Wyrok zapadł w ekspresowym tempie, bo już dwa miesiące od skierowania do sądu aktu oskarżenia. Karę wymierzono również czterem Syryjczykom. W przypadku trzech z nich była to grzywna w wysokości 1000 zł; jednej osobie oprócz grzywny wymierzono też karę więzienia w zawieszeniu. Wyrok nie jest prawomocny.
Zatrzymanie i proces
Do zatrzymania Artura S. doszło we wrześniu ub.r. w m. Jawczyce na Mazowszu. Mężczyzna usłyszał zarzut organizacji co najmniej czterem obywatelom Syrii nielegalnego przekroczenia granicy, do którego nie przyznał się ani w śledztwie, ani na sali sądowej. 35-latek tłumaczył, że przewożone przez niego osoby to autostopowicze, których miał zawieźć na Dworzec Zachodni w Warszawie. Fakt, że w jego telefonie można było znaleźć informacje dotyczące planów związanych właśnie z tym przewozem, tłumaczył tym, że z jego telefonu korzystały też inne osoby.
Akt oskarżenia, który objął również cztery przemycane przez Artura S. osoby, został skierowany do sadu rejonowego w Pruszkowie pod koniec listopada ub.r. Proces zakończył się po jednej rozprawie. W czwartek sąd skazał 35-latka na karę dziewięciu miesięcy pozbawienia wolności – to dokładnie tyle, o ile wnioskowała prokuratura.
Jak uzasadniał sędzia Michał Pałka, sprawa nie budzi wątpliwości – migranci przyznali się do zarzucanych im czynów, a jako osobę, która miała przewieźć ich do Niemiec, wskazali Artura S. - Obrona oskarżonego S. opiera się na twierdzeniach, które były ciągle zmieniane i są niewiarygodne. Oskarżony powoływał się na to, że telefon, który logował się w drodze na granicę i z powrotem, pożyczył innym osobom, ale nie pamięta, jakim. Ta wersja w dodatku pojawiła się dopiero na rozprawie. Przesłuchiwany kilka razy wcześniej w żaden sposób o tym nie wspominał – mówił sędzia.
Jak wskazał, to tylko jedna z wielu sprzeczności, które pojawiły się w wyjaśnieniach mężczyzny. - Dowody zgromadzone przeciwko Arturowi S. przeczą tezom obrony – podkreślił. Jak dodał, oskarżonego należy skazać, a "kara nie jest bardziej dolegliwa niż wskazuje na to stopień społecznej szkodliwości czynu, który jest znaczny". Jako okoliczność łagodzącą uznano fakt, że mężczyzna nigdy wcześniej nie był karany.
Na poczet wymierzonej kary zaliczono ponad cztery miesiące aresztu, w którym S. przebywał aż do pierwszej rozprawy w ten poniedziałek. Sąd zdecydował wówczas o zmianie tego środka zapobiegawczego na dozór policji.
Trzem z czterech przemycanych przez 35-latka Syryjczyków sąd wymierzył karę grzywny w wysokości 1000 zł. Jednej osobie wymierzono karę surowszą – są to trzy miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz grzywna w wysokości 2000 zł.
Jak Syryjczycy znaleźli się w Polsce?
Z wyjaśnień migrantów wynikało, że we wrześniu ub.r. przylecieli do Mińska ze stolicy Jordanii, a stamtąd zostali przewiezieni taksówkami na granicę z Polską.
Jak informowała prokuratura, w trakcie tej drogi migranci byli kilkakrotnie zatrzymywani przez umundurowanych przedstawicieli białoruskich służb, którzy mieli ich pobić, a następnie zabrać część posiadanych pieniędzy. Po dojechaniu na miejsce wskazano im trasę marszu na zachód oraz punkt, gdzie miało dojść do spotkania z Arturem S., który miał przewieźć ich dalej do Niemiec.
Zgodnie z Kodeksem karnym osoba, która wbrew przepisom przekracza granicę Polski, używając przemocy, groźby, podstępu lub we współdziałaniu z innymi osobami, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Ten, kto "organizuje innym osobom przekraczanie granicy wbrew przepisom", podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Liczba zatrzymań przemytników migrantów znacząco wzrosła w momencie, gdy na granicy białorusko-polskiej wybuchł kryzys migracyjny wywołany przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Jak informowała wówczas policja, cena za przewiezienie jednej osoby do Niemiec waha się od kilkuset do nawet kilku tysięcy dolarów.