30 lipca 2021 roku po gorącym tygodniu pracy na wrocławskiej budowie, 26-letni Dmytro Nikiforenko z Ukrainy udał się wraz z resztą załogi na zakrapianą imprezę. Mężczyzna upił się i jak wykazały późniejsze badania, miał 1,5 promila alkoholu w organizmie.

Reklama

Po dwóch godzinach, trzej towarzyszący Dmytrowi Ukraińcy, zabrali go z imprezy i wspólnie udali się na przystanek autobusowy. Kamery monitoringu zarejestrowały moment, gdy o godzinie 18:41 wszyscy czterej wsiedli do autobusu linii N. Dmytro chwiejąc się, miał trudności z zachowaniem równowagi.

Na trasie koledzy wysiedli, Dmytro pojechał dalej, śpiąc w pojeździe.

"Nie mogę powiedzieć, żeby nim kołysało. [W autobusie] Dmytro siedział spokojnie i zasypiał. Jak wysiedliśmy z ojcem, to Dima był senny, nic nie mówił, nie pożegnał się z nami. Nie ślinił się, nie gadał do siebie — zezna później w śledztwie Denys Kurseitow, jeden z ukraińskich robotników, którzy wracali z nim 'enką'" - czytamy w Onecie.

Reklama

Inny z Ukraińców wracających razem z Dmytrem, Wołodymyr Kurseitow, przedstawił podobną wersję wydarzeń. Niemniej jednak, policja długo utrzymywała, że Dmytro zachowywał się agresywnie.

Rzecznik dolnośląskiej policji, Łukasz Dutkowiak, początkowo przekazywał, że "mężczyzna był pijany i agresywny". Jednak monitoring autobusowy, nie potwierdził tego typu zachowań.

Reklama

Do Ukraińca najpierw wezwano karetkę pogotowia

Kiedy autobus dojechał na pętlę przy Dworcu Głównym, Dmytro spał. Ponieważ nie udało się go obudzić, sprawę zgłoszono do centrali MPK i wezwano karetkę pogotowia. Karetka przyjechała na miejsce o godzinie 19:58.


Sanitariuszom udało się ocucić Dmytra, jednak zauważyli, że chłopak był kompletnie pijany. Postanowili wezwać policję. Ostatecznie o 21:24 pomogli Ukraińcowi wyjść z pojazdu MPK i usiadzili go na ławce. Dmytro nie stawiał oporu, nie wykazywał agresji, nie zachowywał się gwałtownie. Wręcz przeciwnie, zaczął nawiązywać kontakt z otoczeniem.

O 21:26 Dmytro zadzwonił do swojej narzeczonej. Powiedział, że wypił, ale już wraca do domu. To była ich ostatnia rozmowa, mężczyzna do domu już nigdy nie dotarł.

Przyjazd policji

Nie jest znana dokładna godzina przyjazdu policji na przystanek, ani szczegóły samej interwencji. Policjanci z wydziału prewencji: Franciszek K., Rafał P. i Mariusz Sz., wyłączyli bowiem kamery, które powinny rejestrować ich działania. Co się działo w między czasie, nie wiadomo.

Natomiast o 22:27 Dmytro został zarejestrowany przez kamerę umieszczoną przed wejściem do izby wytrzeźwień przy ul. Sokolniczej we Wrocławiu.

Na nagraniach widać, jak jeden z policjantów wyprowadził go z samochodu, skutego kajdankami, jak niebezpiecznego przestępcę. Późniejsze nagranie oraz zeznania policjantów, jednoznacznie wskazują, że tuż przed opuszczeniem radiowozu został potraktowany gazem pieprzowym. Świeże ślady po gazie były widoczne na twarzy Dmytra, który, cierpiąc z powodu piekących oczu, wierzgał i rzucał się na siedzeniu w poczekalni izby wytrzeźwień.

Zapis monitoringu z izby wytrzeźwień

Po ponad dwóch latach od śmierci Dmytra Nikiforenki, portal Onet zaprezentował zapis monitoringu z izby wytrzeźwień, który pokazuje sposób, w jaki potraktowany był przez policję 26-letni Ukrainiec. Według prokuratury, do śmierci mężczyzny doszło po blisko 40-minutowym maltretowaniu. Przez większość tego czasu Dmytro był duszony, wielokrotnie uderzany pięścią w twarz, kłuty i przygniatany policyjną pałką.

