokita
Europa z 6 października 2004 roku
W pytaniu, jak bronić wolnej Polski, zawiera się przypuszczenie, że dzisiejszej Polski trzeba bronić w szczególnie wyszukany, wyrafinowany intelektualnie sposób. Ta teza budzi moje największe zastrzeżenie, choć rozumiem, że za pomocą prowokacji intelektualnych można unieważniać dorobek całej III RP. Sądzę raczej, że wolna Polska po piętnastu latach niepodległości broni się sama. Jako człowiek wierzący w Opatrzność i znający polską historię, mam głębokie wyrzuty sumienia, że przez ostatnich 15 lat mnie samemu czasem zdarzało się o nich (sukcesach III RP) zapominać. Podczas gdy w istocie rzeczy powinienem każdego ranka dziękować Panu Bogu za to, co mamy.
Po piętnastu latach Polska wymaga jakiegoś szarpnięcia cugli, politycznego wstrząsu, nowego rodzaju przywództwa politycznego. To problem podobny do tego, z jakim miała do czynienia II RP. Jego rozpoznanie doprowadziło wówczas do piłsudczyzny i zamachu majowego, ze wszystkimi jego dobrymi i złymi konsekwencjami. Także dzisiaj upowszechnia się oczekiwanie, że trzeba coś odmienić w losach kraju. Sposób odpowiedzi na to oczekiwanie rozstrzygnie o skuteczności polskiej klasy politycznej. Nadzieja na tę odmianę to jest ta cienka nić emocji społecznej, która wiąże jeszcze rządzących z rządzonymi. Teraz, po spektakularnym upadku SLD, problemem jest to, czy w Polsce może się w ogóle ukonstytuować władza, która zrozumie, że degradacja instytucji doszła do takiego poziomu, że musi się rozpocząć proces ich powolnej odbudowy. Atmosfera oczekiwania na taki zwrot już się pojawiła. A jeśli zwrot o 180 stopni nastąpi w samym centrum władzy, zacznie to stopniowo promieniować na całe państwo. Tak jak wcześniej gangrena rozpowszechniała się od centrum. Nie mówiąc już o tym, że uzdrowione centrum polityczne będzie w stanie kontrolować procesy zachodzące w państwie. To właśnie nazywam szarpnięciem cugli. Cały mechanizm państwa musi zostać potrząśnięty, zdyscyplinowany.
Od postkomunizmu nie oczekujmy samoregulacji, Jarosław Kaczynski,
Europa z 17 sierpnia 2005 roku
Dlaczego nauki społeczne nie chcą opisać tego, co zwykli ludzie, nawet niewykształceni, widzą gołym okiem. Zająłem się oczywistościami: jakie jest państwo mimo zadeklarowanego przez elity radykalnego przełomu? Stare. Hierarchia społeczna? Stara, nomenklatura bez trudu wygrała wyścig do własności. Co było nowe? Niektóre instytucje rynkowe i demokracja, istniejąca zresztą jedynie na poziomie procedur. Wystarczył elementarny zdrowy rozsądek, by zauważyć, że w takiej konstelacji najważniejszych parametrów stare ma przewagę nad tym, co nowe - i ta przewaga nie będzie maleć, ale się pogłębiać. Żadna samoregulacja nic tu nie pomoże. Nauki społeczne, podobnie jak wielu polityków, uległy myśleniu magicznemu. Uznały, że wystarczy ogłosić istnienie praworządności, a stanie się ona rzeczywistością. Uważałem, że to absurdalna teza. Demokracja i praworządność są przecież atrybutem pewnej formy organizacji społeczeństwa, a w Polsce taka forma po prostu nie powstała.
