Debata na ten temat sprowadza się do prowadzonego gdzieś za kulisami Ministerstwa Edukacji starcia anonimowych ekspertów. A my mamy prawo co najwyżej do wyrażenia w finale zachwytu ze zniknięcia Gombrowicza czy Żeromskiego z listy lektur lub też odtrąbienia oburzenia. W obu przypadkach bez żadnego znaczenia. A przecież to jest śmiertelnie poważna sprawa.

Reklama

Jeszcze większość z nas rozumie, jaką to pieśń śpiewają w "Krzyżakach" przed bitwą pod Grunwaldem, wie, jaka krew pierwsza zatruła braterskie relacje z Ukraińcami, pamięta o niespełnionym marzeniu o szklanych domach, czuje wagę romantycznej wizji polskości i szerzej - natury ludzkiej. Łączy nas jeszcze sielska wizja świata szlacheckiego z "Pana Tadeusza" i ironiczna z "Zemsty". Taka więź istniała też wcześniej: Mickiewicz czytał Kochanowskiego, Sienkiewicz Mickiewicza, a Gombrowicz wszystkich. Jeden z drugiego wynika, przetwarza i stwarza wspólny mianownik także w Polsce XXI wieku. Buduje kod nowoczesnego, modernizującego się kraju, dumnego z własnego sukcesu w zjednoczonej, ale niewyzbytej tożsamości narodowych Europie. Buduje patriotyzm.

Jak długo jednak? Przed kilkoma dniami opisaliśmy nową propozycję kanonu lektur szkolnych. Pozostawiając do wyboru większość autorów i tytułów, sprawnym wybiegiem stworzono wrażenie, że niewiele się zmienia. Ale to tylko wrażenie, bo obowiązkowych, niezbędnych do zdania matury, pozostaje zaledwie kilka tytułów.

Kolejny minister edukacji doszedł do wniosku, że za dużo tego, za trudne to wszystko. Pewnie, że trudne, ale od kiedy wychowanie jest łatwe? Od kiedy jest to obszar tylko przyjemności? Czy mamy jednak prawo ograniczać się do jałowego narzekania? Doszliśmy w redakcji do wniosku, że nie. W tym sporze ludzie definiujący się jako polska inteligencja, twórcy i odbiorcy polskiej kultury, muszą zacząć mówić. Rozumiemy, że nie wszystko zmieści się w programach szkolnych. Ale to nie może być wymówka dla nieprzemyślanych cięć. Dlatego wspólnie z najważniejszymi pisarzami i intelektualistami chcemy wypracować polski kanon absolutnie obowiązkowych lektur szkolnych. Zestaw tego, co po zakończeniu szkoły daje uczniom ten polski kod wspólny. Szkoła jest ostatnią poza Kościołem realnie funkcjonującą płaszczyzną polskiej wspólnoty. A przecież wskutek zaborów i komunizmu literatura jest dla nas ważniejsza niż dla innych narodów. Zastępowała inne instytucje narodowe. Była publicystyką, uniwersytetem, lekcją historii i debatą polityczną. Była kluczem do polskości. Albo inaczej: wspólnym mianownikiem naszego języka, wykształcenia, naszych kłótni i nadziei. I jeszcze jest.

Ale jeśli nic nie zrobimy, to już wkrótce anonimowy urzędnik mocą swojej władzy wykreuje maturzystów, którzy może i błyskawicznie rozwiążą każdy test, ale przestaną rozumieć siebie nawzajem.