Analiza nagrań z izby wytrzeźwień

Na zlecenie Onetu, jak i wcześniej sądu, nagranie z monitoringu przeanalizował biegły ds. stosowania środków przymusu bezpośredniego, podinspektor policji w stanie spoczynku, dr. Tomasz Maczuga.

"W opinii dla sądu, sporządzonej na podstawie analizy zapisu monitoringu, Maczuga tak relacjonuje ostatnie dwa kwadranse życia Dmytra Nikiforenki, już po przyjęciu go do izby: Godz. 22:41:29 do pomieszczenia zostaje wniesiony mężczyzna (trzymany za nogi i ręce), do pomieszczenia w sumie wchodzi 4 policjantów (w tym jedna policjantka) oraz 2 mężczyzn i 3 kobiety. Mężczyzna zostaje położony na jednym z łózek. W trakcie, kiedy mężczyznę kładziono, jeden z policjantów uderzył go dłonią w twarz (22:41:34). Widać, że doprowadzany próbuje się poruszać, jest przytrzymywany przez 4 policjantów i 2 mężczyzn. W pierwszej fazie mężczyzna leży na plecach, a następnie zostaje odwrócony do leżenia przodem ("na brzuchu"). Nieustannie jest przytrzymywany przez policjantów i pracowników Ośrodka" - czytamy na stronach Onetu.

Później na nagraniach widać dalszą agresję policjantów w stosunku do Ukraińca. Mężczyzna zostaje obezwładniony i przypięty do łóżka.

"Około godz. 22:57 mężczyzna nie jest już trzymany, leży nieruchomo na łóżku, obecne osoby (troje policjantów, 2 mężczyzn, 3 kobiety) stoją i obserwują leżącego mężczyznę. Po rozwiązaniu nóg i sprawdzeniu stanu zdrowia, mężczyzna zostaje położony na podłodze i jest mu udzielana pierwsza pomoc (23:02). Ok. godz. 23:06 do pomieszczenia wchodzą ratownicy medyczni i kontynuują czynności ratownicze" - czytamy.

Na pomoc jednak było już za późno. Mężczyzna zmarł.

Stanowisko wrocławskiej policji

W związku z publikacją portalu Onet. pl wrocławska policja wydała oświadczenie.

"W przypadku interwencji funkcjonariuszy, mającej miejsce w dniu 30 lipca 2021 roku, na polecenie Komendanta Miejskiego Policji we Wrocławiu niezwłocznie zostały wszczęte czynności wyjaśniające. Wbrew twierdzeniom Autora zostały one wszczęte zanim pojawił się wówczas artykuł oraz doniesienia w lokalnych mediach. Zebrany w trakcie prowadzonych czynności materiał dał podstawy do wszczęcia postępowań dyscyplinarnych wobec funkcjonariuszy biorących udział w interwencji. W związku z powyższym zostali oni natychmiast zawieszeni w czynnościach służbowych. Jednocześnie wobec każdego z nich zostały wszczęte postępowania administracyjne, które zakończyły się ich zwolnieniem ze służby w trybie określonym w art 41 ust. 2 pkt 5 Ustawy o Policji, tj. gdy wymaga tego ważny interes służby" - czytamy w opublikowanym w środę komunikacie wydanym przez Zespół Komunikacji Społecznej Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu.

Podkreślono, że w tej sprawie policja utrzymywała stały kontakt z prokuraturą prowadzącą postępowanie, która na podstawie m. in. zebranych przez nas materiałów przedstawiła zarzuty funkcjonariuszom oraz pracownikom izby wytrzeźwień, a po zakończeniu śledztwa skierowała do sądu akt oskarżenia wobec m.in. interweniujących funkcjonariuszy i pracowników izby wytrzeźwień.

"Nie może być więc żadnej mowy i zarzutów o próbie zatuszowania tej sprawy" - napisano w komunikacie.