Żyliśmy w państwie hegemonii jednej grupy społecznej, bez właściwego poziomu mediatyzacji czy zrównoważenia, bez takiego rozproszenia głównych sił społecznych, które pozwala prawu odgrywać rolę regulatora i gwarantuje, że prawo nie będzie instrumentalizowane przez jeden ośrodek. Deklarowanie w tej sytuacji, że już zbudowaliśmy państwo prawa, potwierdzane przez analizy części socjologów czy politologów, odgrywało w tych warunkach bardzo specyficzną rolę. W sposób niesłychanie efektywny służyło ochronie interesów starego układu, stabilizując go w nowych realiach. Idea państwa prawa została sprowadzona do tzw. ochrony praw nabytych. Czyli ochrony dominacji dawnych ludzi i dawnych układów w sferze własności, w kluczowych środowiskach społecznych, w kluczowych instytucjach. Wedle mojego opisu nawet nie podjęto próby skopiowania Zachodu. Wprowadzono procedury demokratyczne, zupełnie lekceważąc potoczną - w teorii państwa i prawa - wiedzę, iż demokracja wymaga spełnienia dodatkowych warunków. Bo samo tylko istnienie instytucji demokratycznych oraz partii politycznych w żaden sposób nie gwarantuje realnej demokracji. Tak samo oczywiste było, że demokracja jako system nie może się opierać na mechanizmie społeczno-ekonomicznym, który bezpośrednio wyrasta z totalitaryzmu.
Moja wiara, że ciężar na plecach polskiego społeczeństwa może być radykalnie zredukowany, bierze się z przeświadczenia o sile władzy jako takiej. Mimo jawnego jej osłabienia w naszych czasach w dalszym ciągu pozostaje ona znaczną siłą, zwłaszcza w rękach człowieka, który wie, czego chce. Że tak jest, przekonałem się, obserwując działania mojego brata, gdy był szefem NIK. W skrajnie niesprzyjających okolicznościach, bez zaplecza politycznego, udało mu się doprowadzić tę instytucję, będącą całkowicie w rękach starego układu, do - jak to mówił - trójki z plusem. Podobnie udało mu się wykorzystać realną siłę instytucji, gdy był ministrem sprawiedliwości.
(O Rokicie) Gdyby w Polsce odbudować uczciwe państwo, w istocie to by wystarczyło. Choroba państwa tkwi w centrum postkomunistycznego systemu i gdyby państwo uzdrowić, system by upadł. Jednak Rokita się myli, jeżeli myśli, że bez akcji skierowanych przeciw układowi postkomunistycznemu w wymiarze społecznym czy gospodarczym można to państwo odbudować.
Władza w nowym świecie, Jadwiga Staniszkis
Europa z 14 kwietnia 2004
Najważniejszym ośrodkiem władzy staje się dzisiaj globalizacja. Globalizacja manipuluje czasem i przestrzenią. Jej centra - najbardziej rozwinięte gospodarki i firmy - narzucają zapóźnionym peryferiom procedury i instytucje odpowiadające własnemu czasowi historycznemu, czyli postindustrialnej fazie kapitalizmu. Wymuszają w ten sposób wygodną dla siebie jednorodność instytucjonalną w skali całego świata. To, co wygodne dla najbardziej rozwiniętych gospodarek, globalnych korporacji czy wędrującego kapitału, nie zawsze jednak wspomaga rozwój krajów zapóźnionych. Słabość peryferyjnych gospodarek i luki instytucjonalne związane z wymuszonym przeskakiwaniem stadiów rozwoju utrudniają absorpcję korzyści niesionych przez nowoczesne instrumenty finansowe. Wobec peryferiów (także postkomunistycznych) egzekwowana jest przemoc strukturalna będąca skrajną formą władzy globalizacji. Przemoc strukturalna może nawet przeorientować aktywność, zasoby i rynek jednego systemu na rzecz pracy dla systemu innego.
Skala pojedynczego państwa nie wystarcza już dla rozwiązania problemów społecznych i ekonomicznych. Ulotniła się nadzieja na właściwą nowoczesnym państwom jednolitość przestrzeni prawnej i kluczową rolę polityki. Państwo jako podmiot o osobowości prawnej, ukonstytuowany w XVII wieku w traktacie westfalskim, odwołujący się do wyraźnych granic i jednoznacznego ośrodka władzy oraz monopolu tej ostatniej na stanowienie prawa i pełnej suwerenności, już nie istnieje.
