Imitację niebezpiecznych przedmiotów wystarczyło zapakować do tekturowego pudła i pojechać z nim na dworzec PKP, aby wysłać je w podróż do dowolnego zakątka kraju. "SE" wybrał zawsze pełen ludzi pociąg relacji Warszawa Wschodnia - Katowice.
I nikt - ani konduktor, ani nikt z obsługi pociągu - nie zainteresował się tym, co dziennikarze wnieśli do pociągu. Kiedy konduktor w Warszawie usłyszał, że chcą nadać paczkę, nawet nie zapytał, co w niej jest. "Oczywiście, należy się 25 złotych" - powiedział tylko. Nie sprawdził nawet, czy dane nadawcy, jakie wpisano na przesyłce, są prawdziwe. Wystarczyła chwila na załatwienie formalności i karton z "bombą" trafił na pokład pociągu!
Po niecałych trzech godzinach przesyłka była już w Katowicach. Ale tam także nikt nie zainteresował się jej zawartością. Nawet kiedy dziennikarz "SE" wyjął ze środka niebezpiecznie wyglądające przedmioty i stanął z nimi na peronie, nikt nie zwrócił na niego uwagi!
Aż strach pomyśleć, do jakiej tragedii mogłoby dojść, gdyby pomysł, aby wysłać bombę pociągiem, przyszedł do głowy nie dziennikarzom, tylko jakiemuś niebezpiecznemu terroryście! - alarmuje gazeta. Czy da się coś zrobić, aby poprawić nasze bezpieczeństwo?!
Według PKP, nic nie można zrobić! Prowokacja nie zrobiła na kierownictwie firmy żadnego wrażenia i PKP nie ma zamiaru wprowadzać żadnych dodatkowych zabezpieczeń. "Zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa konduktor nie jest uprawniony do dokonywania kontroli bagażu podręcznego podróżnych ani zawartości przesyłki konduktorskiej" - skwitowała tylko całe zdarzenie Adrianna Chibowska, rzeczniczka PKP Intercity.