Jeśli pacjent nowojorskiego szpitala ma na ręce fioletową gumową bransoletkę z napisem DNR (Do Not Resuscitate - Nie Reanimować), lekarze nie ratują mu życia za wszelką cenę. Czy podobną formę decydowania o własnym losie, czyli tak zwany testament życia, wprowadzi polski parlament?

Reklama

"Obecnie decyzja należy do tylko lekarzy, którzy za często stosują podejście paternalistyczne. Praktyka jest taka, że ratuje się do oporu. A nam chodzi o to, by uszanować podmiotowość pacjenta i jego prawo do godnej śmierci" - wyjaśnia w rozmowie z tvn24.pl Jarosław Gowin, który szefuje zespołowi do spraw ratyfikacji Europejskiej Konwencji Bioetycznej.

Dokument ten czeka już 11 lat na ratyfikację przez Polskę. Jest w nim bardzo istotny zapis, który mówi, że "należy brać pod uwagę wcześniej wyrażone życzenie pacjenta co do interwencji medycznej, jeżeli w chwili jej przeprowadzenia nie jest on w stanie wyrazić swojej woli”.

Instytucję testamentu życia rekomenduje zespół 19 ekspertów - lekarzy, etyków, biologów, prawników i księży. Taki testament mógłby mieć formę deklaracji noszonej w portfelu. Inna propozycja to rejestr elektroniczny.

Zdaniem zespołu, którym kieruje poseł Gowin, testament życia znalazłby zastosowanie wyłącznie w sytuacjach skrajnych, zwłaszcza u osób śmiertelnie chorych, którym zabiegi ratujące życie przysporzą jedynie dodatkowych cierpień.

"Nie ma powodu, żeby ratować życie za wszelką cenę. Zresztą, co to znaczy ratować? Można przedłużyć umieranie, ale gdy nie ma szansy, by ktoś odzyskał przytomność, wtedy mówimy wyłącznie o wegetacji" - przekonuje profesor Eleonora Zielińska, prawnik i wykładowca UW, która uczestniczyła w pracach zespołu.