Naród bezpaństwowy i apolityczny, Bronisław Łagowski
Europa z 5 maja 2004 roku
"Europa" z 28 kwietnia 2004 roku
Pytanie jest proste. Dlaczego Leszek Miller, polityk, w którym trzy lata temu widziano Napoleona, któremu wieszczono kilka kadencji władzy, po niespełna jednej odchodzi w niesławie? A jego partia - wzór jedności i skuteczności - rozpada się i stoi u progu wyborczej klęski? Odpowiedź jest równie prosta - ponieważ to, co na całym świecie polityków wzmacnia, czyli władza, w Polsce ich zabija.
W mechanizmie władzy zepsuło się to, co najważniejsze. Konstrukcja, która sprawia, że wola władcy staje się rzeczywistością. W zasadzie można powiedzieć, że władza polityczna nie istnieje - przynajmniej nie w tej ilości, która jest niezbędna, aby władcy zapewnić wolne od kompromitacji trwanie, a poddanym minimum satysfakcji z rządu. Choć teza o śmierci państwa brzmi nieco ekstrawagancko, to w istocie jest ona prostą konkluzją powszechnie podzielanych pojęć. Silnego od początku III RP, a dziś niepodzielnie panującego przekonania, że politycy wcale nie rządzą. Że za ich plecami kryje się nieformalny układ, czyli grupa trzymająca władzę.
Przekonanie o istnieniu zakulisowych sił przez całe lata było wyśmiewane jako spiskowa teoria dziejów. Tymczasem było ono zastępczą formą, w jakiej Polacy przeżywali słabość swojego państwa. Nie tylko ci niewykształceni. Już w 1990 roku wielu polityków i publicystów ruszyło na poszukiwanie klasy panującej. Tak gorliwie, że ich polityczne namiętności poszły w tym właśnie kierunku. Doszło do tego, że wiele ideowych tożsamości z pierwszej dekady niepodległej Polski kształtowały nie opcje światopoglądowe, ale próba odpowiedzi na pytanie, kto rządzi Polską. Główne tropy tych poszukiwań okazały się błędne i z perspektywy lat ocalić się ich nie da. Jednak warto im się przyjrzeć, aby zrozumieć, że poczucie słabości państwa jest najtrwalszym doświadczeniem III RP. Warto też z tego przeglądu wyłuskać właściwy morał - państwo jest słabe nie dlatego, że istnieje ktoś od niego silniejszy. Ono po prostu jest słabe. A z tej anarchii korzysta każdy, kto ma na to ochotę.
Najnowsza spiskowa koncepcja (grupa trzymająca władzę) ma wszystkie słabości poprzednich. Przede wszystkim wyolbrzymia potęgę klasy panującej. A przecież jeśli Polską tak mocno rządzi towarzystwo, to upadek Czarzastego, Kwiatkowskiego czy Millera jest zupełnie niezrozumiały. Błąd wziął się stąd, że nie dostrzeżono, iż korupcyjny rozmach towarzystwa wcale nie musi być dowodem jego siły, tylko jedynie bezczelności. A ta brać się może ze słabości państwa, z poczucia, że sędziów i prokuratorów można kupić albo bezkarnie lekceważyć. Różnica jest istotna. Chodzi o to, czy za aferą Rywina stoi grupa silnych i władczych oligarchów, czy może zagon watażków, zwykłych politycznych awanturników. Ludzi, których wpływy starczały, aby zakpić z państwa, ale przecież były zarazem zbyt skromne, by obronić się przed żałośnie słabą w Polsce opinią publiczną. Jeśli rządy Millera czegoś dowiodły, to raczej tego drugiego. Ale ciekawszy jest chyba inny morał. Nie ten - tak modny - że władza absolutna demoralizuje absolutnie. Polska konkluzja jest bardziej przewrotna: nawet najbardziej zdemoralizowana klika nie zakosztuje w Polsce prawdziwej władzy, o absolutnej nie wspominając. Bo tego dobra tu nie ma.
Naród bezpaństwowy i apolityczny, Bronisław Łagowski
Europa z 5 maja 2004 roku
Dlaczego III Rzeczpospolita ulega rozprzężeniu od góry, dlaczego państwo nie spełnia swojej roli w stosunku do gospodarki, nie dba o warunki sprzyjające tworzeniu kapitału krajowego, dlaczego w tak niedostatecznym stopniu chroni obywateli przed przestępcami, dlaczego policja jest niezdarna, a wymiar sprawiedliwości opieszały i niedbały? Te pytania wyrażają pogląd ogółu na III RP, ogółu niekoniecznie kompetentnego. Opinie znawców przygotowanych intelektualnie do wnikania w skomplikowaną machinę struktur gospodarczych i politycznych są często surowsze niż poglądy ogółu i prowadzą do skrajnie pesymistycznych wniosków.
W okresie realnego socjalizmu państwo nie tylko nie miało suwerenności w stosunkach zewnętrznych, ale nie miało również suwerenności wewnętrznej: było uzależnione od marksistowskiej monopartii. Ewolucja polegała jednakże na emancypowaniu się państwa od monopartii i słusznie mówiono pod rządami generała Jaruzelskiego, że następuje upaństwowienie PZPR. Czy obecnie państwo posiada suwerenność w stosunku do pluralistycznego systemu partyjnego? Kto właściwie decyduje o polityce polskiej: legalne instytucje władzy państwowej czy sztaby partyjne? Nie można na to odpowiadać frazesem, że partie są powszechnie uznanym środkiem demokracji. Partokracja jest zwyrodnieniem demokracji. Duża część społeczeństwa jest o tym przekonana, jest tym zgorszona i wypatruje czynnika, który ograniczyłby rolę partii. Zresztą partiom nie przypisuje się samodzielności w podejmowaniu zasadniczych decyzji. Te, według popularnego przekonania, są im dyktowane przez ośrodki typu oligarchicznego. O ile zaliczanie do tych ośrodków identyfikowalnych krajowych grup biznesowych może być typowym złudzeniem ludowym, o tyle nie jest złudzeniem dominacja oligarchii medialnej nad partiami. Władza przechodzi na siły nieograniczone konstytucyjnie i nieponoszące odpowiedzialności. Ten rodzaj zwyrodnienia ustrojowego znany jest również demokracjom zachodnim, w Polsce ma o wiele większe znaczenie z powodu słabości państwa. Swego rodzaju iluzjami żyją ci politycy - pisał Kenneth Minogue - którzy twierdzą, że nie państwo, lecz jakieś inne formy stowarzyszeń obywatelskich mają bardziej fundamentalne znaczenie. Głosząc to, jednocześnie posługują się lub chcą się posłużyć państwem, aby realizować swoje zamysły reformatorskie. Sferę społeczną uznają za bardziej fundamentalną niż państwo.
Pod wpływem takiej idei, że społeczeństwo jest bardziej fundamentalne niż państwo, dokonywała się transformacja ustrojowa w Polsce i żadne argumenty autorytetów krajowych i (przyjaznych nam) zagranicznych nie zdołały tej idei podważyć. Owego budowania państwa od nowa nie dostrzega chyba nikt prócz Aleksandra Smolara; na razie mieści się ono jedynie w programie wyborczym braci Kaczyńskich i Ludwika Dorna.
Nadszedł czas szarpnięcia cugli, Jan Rokita
Europa z 6 października 2004 roku
W pytaniu, jak bronić wolnej Polski, zawiera się przypuszczenie, że dzisiejszej Polski trzeba bronić w szczególnie wyszukany, wyrafinowany intelektualnie sposób. Ta teza budzi moje największe zastrzeżenie, choć rozumiem, że za pomocą prowokacji intelektualnych można unieważniać dorobek całej III RP. Sądzę raczej, że wolna Polska po piętnastu latach niepodległości broni się sama. Jako człowiek wierzący w Opatrzność i znający polską historię, mam głębokie wyrzuty sumienia, że przez ostatnich 15 lat mnie samemu czasem zdarzało się o nich (sukcesach III RP) zapominać. Podczas gdy w istocie rzeczy powinienem każdego ranka dziękować Panu Bogu za to, co mamy.
Po piętnastu latach Polska wymaga jakiegoś szarpnięcia cugli, politycznego wstrząsu, nowego rodzaju przywództwa politycznego. To problem podobny do tego, z jakim miała do czynienia II RP. Jego rozpoznanie doprowadziło wówczas do piłsudczyzny i zamachu majowego, ze wszystkimi jego dobrymi i złymi konsekwencjami. Także dzisiaj upowszechnia się oczekiwanie, że trzeba coś odmienić w losach kraju. Sposób odpowiedzi na to oczekiwanie rozstrzygnie o skuteczności polskiej klasy politycznej. Nadzieja na tę odmianę to jest ta cienka nić emocji społecznej, która wiąże jeszcze rządzących z rządzonymi. Teraz, po spektakularnym upadku SLD, problemem jest to, czy w Polsce może się w ogóle ukonstytuować władza, która zrozumie, że degradacja instytucji doszła do takiego poziomu, że musi się rozpocząć proces ich powolnej odbudowy. Atmosfera oczekiwania na taki zwrot już się pojawiła. A jeśli zwrot o 180 stopni nastąpi w samym centrum władzy, zacznie to stopniowo promieniować na całe państwo. Tak jak wcześniej gangrena rozpowszechniała się od centrum. Nie mówiąc już o tym, że uzdrowione centrum polityczne będzie w stanie kontrolować procesy zachodzące w państwie. To właśnie nazywam szarpnięciem cugli. Cały mechanizm państwa musi zostać potrząśnięty, zdyscyplinowany.
Od postkomunizmu nie oczekujmy samoregulacji, Jarosław Kaczynski,
Europa z 17 sierpnia 2005 roku
Dlaczego nauki społeczne nie chcą opisać tego, co zwykli ludzie, nawet niewykształceni, widzą gołym okiem. Zająłem się oczywistościami: jakie jest państwo mimo zadeklarowanego przez elity radykalnego przełomu? Stare. Hierarchia społeczna? Stara, nomenklatura bez trudu wygrała wyścig do własności. Co było nowe? Niektóre instytucje rynkowe i demokracja, istniejąca zresztą jedynie na poziomie procedur. Wystarczył elementarny zdrowy rozsądek, by zauważyć, że w takiej konstelacji najważniejszych parametrów stare ma przewagę nad tym, co nowe - i ta przewaga nie będzie maleć, ale się pogłębiać. Żadna samoregulacja nic tu nie pomoże. Nauki społeczne, podobnie jak wielu polityków, uległy myśleniu magicznemu. Uznały, że wystarczy ogłosić istnienie praworządności, a stanie się ona rzeczywistością. Uważałem, że to absurdalna teza. Demokracja i praworządność są przecież atrybutem pewnej formy organizacji społeczeństwa, a w Polsce taka forma po prostu nie powstała.