"Należy z całą stanowczością zaznaczyć, że nie ma i nigdy nie było przyzwolenia na tego typu zachowania. Osoby zachowujące się w stosunku do innych niezgodnie z ogólnoprzyjętymi normami społecznymi lub naruszające jakiekolwiek przepisy prawa, niegodne są tego, by nosić policyjny mundur. Zawsze podejmowane są wobec nich niezwłocznie czynności, które to zmierzają do ustalenia wszelkich okoliczności danego zdarzenia, a jeżeli wykazane zostaną nieprawidłowości, podejmowane są dalsze działania o charakterze dyscyplinarnym - z wydaleniem ze służby włącznie" - napisano w komunikacie.

W maju br. przed wrocławskim sądem rozpoczął się proces oskarżonych ws. śmierci 25-letniego obywatela Ukrainy we Wrocławskim Ośrodku Pomocy Osobom Nietrzeźwym. Na ławie oskarżonych zasiedli czterej b. policjanci, trzej opiekunowie, lekarz i kierownik zmiany ośrodka.

Śledztwo w tej sprawie ostatecznie poprowadziła Prokuratura Okręgowa w Szczecinie. Według prokuratury "trzech funkcjonariuszy policji oraz dwóch opiekunów – ratowników medycznych w pomieszczeniu Wrocławskiego Ośrodka Pomocy Osobom Nietrzeźwym we Wrocławiu przekroczyło swoje uprawnienia w zakresie stosowania środków przymusu bezpośredniego". Według śledczych działali wspólnie i w porozumieniu.

"Wzięli bowiem udział w pobiciu i znęcali się fizycznie nad prawnie pozbawionym wolności pokrzywdzonym, wobec którego po przyjęciu i obezwładnieniu przy użyciu pasów stosowali przemoc fizyczną. Polegała ona m.in. na dociskaniu głowy, górnej części ciała oraz nóg pokrzywdzonego do materaca łóżka, dociskaniu kolanem górnej części ciała i dolnej części pleców pokrzywdzonego, siadaniu na leżącym pokrzywdzonym i dociskaniu go całym ciężarem do materaca, uderzaniu ręką i pięścią w okolice lędźwi oraz głowy lub obręczy barkowej, uciskaniu rękoma szyi pokrzywdzonego, biciu pałką typu 'tonfa' w okolice dolnej części pleców" – podała szczecińska prokuratura w akcie oskarżenia.

To utrudniło pokrzywdzonemu swobodne oddychanie i w rezultacie doprowadziło do jego śmierci w wyniku gwałtownego uduszenia.

Inny policjant, jako świadek zdarzenia "nie podjął żadnych działań uniemożliwiających stosowanie wobec pokrzywdzonego przemocy fizycznej". Natomiast lekarka, która 30 lipca 2021 r. pełniła dyżur w ośrodku "zaniechała sprawowania właściwego nadzoru nad pokrzywdzonym i nie podjęła decyzji o zaprzestaniu stosowania wobec niego przymusu bezpośredniego przez funkcjonariuszy policji i opiekunów, czym nieumyślnie spowodowała jego śmierć w wyniku gwałtownego uduszenia".

Z kolei dwie pracownice ośrodka - osoba wykonująca obowiązki opiekunki depozytariusza oraz kierownik zmiany, gdy ratownicy medyczni uznali czynności ratunkowe za bezskuteczne "podżegały ich do utrudnienia postępowania karnego związanego z nieumyślnym spowodowaniem śmierci poszkodowanego, a także do poświadczenia nieprawdy w karcie zlecenia wyjazdu zespołu ratownictwa medycznego i karcie medycznych czynności ratunkowych" - podała prokuratura.

Kobiety miały nakłaniać ratowników, aby zabrali ciało pokrzywdzonego do karetki i stwierdzili zgon dopiero w niej lub po przewiezieniu na izbę przyjęć lub szpitalny oddział ratunkowy, "a także do potwierdzenia w karcie zlecenia wyjazdu i karcie medycznych czynności ratunkowych nieprawdy w części dotyczącej opisu podjętych działań i godziny odstąpienia od medycznych czynności ratunkowych, jak też czasu nastąpienia zgonu".

Byłym policjantom i ratownikom grozi kara pozbawienia wolności od roku do lat 10. Pozostałym oskarżonym grozi od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia.