p

Daniel C. Dennett*

Religia jako zjawisko naturalne

Przyglądamy się na łące mrówce, która pracowicie wspina się coraz wyżej po źdźble trawy, dopóki nie spadnie, a potem wspina się znowu i znowu, niczym Syzyf, który pcha pod górę swój głaz w nieustających próbach wtoczenia go na szczyt. Dlaczego mrówka to robi? Jakiej korzyści dla siebie szuka w tej niestrudzonej i niezwykłej czynności? Okazuje się, że jest to źle postawione pytanie. Czynność ta nie przynosi mrówce żadnej korzyści biologicznej. Nie próbuje ona osiągnąć punktu, z którego lepiej widziałaby terytorium, nie szuka pożywienia ani nie stara się na przykład popisać przed potencjalnym partnerem. Jej mózg został opanowany przez maleńkiego pasożyta, motyliczkę wątrobową (Dicrocoelium dendriticum), która musi dostać się do żołądka owcy lub krowy, by odbyć swój cykl reprodukcyjny. Ten maleńki robak mózgowy skłania mrówkę do zajęcia pozycji korzystnej nie dla niej, lecz dla jego potomstwa. Nie jest to zjawisko wyjątkowe. Podobnie manipulującymi pasożytami zarażają się m.in. ryby i myszy. Tacy "autostopowicze" skłaniają swoich gospodarzy do zachowań dziwacznych - nawet samobójczych - we własnym, a nie w ich interesie.

Reklama

Czy coś podobnego przydarza się także ludziom? Owszem, często spotykamy ludzi, którzy zaniedbują swoje osobiste interesy, własne zdrowie i szanse posiadania dzieci, poświęcając całe życie trosce o interesy jakiejś idei, która zagnieździła się w ich mózgach. Arabskie słowo "islam" znaczy tyle co "uległość" i każdy dobry muzułmanin daje temu świadectwo: modli się pięć razy dziennie, daje jałmużnę, pości podczas Ramadanu, stara się odbyć pielgrzymkę do Mekki - wszystko to na rzecz idei Allacha oraz wysłannika Allacha, Mahometa. Podobnie, rzecz jasna, zachowują się chrześcijanie i żydzi, głosząc przez całe życie Słowo Boże, dokonując wielkich poświęceń, dzielnie znosząc cierpienia i ryzykując życie dla pewnej idei. Tak samo postępują sikhowie, hinduiści i buddyści. Nie zapominajmy też o wielu tysiącach świeckich humanistów, którzy oddali życie za demokrację albo za sprawiedliwość, lub po prostu za prawdę. Jest wiele idei, za które ludzie gotowi są umierać.

Nasza zdolność do poświęcenia życia czemuś, co uważamy za ważniejsze od osobistej pomyślności lub naszego biologicznego imperatywu posiadania potomstwa jest jednym z aspektów odróżniających nas od reszty świata zwierzęcego. Niedźwiedzica odważnie broni zdobytych zapasów pożywienia i z desperacją ochrania swoje młode, a nawet swoją pustą norę, lecz zapewne więcej ludzi zginęło w bohaterskiej obronie świętych miejsc i ksiąg niż w obronie swoich zapasów żywności albo własnych dzieci i domów. Podobnie jak inne zwierzęta mamy wbudowane pragnienie reprodukcji i jesteśmy skłonni wiele uczynić, by osiągnąć ten cel, ale mamy także przekonania i zdolność do wykraczania poza nasze genetyczne imperatywy. Stanowi to o naszej odrębności, lecz sam jest faktem biologicznym, który nauka przyrodnicza musi dostrzegać i który domaga się od niej wyjaśnienia.

Porównanie Słowa Bożego do motyliczki wątrobowej budzi zaniepokojenie, lecz myśl, że idea jest porównywalna z istotą żywą, wcale nie jest nowością. Posiadam stronicę utworu muzycznego, zapisanego na pergaminie w połowie XVI stulecia, którą znalazłem pół wieku temu na pewnym paryskim straganie z książkami. Tekst (łaciński) tłumaczy morał przypowieści o siewcy (Mateusz 13): "Semen est verbum Dei; sator autem Chrystus" - "Słowo Boże jest ziarnem, a siewcą tego ziarna jest Chrystus". Wydaje się, że owe ziarna zapuszczają korzenie w indywidualnych ludziach i skłaniają tych ludzi do szerokiego ich rozpowszechniania (w zamian ich nosiciele zyskują życie wieczne).

Reklama

W jaki sposób umysły tworzą idee? Może z cudownej inspiracji, a może w sposób bardziej naturalny, idee bowiem przekazywane są przez umysł innym umysłom, nie giną przy przekładzie z jednego języka na inny, przenoszą się za pomocą pieśni, obrazów, posągów i rytuałów, tworząc nieoczekiwane kombinacje w głowach poszczególnych ludzi, gdzie dają początek nowym "kreacjom" wykazującym rodzinne podobieństwo do idei, które je zainspirowały, lecz mającym też nowe właściwości i nową siłę oddziaływania. Wielkie idee religii czarowały nas, ludzi, przez tysiące lat, dłużej niż trwają nasze spisane dzieje, ale jednak przez krótki moment naszej historii biologicznej. Jeżeli chcemy zrozumieć charakter obecnej religii jako zjawiska naturalnego, musimy przyjrzeć się nie tylko temu, czym jest ona dziś, lecz także temu, czym była dawniej. Zobaczymy wówczas wyraźniej, dokąd religia może prowadzić w bliskiej przyszłości, w naszej przyszłości na tej planecie. Nie potrafię wyobrazić sobie ważniejszej kwestii wymagającej rozważenia.

Robocza definicja religii

Jak definiuję religię? Właściwie nie jest ważne, jak ją zdefiniuję, ponieważ zamierzam zbadać i omówić pewne sąsiadujące z nią zjawiska, które (prawdopodobnie) nie są religiami - wypełnianie życia sprawami ducha, przywiązanie do świeckich organizacji, fanatyczne oddanie grupom etnicznym (albo drużynom sportowym), zabobonność... Gdziekolwiek więc poprowadziłbym "granicę", zawsze będę poza nią wykraczał. Jak się przekonamy, to co zwykle nazywane jest religiami, składa się z wielu całkiem różnych zjawisk powstających w rozmaitych okolicznościach i mających odmienne implikacje; religie stanowią więc luźną rodzinę zjawisk, nie zaś "rodzaj naturalny", tak jak pierwiastek chemiczny czy gatunek biologiczny.

Proponuję, by wstępnie zdefiniować religie jako systemy społeczne, których uczestnicy deklarują wiarę w nadprzyrodzony czynnik sprawczy, o którego aprobatę należy się starać. Jest to, oczywiście, okrężny sposób wyartykułowania myśli, że religia bez Boga czy bogów jest niczym kręgowiec bez kręgosłupa. Niektóre racje przemawiające za posługiwaniem się tym okrężnym językiem są całkiem oczywiste; inne wyłonią się później - a moja definicja jest tylko podlegającym rewizji punktem wyjścia, nie zaś czymś raz na zawsze ustalonym, czego jestem gotów bronić aż do śmierci. Zgodnie z tą definicją klub fanatycznych miłośników Elvisa Presleya nie jest religią, bo mimo iż jego członkowie mogą w dość oczywistym sensie czcić Elvisa, nie uważają go oni za byt nadprzyrodzony, lecz tylko za szczególnie znakomitego człowieka (jeśli zaś jakiś fanklub uzna, że Elvis jest rzeczywiście istotą nieśmiertelną i boską, to znajdzie się na drodze do stworzenia nowej religii). Nadprzyrodzony czynnik sprawczy nie musi być całkiem antropomorficzny. Jehowa ze Starego Testamentu jest niewątpliwie rodzajem świętego człowieka (mężczyzny, nie kobiety), który widzi za pomocą oczu i słyszy za pomocą uszu - oraz mówi i działa w realnym czasie. Wielu współczesnych chrześcijan, żydów i muzułmanów utrzymuje, że Bóg czy Allach, jako wszechwiedzący, nie potrzebuje niczego takiego, jak narządy zmysłów, a jako byt wieczny nie działa w czasie realnym. Jest to zagadkowe, ponieważ wielu z nich nadal modli się do Boga, żywi nadzieję, że Bóg odpowie jutro na ich modlitwy, wyraża Bogu wdzięczność za stworzenie wszechświata i używa takich zwrotów, jak: "To, co Bóg chce, byśmy czynili" i "Bóg jest miłościwy" - a wszystkie te działania stoją, jak się wydaje, w jawnej sprzeczności z tezą, iż Bóg wcale nie jest antropomorficzny. Stara tradycja każe nam przyjmować, że ta niezgodność między Bogiem jako bytem działającym i Bogiem jako bytem wiecznym i niezmiennym jest jedną z rzeczy, które po prostu przerastają możliwości ludzkiego rozumu; wszelka próba zrozumienia jej byłaby świadectwem głupoty i arogancji. Nie możemy jednak przyjąć mojej definicji religii (a w istocie żadnej innej jej definicji), dopóki nie osiągniemy nieco jaśniejszego obrazu spektrum poglądów, które można dostrzec przez tę nabożną mgłę skromności w ocenie ludzkiego rozumu. Musimy szukać dokładniejszej interpretacji doktryn wyznaniowych, zanim podejmiemy decyzję co do tego, jak je klasyfikować.

Rdzenna postać religii odwołuje się, w myśl mojej propozycji, do bogów, którzy skutecznie działają w realnym czasie i grają centralną rolę w sprawach dotyczących właściwego, zdaniem wyznawców, sposobu postępowania człowieka. Używam tu trochę ogólnikowego wyrażenia "odwoływanie się", ponieważ standardowe słowo "przekonanie" niekiedy deformuje i kamufluje pewne najbardziej interesujące cechy religii. Mówiąc nieco prowokacyjnie, przekonanie religijne nie zawsze jest przekonaniem. A dlaczego wymieniłem w definicji potrzebę starania się o aprobatę nadprzyrodzonego bytu lub bytów sprawczych? Otóż po to, by odróżnić religię od wszelkiego rodzaju "czarnej magii". Są ludzie - w rzeczywistości bardzo nieliczni, mimo że barwne legendy miejskie o "kultach satanicznych" mogłyby skłaniać nas do przeciwnego zdania - którzy sądzą, że potrafią władać demonami, wchodząc z nimi w swego rodzaju nieświęte przymierze. Te (ledwie zauważalne) systemy społeczne leżą na pograniczu religii, sądzę jednak, że należy je pominąć, gdyż nasza intuicja burzy się na myśl, iż ludzie, którzy angażują się w brednie tego rodzaju, zasługują na szczególny status osób pobożnych. Podstawą szeroko rozpowszechnionego szacunku, którym cieszą się wszelkiego rodzaju religie, jest z pewnością przeświadczenie, że ludzie religijni mają dobre intencje, że starają się wieść życie moralnie dobre, serio pragną nie czynić zła i naprawiać swoje występki. Ktoś, kto jest tak samolubny i zarazem tak łatwowierny, że próbuje zawrzeć pakt ze złymi czynnikami nadprzyrodzonymi po to, by osiągnąć własne cele, żyje w komiksowym świecie przesądów i nie zasługuje na taki szacunek.

Odczarować czy nie odczarowywać?

Jesteś na koncercie, słuchając z przejęciem i zapartym tchem swoich ulubionych muzyków podczas ich pożegnalnego występu; piękna muzyka porywa cię, przenosi do innego świata... i nagle zaczyna dzwonić czyjś telefon komórkowy! Czar pryska. To okropne, podłe, niewybaczalne. Ten niebaczny intruz zepsuł ci koncert, ukradł cenną chwilę, która już nigdy nie powróci. Jakim złem jest niszczenie czyjegoś oczarowania! Nie chciałbym być posiadaczem tego telefonu komórkowego, a jestem świadom, że w oczach wielu ludzi będę kimś takim.

Ludzie przywiązują się do wielu rzeczy. Niektórzy uważają, że nie mogliby żyć bez codziennych gazet i wolnej prasy, inni są przekonani, że nie mogą obejść się bez papierosów. Dla jednych życie bez muzyki nie miałoby żadnej wartości, dla innych nic nie warte byłoby życie bez religii. Czy są to uzależnienia? A może są to rzeczywiste potrzeby, które powinniśmy starać się zaspokoić niemal za każdą cenę?

Kwestie tego rodzaju prowadzą w nieunikniony sposób do pytania o wartości ostateczne, a żadne badanie faktów nie może dostarczyć odpowiedzi na to pytanie. Najlepsze, co możemy zrobić, to usiąść i starać się dojść do porozumienia w politycznym procesie wzajemnej perswazji i edukacji prowadzonym w dobrej wierze. Aby to jednak osiągnąć, musimy wiedzieć, jakie ewentualności są do wyboru i mieć jasny obraz argumentów, które można wytoczyć za i przeciwko odmiennym wizjom uczestników tej debaty. Ci, którzy odmawiają udziału w niej (ponieważ we własnym przekonaniu znają już odpowiedzi), z punktu widzenia pozostałych stanowią część problemu. Zamiast uczestniczyć w naszych demokratycznych staraniach o osiągnięcie porozumienia między ludźmi, znajdują się na liście przeszkód, które w taki czy inny sposób trzeba pokonać. Jak w wypadku "El Nino" i globalnego ocieplenia dyskutowanie z nimi jest bezcelowe, wszystko natomiast przemawia za tym, by poddać ich wnikliwemu badaniu - czy im się to podoba, czy nie. Być może z czasem zmienią oni poglądy, przyłączą się do naszej politycznej kongregacji i pomogą nam w wyjaśnieniu, na czym opiera się ich postawa i postępowanie; jednakże niezależnie od tego, czy tak uczynią, reszta z nas powinna dowiedzieć się o nich możliwie jak najwięcej, ponieważ ludzie ci wystawiają na ryzyko to, co jest nam drogie.

Najwyższy czas, byśmy poddali religię jako zjawisko globalne tak intensywnym badaniom interdyscyplinarnym, na jakie nas stać, namawiając do tego najtęższe umysły na naszej planecie. Dlaczego? Ponieważ religia jest dla nas zbyt ważna, byśmy mogli pozostać ignorantami w jej sprawie. Wpływa ona nie tylko na nasze społeczne, polityczne i ekonomiczne konflikty, lecz także na znaczenie, jakie przypisujemy naszemu życiu. Dla wielu ludzi, prawdopodobnie dla większości, nie istnieje nic ważniejszego niż religia. Już choćby tylko z tego powodu powinniśmy dowiedzieć się o niej wszystkiego, co zdołamy.

Czy takie wyczerpujące, inwazyjne badanie nie zaszkodzi samemu badanemu zjawisku? Czy nie może sprawić, że pryśnie czar? Jest to dobre pytanie, ale nie potrafię na nie odpowiedzieć. Nikt nie potrafi. Właśnie dlatego stawiam to pytanie teraz, proponując, byśmy się nad nim uważnie zastanowili, tak aby (1) nie wpędzać się na oślep w badania, których lepiej byłoby nie podejmować, ale (2) nie ukrywać przed samym sobą faktów, które mogą nas prowadzić do lepszego życia dla wszystkich. Ludzie zamieszkujący tę planetę stoją wobec wielu bolesnych problemów - nędzy, głodu, chorób, ucisku, przemocy wojennej i zbrodni oraz wielu innych - a w XXI wieku posiadamy niezrównane możliwości zrobienia czegoś z wszystkimi tymi problemami. Co jednak mamy zrobić?

Miliardy ludzi modlą się dziś o pokój i nie byłbym zdziwiony, gdyby większość z nich szczerze wierzyła, że najlepszą drogą wiodącą do pokoju na całym świecie jest droga, którą wskazuje ich własna instytucja religijna - chrześcijaństwo, judaizm, islam, hinduizm, buddyzm lub jakiś inny spośród setek systemów religii. Wielu ludzi sądzi, że największą nadzieję ludzkości stanowi możliwość spotkania się wszystkich religii świata na debacie prowadzonej w atmosferze wzajemnego szacunku i wiodącej do ostatecznego porozumienia w kwestii, jak powinny one traktować się nawzajem. Być może ludzie ci mają rację, lecz tego nie wiedzą. Żarliwość ich przekonania nie jest substytutem twardego dowodu, a racje przemawiające za tą piękną nadzieją nie są zbyt mocne. W istocie rzeczy wcale nie są przekonujące, gdyż równie wielu ludzi tak samo szczerze wierzy, że światowy pokój jest mniej ważny, zarówno w krótkiej, jak i w długiej perspektywie, niż globalne zwycięstwo ich własnej religii nad religiami konkurencyjnymi. Niektórzy upatrują w religii największą nadzieję na pokój, łódź ratunkową, na której nie należy wprowadzać zamieszania, bo można ją wywrócić, a wtedy wszyscy zginiemy; inni natomiast widzą w religijnej samoidentyfikacji główne źródło konfliktów i przemocy na świecie i wierzą równie mocno, że przekonania religijne są niefortunnym substytutem chłodnego, opartego na wiedzy rozumowania. Dobrymi intencjami wybrukowane są obie te drogi.

Kto ma rację? Nie wiem. Nie wiedzą tego również miliardy ludzi żarliwie religijnych. Nie wiedzą tego także ateiści przekonani, że świat byłby dużo lepszy, gdyby wszystkie religie zeń znikły. Jest tu jednak pewna asymetria: ateiści są na ogół przychylni wszelkiemu wnikliwemu i obiektywnemu badaniu ich poglądów, praktyk i argumentów (prawdę mówiąc, ich nieustanne żądanie samokontroli bywa zgoła nużące). Ludzie religijni natomiast często traktują tych, którzy chcą badać ich poglądy, jako impertynentów i świętokradców. Z całym szacunkiem wnoszę sprzeciw: rzeczywiście istnieje stara tradycja, do której odwołują się tacy ludzie, lecz jest to zła tradycja i powinno się położyć jej kres. Ten urok należy odczynić, i trzeba to zrobić już teraz. Osoby religijne, przekonane, że religia jest najlepszą nadzieją ludzkości, nie mogą zasadnie oczekiwać, że ci z nas, którzy są sceptykami, będą powstrzymywali się od wyrażania swoich wątpliwości. Jeśli osoby te mają rację - zwłaszcza gdy refleksja pokaże, że jest to racja oczywista - my, sceptycy, nie tylko im ją przyznamy, ale też entuzjastycznie przyłączymy się do ich sprawy. Chcemy wszak tego samego, o czym oni (na ogół) mówią, że tego chcą: świata, w którym panuje pokój, cierpień jest możliwie jak najmniej, kwitnie wolność, sprawiedliwość i dobrobyt dla wszystkich. Jeśli nie da się uzasadnić, że można ten stan osiągnąć wskazywaną przez nich drogą, oni sami powinni chcieć to wiedzieć. To takie proste. Ludzie ci twierdzą, że mają wysokie standardy moralne; może zasługują na taką ocenę, a może nie. Dowiedzmy się tego.

Czarem, który - jak twierdzę - trzeba zdjąć, jest tabu zakazujące naukowego, niczym nieskrępowanego badania religii jako jednego z wielu zjawisk naturalnych. Ale do najmocniejszych i najbardziej wiarygodnych motywów sprzeciwu wobec mego postulatu z pewnością należy obawa, że jeśli czar ten pryśnie - jeśli religia zostanie pokazana w pełnym świetle i pod mikroskopem - pojawi się poważne ryzyko zniszczenia innego, znacznie ważniejszego czaru: uroku samej religii jako wzbogacającej życie. Gdyby interferencja badań naukowych miała pozbawić ludzi zdolności do doznawania stanów umysłu, które są odskocznią dla doświadczenia religijnego lub przekonań religijnych, mogłoby to być straszliwą katastrofą. Dziewictwo można stracić tylko raz i niektórzy obawiają się, że zbyt szeroka wiedza na pewne tematy ograbi ludzi z niewinności, kalecząc ich serca pod pozorem rozwijania umysłów. Aby dostrzec ten problem, wystarczy pomyśleć o obecnej, globalnej ekspansji zachodniej technologii i kultury świeckiej prowadzącej do zaniku setek języków i kultur za życia paru pokoleń. Czy to samo nie może stać się z religią? Czy na wszelki wypadek nie powinniśmy zostawić jej w spokoju? Cóż za arogancki nonsens, szyderczo odpowiedzą inni. Słowa Bożego nie można zniszczyć za pomocą żałosnych wypadów wścibskich naukowców. Twierdzenie, że ciekawskich niewierzących trzeba trzymać na dystans, by nie niepokoili wierzących, jest śmiechu warte, powiedzą tacy ludzie. Ale jeśli tak, to przyjrzenie się religii nie przyniosłoby żadnej szkody, prawda? A moglibyśmy dowiedzieć się o niej czegoś ważnego.

Do dziś istnieje powszechna, na ogół niepoddawana analizie zgoda co do tego, że uczeni i inni badacze powinni zostawić religię w spokoju albo poprzestać na sporadycznych, wymijających spostrzeżeniach, ponieważ ludzi zbyt niepokoi sama myśl o bardziej gruntownych dociekaniach na ten temat. Proponuję, by podać w wątpliwość to założenie i zanalizować je. Jeżeli nie powinniśmy szczegółowo badać religii, to chcę wiedzieć, dlaczego; chciałbym poznać dobre, oparte na faktach powody, a nie tylko powoływanie się na tradycję, którą odrzucam. Jeśli tradycyjną zasłonę prywatności lub "świętości" należy pozostawić na miejscu, to powinniśmy wiedzieć, dlaczego to czynimy, ponieważ można wykazać ponad wszelką wątpliwość, że za naszą ignorancję płacimy bardzo wysoką cenę.

Religia jako zjawisko naturalne

Co mam na myśli, gdy mówię o religii jako zjawisku naturalnym? Mógłbym mieć na myśli to, że jest ona niczym naturalna żywność - nie tak smaczna, lecz zdrowa, nieskażona, "organiczna" (taki w każdym razie otacza ją mit). Czy zatem chcę powiedzieć: "Religia jest zdrowa; jest dobra dla ciebie"? Może tak jest, lecz nie to mam na myśli.

Mógłbym mieć na myśli to, że religia nie jest artefaktem, nie jest produktem ludzkich czynności umysłowych. Kichanie i czkawka są naturalne, recytowanie sonetów nie jest naturalne; chodzenie nago jest naturalne, a noszenie odzieży nie. To jednak oczywista nieprawda, że religia jest naturalna w tym znaczeniu. Religie przekazywane są kulturowo, za pośrednictwem języka i symboliki, nie zaś za pośrednictwem genów. Dzięki genom możesz mieć nos swego ojca i zdolności muzyczne matki, jeśli jednak religię przekazali ci rodzice, to w taki sam sposób, w jaki przekazali ci język: w procesie wychowania. Nie to więc mam, oczywiście, na myśli, gdy mówię, że religia jest czymś naturalnym.

Używając tego słowa nieco swobodniej, mógłbym mieć na myśli to, że wyznawanie religii przychodzi człowiekowi w sposób naturalny, nie za sprawą nabytych upodobań, sztucznie szkolonej czy wpajanej skłonności. W tym sensie mówienie jest naturalne, a pisanie nie jest naturalne; picie mleka jest naturalne, a picie wytrawnego martini nie; słuchanie muzyki tonalnej jest naturalne, a słuchanie muzyki atonalnej nie; przyglądanie się zachodom słońca jest naturalne, a przyglądanie się obrazom późnego Picassa nie. Jest w tym trochę prawdy, bo przyswojenie sobie religii nie jest aktem nienaturalnym. Nie to jednak mam na myśli.

Mówiąc, że religia jest zjawiskiem naturalnym, można chcieć ją przeciwstawić temu, co nadprzyrodzone czy nadnaturalne: twierdzić, że jest ona zjawiskiem ludzkim złożonym ze zdarzeń, organizmów, przedmiotów, struktur, schematów i innych bytów, z których wszystkie podlegają prawom fizyki lub biologii, a więc nie zakładają cudów. I właśnie to mam na myśli. Zauważmy, że mogłoby być prawdą, iż Bóg istnieje, jest rzeczywiście inteligentnym, świadomym, kochającym stwórcą nas wszystkich, a mimo to sama religia jako złożony zbiór faktów jest absolutnie naturalnym zjawiskiem. Nikt nie pomyśli, że pisząc książkę, której podtytuł brzmi "Sport jako zjawisko naturalne" albo "Rak jako zjawisko naturalne", zakłada się ateizm. Zarówno sporty, jak i rak są powszechnie uważane za zjawiska naturalne, nie nadnaturalne, wbrew znanym, przesadnym interpretacjom niektórych obserwatorów. Sporty i rak są przedmiotami wnikliwych badań naukowych prowadzonych przez przedstawicieli rozmaitych dyscyplin, którzy mają różne przekonania religijne. Wszyscy oni zakładają wstępnie, jako uczeni, że badane przez nich zjawiska są zjawiskami naturalnymi. Nie przesądza to kwestii prawdziwości tego założenia. Być może istnieją sportowe cuda, które rzeczywiście naruszają prawa natury; być może niektóre wyzdrowienia chorych na raka są cudami. Jeśli tak jest, to jedyna szansa udowodnienia tego wątpiącemu światu polega na posłużeniu się metodą naukową, z jej założeniem o nieistnieniu cudów, i wykazaniu, że nauka jest jawnie niezdolna do wyjaśnienia owych zjawisk. Poszukiwacze cudów muszą być skrupulatnymi naukowcami - w przeciwnym wypadku tracą czas. Kościół rzymskokatolicki długo dochodzi do uświadomienia sobie tego faktu i dziś co najmniej udaje, że twierdzenia o cudach, których mieli dokonać kandydaci na świętych, poddawane są obiektywnej, naukowej weryfikacji. A zatem nikt głęboko religijny nie powinien sprzeciwiać się naukowemu badaniu religii przy założeniu, że jest to zupełnie naturalne zjawisko. Jeżeli nie jest ono całkowicie naturalne, jeśli naprawdę wiąże się z cudami, to najlepszym - a w istocie jedynym - sposobem, by przekonać o tym wątpiących, byłoby dostarczenie naukowego dowodu. Odmowa zastosowania się do tych reguł stwarza podejrzenie, że dana osoba w rzeczywistości wcale nie wierzy, iż religia ma charakter nadprzyrodzony.

Zakładając, że religia jest zjawiskiem naturalnym, nie przesądzam kwestii jej wartości - takiej czy innej - w życiu człowieka. Religia jest, podobnie jak miłość i muzyka, czymś naturalnym, Ale naturalne jest także palenie papierosów, toczenie wojen i umieranie. W tym znaczeniu słowa naturalne, wszystko, co sztuczne, jest naturalne! Zapora Asuańska jest nie mniej naturalna niż zapora zbudowana przez bobry, a piękno drapacza chmur nie mniej naturalne niż piękno zachodu słońca. Nauka czyni przedmiotem swoich badań całą Naturę, ta zaś obejmuje zarówno dżungle, jak i miasta, zarówno ptaki, jak i samoloty, dobro i zło, piękno i brzydotę, to co błahe i to co niezmiernie ważne.

Daniel C. Dennett

przeł. Barbara Stanosz

p

*Daniel C. Dennett, ur. 1942, amerykański filozof. Zajmował się m.in. zagadnieniami adaptacyjnych przemian ludzkiej świadomości, różnicami pomiędzy funkcjonowaniem umysłów zwierząt i ludzi oraz problemem wolnej woli. Zasłynął również jako popularyzator tzw. Brights Movement (ruchu "bystrych"), skupiającego ludzi wykluczających z myślenia elementy mistyczne i ponadnaturalne. Do jego najważniejszych książek należą "Brainstorms: Philosophical Essays on Mind and Psychology" (1981), "Consciousness Explained" (1992) oraz "Odczarowanie. Religia jako zjawisko naturalne" (wyd. pol. 2008), której fragment dziś publikujemy.