Ukraina ma wystarczające zapasy. W jej interesie leży wstrzymywanie tranzytu gazu tak długo, jak tylko się da. Gazpromowi natomiast zależy na jak najszybszym wznowieniu dostaw. To kwestia rosyjskiej wiarygodności. Tym bardziej że takie kraje jak Bułgaria czy Grecja, które najbardziej cierpią na wstrzymaniu dostaw błękitnego paliwa, to kraje uznawane za rosyjskich sojuszników wewnątrz Unii Europejskiej. Moim zdaniem właśnie dlatego Kijów zdecydował się wstrzymać dostawy zwłaszcza do tych państw. Zdając sobie sprawę, że oznacza to dla nich prawdziwą ekonomiczną tragedię. Wiele jednak wskazuje na to, że państwa te rozumieją, że problem nie leży po stronie rosyjskiej, ale po stronie ukraińskiej.

Reklama

Zupełnie inną sprawą jest kwestia tego, kto straci reputację. To prawda, że na Zachodzie, co dziwi, przeważa opinia, że to Rosja jest winna w zaistniałej sytuacji. Europa nie wierzy w to, że Ukraina podkrada gaz z biegnących na zachód rurociągów. Tym niemniej kwestia naszej reputacji nie jest najistotniejsza. Nasz image i tak przecież nie jest już najlepszy.

Dziś celem Gazpromu jest jak najszybsze porozumienie ze stroną ukraińską. We wtorek po południu wpłynęła wiadomość o gotowości do wznowienia negocjacji w sprawie nowego porozumienia gazowego po prawosławnym Bożym Narodzeniu. I prawdopodobnie właśnie wtedy dojdzie do jakichś uzgodnień w tej sprawie. Oczywiście nie należy oczekiwać ustalenia ceny na poziomie 450 dolarów za tysiąc metrów sześciennych, co sugerowała strona rosyjska. To jedynie taktyka negocjacyjna, zresztą taka stawka doprowadziłaby ukraińską gospodarkę do ruiny. Prawdopodobnie nowa cena gazu ziemnego dla Ukrainy wyniesie w granicach 250 dolarów. Wtedy zbliży się do ceny rynkowej. Ukraińcy co prawda twierdzą, że nie stać ich na taką cenę, ale fakty są takie, że najwyższa pora podyktować Kijowowi rynkowe warunki. Od momentu swojego powstania Ukraina płaciła przecież stawki znacznie niższe od rynkowych.

Nawet jeśli dojdzie do porozumienia, nie jest przecież wykluczone, że podobny konflikt wybuchnie za rok czy dwa. Przecież to już niepierwsza wojna o dostawy gazu, jaką Gazprom toczy z Kijowem. Trzeba zatem pomyśleć o jakimś rozwiązaniu systemowym, mechanizmie, który zabezpieczałby przed kolejnymi wojnami gazowymi. Takie mechanizmy, wiążące cenę gazu z cenami tranzytu, funkcjonują przecież w relacjach ze wszystkimi partnerami Gazpromu poza Ukrainą. Ze względu na złą wolę Kijowa oceniam jednak szansę na takie systemowe rozstrzygnięcie sprawy na nie więcej niż 50 proc.

Reklama

*Fiodor Łukjanow, rosyjski politolog, redaktor naczelny kwartalnika "Rossija w Głobalnoj Politikie"