Do roli najważniejszego dyplomaty kluczowego sojuszu wojskowego świata nadaje się z jeszcze jednego powodu: nie ma takiego kompromisu, którego Duńczyk nie potrafiłby zawrzeć, by potem dyskretnie sprzedać go jako swój osobisty sukces.
Pragmatyk czy cyniczny lawirant?
Fogh. Z niemym "g" i ledwie słyszalnym "h". Duńczycy mówią i piszą o swoim premierze, niemal wyłącznie używając jego drugiego imienia. "Tak jest krócej i łatwiej zmieścić się w tytule gazetowej czołówki, a poza tym Rasmussen to bardzo popularne nazwisko, które nosił choćby poprzedni premier Danii" - tłumaczy nam Anne Mette Svane z duńskiego dziennika "Jyllands-Posten" . Ale niech poufały "Fogh" nikogo nie zmyli. Rasmussen nie jest typem charyzmatycznego ulubieńca mas, który brata się na wiecach z rolnikami czy bezrobotnymi. Właściwie jest dokładnie odwrotnie. Od dekady jedyny sondaż, w którym Fogh nieodmiennie przegrywa, to ten, w którym pada odpowiedź na pytanie: "Z którym politykiem najchętniej napiłbyś się piwa?". W każdym innym rankingu jest nie do pobicia. "Ludziom najwyraźniej podoba się ten styl dobrze ułożonego menedżera czy kompetentnego dyplomaty, bardziej przypominającego robota niż jednego z nas" - mówi nam Peter Mogensen, kiedyś doradca ds. medialnych byłego premiera Danii Poula Nyrupa Rasmussena, a obecnie komentator polityczny.
Popularność, jaką cieszy się Fogh, chroni premiera niczym tarcza. Polityków takich jak on zwykło się porównywać z teflonową patelnią, nie przykleja się do nich żadna poważniejsza krytyka. Nie ma o nich nawet dowcipów. Przykład? Dwa lata temu młody duński reżyser Morten Hartz Kaplers nakręcił prowokacyjny film fabularny o fikcyjnym zabójstwie premiera Rasmussena. Szef kopenhaskiego rządu (w rzeczywistości od lat szczęśliwie żonaty ojciec trójki dzieci) ginie w nim z rąk swojego dużo młodszego homoseksualnego kochanka, co powoduje olbrzymie medialne zamieszanie. Gdy obraz "AFR" pojawił się na ekranach, Duńczycy tylko obojętnie wzruszyli ramionami. Film furory nie zrobił.
Sukces Andersa Fogha Rasmussena nikogo w Danii nie dziwi. Co jest sekretem powodzenia polityka, wiadomo już od czasu, gdy jesienią 2001 r. Rasmussen poprowadził swoją Partię Liberalną (Venstre) do pierwszego z serii trzech kolejnych wyborczych zwycięstw. Zwolennicy Rasmussena tłumaczą jego dokonania umiejętnością zawierania kompromisów i pragmatyzmem. Dla przeciwników (których jest jednak zdecydowanie mniej) to nic innego jak cyniczne lawiranctwo i brak prawdziwych poglądów. "Fogh szedł po władzę jako ultraliberał. Zapowiadał radykalne obniżanie podatków i konieczność reform państwa socjalnego. Jednak kiedy tylko objął fotel szefa rządu, szybko przeistoczył się w klasycznego socjaldemokratę" - mówi Anne Mette Svane z "Jyllands-Posten".
Rasmussen szybko zrozumiał, że w dzisiejszej Europie nie da się udawać nowej Margaret Thatcher. Chętnie sięgnął po inne brytyjskie wzory i stał się gorącym wyznawcą lansowanej przez Tony’ego Blaira "trzeciej drogi" pomiędzy socjalizmem a liberalizmem. Przy okazji kolejnych wyborów w 2005 r. on, niegdyś zwolennik państwa minimalnego, ogłosił wręcz "śmierć i ideologii spod znaku Adama Smitha". By utrzymać władzę, Rasmussen nie zawahał się też przed sojuszem z oskarżaną o ksenofobię Duńską Partią Ludową (Dansk Folkeparti), na życzenie której zaostrzył prawo imigracyjne. Krytycy zarzucają mu również, że mógł zrobić więcej, by przekonać Duńczyków do pełnej integracji z Unią, przyjęcia euro i odrzucenia klauzuli wyłączających kraj z niektórych inicjatyw wspólnoty, które Kopenhaga wynegocjowała sobie w latach 90.
Najprzystojniejszy w Europie
Jak dotąd jednak ta pragmatyczno-kunktatorska taktyka opłaciła się Foghowi. Jest dziś (obok luksemburskiego premiera Jeana-Claude’a Junckera) najdłużej urzędującym szefem europejskiego rządu. A to już kilka lat temu uczyniło zeń kandydata do ważnych międzynarodowych stanowisk. Wybór sekretarza generalnego NATO czy przewodniczącego Komisji Europejskiej od lat wygląda bowiem tak samo. Najpierw szefowie rządów rozglądają się w poszukiwaniu kandydata wokół własnego stołu prezydialnego. A Rasmussen, choć jest tylko szefem rządu małej Danii, od ośmiu lat odgrywał przy tym stole niepoślednią rolę. Efektowne było już samo wejście na europejskie salony. "Premier Rasmussen jest bez dwóch zdań najprzystojniejszym politykiem Europy. Chyba przedstawię go mojej żonie, bo jest jeszcze przystojniejszy niż Cacciari" - skomplementował Rasmussena w 2002 r. premier Włoch Silvio Berlusconi na jednej z pierwszych wspólnych konferencji prasowych podczas duńskiego przewodnictwa w UE. Rasmussen i duńscy dziennikarze pytająco spojrzeli na "boskiego Sylwio", a ten tylko jowialnie poklepał Duńczyka po plecach. Włoscy dziennikarze szybko poinformowali swoich kolegów, że wspomniany Massimo Cacciari to filozof i lewicowy burmistrz Wenecji, któremu włoskie tabloidy przypisywały romans z żoną Berlusconiego Weroniką Lario.
Rasmussena czekały jednak dużo poważniejsze testy niż rubaszne żarty premiera Italii. We wrześniu 2005 r. najpoczytniejszy duński dziennik "Jyllands-Posten" opublikował 12 karykatur Mahometa. Na jednej z nich prorok miał w turbanie bombę. Wymowa rysunków była jasną krytyką radykalnego islamu, który usprawiedliwia terroryzm. Ambasady 11 krajów muzułmańskich zareagowały oburzeniem i poprosiły Rasmussena o spotkanie. Prośba dyplomatów została jednak odrzucona z uzasadnieniem: "Premier demokratycznego kraju nie ma wpływu na prasę ani nie może przepraszać w imieniu gazet".
Wydarzenia, które nastąpiły później, zostały okrzyknięte "wojną karykaturową", a sam Rasmussen określił je jako "największy kryzys międzynarodowy z udziałem Danii od czasu II wojny światowej". Libia i Arabia Saudyjska odwołały swoich ambasadorów z Kopenhagi. Na Bliskim Wschodzie ruszyła kampania bojkotu duńskich towarów. Doszło nawet do zamieszek przed duńskimi placówkami dyplomatycznymi w Azji. Starcia tłumu z ochraniającą budynki lokalną policją przyniosły kilka ofiar śmiertelnych. W lutym Rasmussen pojawił się w telewizji "Al-Arabija". Wyraził żal z powodu zamieszek, ale ponownie powtórzył: "Cenzurowanie mediów nie jest rolą rządzących". Ta postawa spodobała się większości Duńczyków. "Mimo olbrzymiej presji międzynarodowej do końca stał po stronie europejskiego pojmowania wolności mediów. Nie popadł jednak w przesadę i nie zagrał antyislamskimi fobiami. Pokazał klasę" - wspomina komentator "Politiken" Peter Mogensen.
Z Danii na międzynarodowe salony
Choć od tamtych wydarzeń minęły ponad trzy lata, pytanie, jak cała sprawa wpłynie na image i zaufanie do przyszłego szefa NATO w krajach muzułmańskich, pozostaje otwarte. Wchodząca w skład Sojuszu Turcja przez moment groziła przecież nawet zawetowaniem kandydatury Rasmussena. Ostatecznie osamotniona i aspirująca do głębszej integracji z Zachodem Ankara musiała ustąpić. Nie wiadomo jednak, czy podobnie zachowają się inne kraje regionu, gdzie radykalny islam ma dużo większe wpływy. Tym bardziej że Dania poparła amerykańsko-brytyjską interwencję w Iraku i do sierpnia 2007 r. utrzymywała w okolicach Basry 500-osobowy kontyngent wojskowy.
To nie kłopocze jednak na razie ani Andersa Fogha Rasmussena, ani samych Duńczyków. Dla obu stron ważniejsze jest dziś raczej to, jak uczynić jego odejście z kopenhaskiej polityki najmniej bolesnym. W kraju już bowiem podnoszą się głosy, że premier porzuca urząd w samym środku kadencji parlamentu. Jedna z agencji informacyjnych przeczesała kalendarz szefa rządu - wynika z niego jasno, że Rasmussen w ciągu roku spędza na zagranicznych podróżach niemal tyle samo dni co w kraju. Ma to dowodzić, jak śpieszno mu do międzynarodowych zaszczytów. Komentator Peter Mogensen uważa jednak, że za tym zamieszaniem kryje się po prostu sentyment Duńczyków do kogoś, kto był w życiu publicznym kraju niemal od zawsze i kogo trudno będzie zastąpić.