Żyliśmy w państwie hegemonii jednej grupy społecznej, bez właściwego poziomu mediatyzacji czy zrównoważenia, bez takiego rozproszenia głównych sił społecznych, które pozwala prawu odgrywać rolę regulatora i gwarantuje, że prawo nie będzie instrumentalizowane przez jeden ośrodek. Deklarowanie w tej sytuacji, że już zbudowaliśmy państwo prawa, potwierdzane przez analizy części socjologów czy politologów, odgrywało w tych warunkach bardzo specyficzną rolę. W sposób niesłychanie efektywny służyło ochronie interesów starego układu, stabilizując go w nowych realiach. Idea państwa prawa została sprowadzona do tzw. ochrony praw nabytych. Czyli ochrony dominacji dawnych ludzi i dawnych układów w sferze własności, w kluczowych środowiskach społecznych, w kluczowych instytucjach. Wedle mojego opisu nawet nie podjęto próby skopiowania Zachodu. Wprowadzono procedury demokratyczne, zupełnie lekceważąc potoczną - w teorii państwa i prawa - wiedzę, iż demokracja wymaga spełnienia dodatkowych warunków. Bo samo tylko istnienie instytucji demokratycznych oraz partii politycznych w żaden sposób nie gwarantuje realnej demokracji. Tak samo oczywiste było, że demokracja jako system nie może się opierać na mechanizmie społeczno-ekonomicznym, który bezpośrednio wyrasta z totalitaryzmu.
Moja wiara, że ciężar na plecach polskiego społeczeństwa może być radykalnie zredukowany, bierze się z przeświadczenia o sile władzy jako takiej. Mimo jawnego jej osłabienia w naszych czasach w dalszym ciągu pozostaje ona znaczną siłą, zwłaszcza w rękach człowieka, który wie, czego chce. Że tak jest, przekonałem się, obserwując działania mojego brata, gdy był szefem NIK. W skrajnie niesprzyjających okolicznościach, bez zaplecza politycznego, udało mu się doprowadzić tę instytucję, będącą całkowicie w rękach starego układu, do - jak to mówił - trójki z plusem. Podobnie udało mu się wykorzystać realną siłę instytucji, gdy był ministrem sprawiedliwości.
(O Rokicie) Gdyby w Polsce odbudować uczciwe państwo, w istocie to by wystarczyło. Choroba państwa tkwi w centrum postkomunistycznego systemu i gdyby państwo uzdrowić, system by upadł. Jednak Rokita się myli, jeżeli myśli, że bez akcji skierowanych przeciw układowi postkomunistycznemu w wymiarze społecznym czy gospodarczym można to państwo odbudować.
Władza w nowym świecie, Jadwiga Staniszkis
Europa z 14 kwietnia 2004
Najważniejszym ośrodkiem władzy staje się dzisiaj globalizacja. Globalizacja manipuluje czasem i przestrzenią. Jej centra - najbardziej rozwinięte gospodarki i firmy - narzucają zapóźnionym peryferiom procedury i instytucje odpowiadające własnemu czasowi historycznemu, czyli postindustrialnej fazie kapitalizmu. Wymuszają w ten sposób wygodną dla siebie jednorodność instytucjonalną w skali całego świata. To, co wygodne dla najbardziej rozwiniętych gospodarek, globalnych korporacji czy wędrującego kapitału, nie zawsze jednak wspomaga rozwój krajów zapóźnionych. Słabość peryferyjnych gospodarek i luki instytucjonalne związane z wymuszonym przeskakiwaniem stadiów rozwoju utrudniają absorpcję korzyści niesionych przez nowoczesne instrumenty finansowe. Wobec peryferiów (także postkomunistycznych) egzekwowana jest przemoc strukturalna będąca skrajną formą władzy globalizacji. Przemoc strukturalna może nawet przeorientować aktywność, zasoby i rynek jednego systemu na rzecz pracy dla systemu innego.
Skala pojedynczego państwa nie wystarcza już dla rozwiązania problemów społecznych i ekonomicznych. Ulotniła się nadzieja na właściwą nowoczesnym państwom jednolitość przestrzeni prawnej i kluczową rolę polityki. Państwo jako podmiot o osobowości prawnej, ukonstytuowany w XVII wieku w traktacie westfalskim, odwołujący się do wyraźnych granic i jednoznacznego ośrodka władzy oraz monopolu tej ostatniej na stanowienie prawa i pełnej suwerenności, już nie istnieje.
Naród bezpaństwowy i apolityczny, Bronisław Łagowski
Europa z 5 maja 2004 roku
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama