p

Zdzisław Najder*:

Nikt, kto zdążył rzucić okiem na ostatni raport Ośrodka Studiów Wschodnich o "rozmrożonych konfliktach między Rosją a Zachodem", ogłoszony pod koniec lipca, nie mógł być zaskoczony tym, co działo się w Gruzji w ciągu ubiegłych kilkunastu dni. Czytając dziś ten raport, mamy wrażenie, że streszcza on ostatnie doniesienia agencyjne i oświadczenia stron. Konflikt między Gruzją a Rosją jest fragmentem walk o schedę po ZSRR. Rosja od początku, różnymi sposobami (począwszy od ataku w styczniu 1991 roku na wileńską wieżę telewizyjną), stara się tę schedę przejąć w zakresie maksymalnym, ograniczając prawa byłych "narodów radzieckich" do samodzielnego wyboru form życia państwowego. To oczywiście nie Rosjanie wymyślili Abchazów, odwiecznych sąsiadów Gruzinów, i nie Rosjanie przesiedlali Osetyjczyków na zamieszkane przez Gruzinów obszary. Ale dopóki Gruzja była jedną z republik ZSRR, wzajemne niechęci pozostawały uśpione. Rozbudziła je deklaracja niepodległości wydana 6 kwietnia 1991 roku przez Tbilisi, i choć koniec otwartym walkom położyła "rozjemcza" akcja rosyjska, od tej pory "rozjemcy" konsekwentnie starali się Gruzinów, Osetyjczyków i Abchazów antagonizować, podsycając ruchy separatystyczne i wydając chętnym rosyjskie dokumenty. Przez 15 lat konflikt żarzył się, zanim ostatecznie wybuchł z hukiem. Bezpośrednio zaangażowane strony wcale nie starały się mu zapobiec. Niejasne pozostaje, kto kogo sprowokował.

W głosach niektórych polskich polityków i komentarzach mediów, a przede wszystkim w wypowiedziach władz Rosji, sprawa Gruzji splata się ze sprawą porozumienia w sprawie instalacji w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Zbieg okoliczności jest istotnie uderzający - ale moim zdaniem lepiej te materie trzymać jak najdalej od siebie. Łączenie obu spraw wzmacnia rosyjską doktrynę "osaczania" przez USA i NATO oraz narzuca myślenie o stosunkach międzynarodowych w kategoriach militarnych. A to może tylko zaogniać sytuację na Kaukazie. Poza tym rzeczywisty sens polityczny i obronny porozumienia w sprawie tarczy jest i pozostanie przez jakiś czas niejasny - przynajmniej do ratyfikacji przez nowy Kongres USA i wyjaśnienia, jaka jest moc wiążąca deklaracji politycznej dołączonej do porozumienia.

Reklama

Co zrobić, aby gruziński ogień się nie rozszerzał? I jak ocalić to, co najważniejsze, i od czego odstąpić nie wolno: niepodległość Gruzji i suwerenność jej władz państwowych? Potępiając Rosję za użycie siły wobec innego państwa, ani Unia, ani NATO, ani USA same użyciem siły grozić nie chcą i nie mogą. Pobrzękiwanie szabelką jest niepoważne - szkodliwe dla Gruzinów (bo może wytworzyć bolesne złudzenia), ale wygodne dla Rosji, bo pozwala zwiększać napięcie na obszarze, gdzie ta ostatnia ma zdecydowaną przewagę wojskową. Jesteśmy więc skazani na "miękkie" środki polityczne. Jak proroczo napisali autorzy raportu OSW, "głównym celem Zachodu jest zatem uniknięcie konfliktu zbrojnego (...) rozładowywanie napięć i przygotowanie gruntu do pokojowego rozwiązania konfliktów".

Prezydent Lech Kaczyński ostro skrytykował prezydenta Francji Nicholasa Sarkozy'ego za to, że ten wybrał się z misją unijną do Moskwy, nie uzyskawszy przed tym określonego mandatu, a nawet nie konsultując szerzej swojego stanowiska. Ale przecież konsultacje musiałyby trwać, a uzyskiwanie mandatu ujawniłoby głębokie różnice w stanowiskach. Prezydująca UE Francja traciłaby czas na przekonywanie niechętnych do przeciwstawienia się Rosji Włochów, Słowaków czy Węgrów i nie wiadomo, czyby jej się to udało, a tymczasem w Gruzji lałaby się krew, zaś rosyjskie czołgi wchodziły dalej w głąb kraju. Krytykowanie UE za organizacyjną słabość jej polityki zagranicznej jest jak najbardziej słuszne, ale doprawdy brzmi dziwacznie w ustach przywódców, którzy przez ostatnie lata stawali na głowie, by przedłużyć trwanie traktatu nicejskiego, uniemożliwiającego wytworzenie strukturalnych narzędzi wspólnego działania politycznego i obronnego.

Wzywać do walki, jak to zrobił nasz prezydent, wolno jedynie wówczas, gdy jest komu i czym walczyć. Zwierzchnik naszych sił zbrojnych sam nie zaoferował wysłania do Gruzji jednostki specjalnej GROM i powinien wiedzieć, że użycia wojska nie biorą pod uwagę Stany Zjednoczone. Gruzja ma jako sąsiada starego członka NATO o najdłuższej tradycji bezpośredniego sąsiadowania z ZSRR i Rosją, a zarazem jedno z najsilniejszych wojskowo państw kontynentu. Ale premier Turcji Recep Tayyip Erdogan podczas wizyty w Moskwie wyraził zrozumienie dla stanowiska Rosji i zaoferował mediację, a w Tbilisi zapewnił o poparciu dla niepodległości Gruzji i wezwał do współpracy w realizowaniu porozumienia osiągniętego przez Francję w imieniu UE.

Reklama

To, że jesteśmy skazani na środki polityczne, może frustrować niektórych krewkich polityków. Nie należy jednak mylić pryncypializmu celów z radykalizmem środków, inaczej mówiąc: obrony zasad z hałasowaniem. Prawda: Unia (także z naszej winy) nie była funkcjonalnie gotowa na to wyzwanie. Nie zawiodła jednak, bo zarówno Sarkozy w imieniu całej UE, jak i kanclerz Angela Merkel w imieniu największego państwa członkowskiego jednoznacznie opowiedzieli się za szybkim wycofaniem wojsk rosyjskich. Rada NATO nie dodała nowych treści, tylko zaostrzyła nieco słownictwo. (Notabene warto zauważyć, że w sprawie członkostwa Gruzji w Sojuszu Północnoatlantyckim kanclerz Merkel posunęła się dalej niż konferencja ministrów Sojuszu, a zatem to nie Niemcy odgrywają rolę hamulcowego).

Naciski polityczne rzadko przynoszą szybkie efekty. Ich istotą jest zwykle przekonywanie drugiej strony, że więcej straci niż zyska na konflikcie. Sankcje, o których wspomina się w USA albo których możliwość sugerują wypowiedzi natowskich ministrów spraw zagranicznych, mają jak dotąd charakter towarzysko-prestiżowy. Nikt nie wymienia retorsji ekonomicznych czy formalno-dyplomatycznych - to mogłoby się okazać samobójcze, bo prowokowałoby Rosję do wykazywania własnej siły. Przypierani do muru Miedwiediew i Putin mogliby zechcieć wykazać, że nie boją się konsekwencji. A społeczeństwo rosyjskie jest, jak dobrze wiadomo, cierpliwe i przyzwyczajone do wyrzeczeń. Opozycja antyputinowska nie istnieje.

Nie znaczy to jednak wcale, by Zachód był bezsilny albo miał przegrać konfrontację. Niewątpliwie celem najważniejszym i najtrudniejszym do osiągnięcia jest spowodowanie, by czołgi rosyjskie opuściły terytorium samej Gruzji - czyli ograniczenie militarnego aspektu konfliktu. Cała reszta może być przedmiotem rozmów. I to, co dziś zapaleńcom wydaje się zgniłym kompromisem, może (choć nie musi!) okazać się początkiem dłuższego procesu rozszerzania europejskich obyczajów międzynarodowych. Moskwa wygrała parę bitew w polu, ale może przegrać wojnę ideologiczną, tak jak już raz ją przegrała, gdy upadł komunizm. Rosja wykazała, że ma pięść silną i szybką (choć niekoniecznie zręczną) i jest gotowa jej użyć w swoich imperialnych celach, nie zwracając uwagi na prawo i opinię międzynarodową. Jednak już w tej chwili widać gołym okiem, że w konkurencji informacyjno-politycznej Zachód uzyskuje przewagę. Zarzut opóźnionego wycofania, oczywisty i bezsporny, zajął miejsce dyskusyjnego zarzutu rozpoczęcia agresji. Dziennikarze, którzy mają utrudniony dostęp do obszarów pod rosyjską kontrolą, po Gruzji poruszają się swobodnie. Obraz wydarzeń, który rozchodzi się za pośrednictwem telewizji na cały świat, bez niczyjego wysiłku propagandowego przemawia na niekorzyść rosyjskich napastników. Znamienna jest na przykład obecność na linii frontu bardzo znanego (także czytelnikom "Europy") publicysty francuskiego Bernarda-Henry Lévy'ego, który obszernie opisuje sytuację polityczną Gruzji, swoje rozmowy z prezydentem Saakaszwilim, wrażenia z Gori i wiosek w Osetii Południowej, a także dialogi z pijanymi rosyjskimi oficerami.

Lévy ma pretensję do Zachodu, że reaguje za miękko, że ma złudzenia. Tłumaczy w istocie, że Rosjanie są gorsi i groźniejsi, niż to sobie uświadamia Europa. Ale dziś mamy do czynienia z szybkim procesem burzenia złudzeń. Widać to nawet w treści natowskich oświadczeń adresowanych do Rosji: tracicie zaufanie, nie będziemy mogli traktować was tak, jak dotychczas. Brzmi to ogólnikowo, ale zapowiada odejście od postawy przymykania oczu na konsekwentną politykę zastraszania "bliskiej zagranicy" prowadzoną od lat przez Putina. Wiedza o tym, co dzieje się w Gruzji, wpływa na postawy zbiorowe; nastroje społeczeństw wpływają zaś na postawy rządów. Po jakie inne niż dotychczas środki nacisku może sięgać Zachód - to powinno pozostać tajemnicą ministerialnych gabinetów i zagadką dla Rosji.

Polem kolejnej konfrontacji może stać się Ukraina. Doświadczenia gruzińskie, jak na razie, wychodzą jej na dobre. Jej przyjęcie do NATO jest w tej chwili bardziej realne, niż było jeszcze parę tygodni temu. Dla ukraińskich przywódców politycznych sytuacja powinna być już całkiem jasna: po pierwsze - jak powiedział już w maju Hryhoriy Nemyria, tamtejszy wiceminister spraw zagranicznych - klucz do Zachodu jest w ich własnych rękach, tylko oni mogą dokonać wyboru, bo w tej chwili ich gorszące kłótnie są przeszkodą największą. Po drugie, window of opportunity, możliwa okazja, będzie teraz i w najbliższych miesiącach, a nie wiadomo, czy i kiedy się powtórzy. Zachód nareszcie poczuł się zagrożony, a Rosja, po moralnej kompromitacji w Gruzji pogłębianej przez każdy dzień opóźnionego wycofania wojsk, ma mniejsze pole manewru. Chyba że znowu sięgnie po nagą siłę.

Podstawowym warunkiem skuteczności Zachodu jest jedność. Trzeba skupić uwagę na przekonywaniu tych, którzy z doraźnych względów praktycznych wahają się przed pryncypializmem zasad. Można wymienić z dziesięć stolic, które prezydent RP mógłby odwiedzić nie po to, by budzić łatwy, lecz płytki poklask przekonanych i chętnych, ale by przekonywać ugodowców. Dopiero później można ponarzekać na Francuzów i Niemców - na razie to oni torują drogę. Drugi warunek to powściągliwość. Jeżeli ktoś chce, by Rosja podwinęła pod siebie ogon i powiedziała, że przeprasza za kłopoty, dolewa tylko oliwy do ognia, w którym spalić się mogą Gruzini. Warunek trzeci: przestańmy oglądać się na Amerykę. Pisała o tym niedawno w "Europie" Anne Applebaum (nr 228 z 16 sierpnia br.). Jeżeli chcemy pozostać wzorcowym kontynentem wolności i pokojowego ładu, musimy być gotowi przyjąć za ten kontynent odpowiedzialność.

Jak powiedziałem na początku, charakter sierpniowych wydarzeń na Kaukazie można było i należało przewidzieć. A jednak wszyscy byli zaskoczeni. Gruzinów zadziwiła twardość rosyjskiej reakcji. Rosjanie okazali się zwarci jako siła, ale chaotyczni w działaniu (przypomnijmy sobie zresztą wieloletni, morderczy bałagan w Czeczenii) i zupełnie nieprzygotowani do spotkania z międzynarodowymi środkami przekazu. Stany Zjednoczone nie umiały początkowo znaleźć formuły reagowania. Unia Europejska jeszcze raz ujawniła, że brak jej struktur umożliwiających skoordynowaną akcję - choć jest pierwszą gospodarczą potęgą świata. NATO ograniczyło się do deklaracji i przy okazji przypomniało o kryzysie, który przechodzi: stworzone jako sojusz obronny, nie wypracowało dotychczas formuł skutecznej interwencji politycznej, zwłaszcza że autorytet przywódczy USA został za czasów George'a W. Busha roztrwoniony, a interwencja w Afganistanie powoduje ogromne komplikacje wewnętrzne. Sojusz Północnoatlantycki ma dziś ograniczone możliwości eskalowania środków i zapewnia skuteczność tylko w jednej sytuacji: jednoznacznej agresji na dużą skalę. Czyli trzeciej wojny światowej.

Katon Starszy każde swoje przemówienie w rzymskim Senacie kończył słowami o niezbędności zniszczenia Kartaginy. Jestem przekonany, że ci, którym zależy na dobru Gruzji i Polski, wszystkie swoje wypowiedzi powinni zamykać myślą, że potrzebujemy Unii Europejskiej spoistej i sprawnej. Wnioski praktyczne powinny nasuwać się same.

Zdzisław Najder

p

*Zdzisław Najder, ur. 1930, badacz literatury, publicysta. Zasłynął jako znawca twórczości Josepha Conrada - jest autorem m.in. jego fundamentalnej (wydanej także na Zachodzie) biografii "Życie Conrada-Korzeniowskiego" (1980). Jest znanym ekspertem w dziedzinie polityki zagranicznej - zajmuje się przede wszystkim stosunkami Polski z Rosją, Ukrainą i innymi krajami byłego Związku Radzieckiego. Wydał kilka książek publicystycznych - m.in. "Jaka Polska - co i komu doradzałem" (1993) oraz "Z Polski do Polski poprzez PRL" (1995). W "Europie" nr 210 z 12 kwietnia br. opublikowaliśmy jego tekst "Polska w Europie".