Renata Kim: Zastanawia się pani czasem, czy jest dobrą matką?
Zofia Milska-Wrzosińska: Ostatnio rzadziej, ale może dlatego, że troje z moich czworga dzieci jest już dorosłych, więc mniej jest znaków zapytania. Raczej zastanawiam się, co czuję w relacjach z nimi i co z tego wynika. Idealna na pewno nie byłam i już nie będę.
Dlaczego?
Bo nie ma matek doskonałych, ideał jest nieosiągalny, a aspirowanie do niego powoduje napięcie, złość czy poczucie winy. Zadanie polega na tym, by być matką dość dobrą. I wystarczy, że będzie dość dobra, by dziecko rozwijało się bez przeszkód. A pewien poziom niezaspokojenia i frustracji jest dla dziecka bodźcem do rozwoju. Bo jeśli matka jest cały czas dostępna, spełnia natychmiast wszystkie potrzeby, to może się okazać, że rozwój psychiczny małego człowieka jest zablokowany, nie uczy się on polegać na sobie. Bo dziecko opanowuje nowe umiejętności między innymi dlatego, że matka w stosownym momencie umie się wycofać. Na początku jest to łatwe, bo gdy niemowlę nie jest już uwiązane do piersi matki i może jeść zupkę czy utarte jabłko, ona może zostawić je pod dobrą opieką i pójść do przyjaciół. A jeszcze miesiąc wcześniej czułaby się źle, wychodząc z domu. Dobra matka reaguje na zmieniające się potrzeby i nowe możliwości dziecka. A brak takiego dostosowania powoduje problemy.
Więc matka, która nie potrafi wycofać się z życia dziecka, robi mu krzywdę?
Powiedzmy inaczej - nie tworzy mu sprzyjającego środowiska do rozwoju. Czy to jest aż krzywda? Różnie bywa. Przecież co innego matka, która z niepokojem mówi do 13-letniego syna, że będzie czekać na niego aż wróci z imprezy, a co innego ta, która zapowiada dziecku, że nigdy nie pojedzie na kolonie, bo tam się czymś zarazi, spotka jakiś okropnych chłopaków, nikt o niego nie zadba i w ogóle jak on bez niej sobie poradzi. Skala stosowanych przez obie kobiety ograniczeń i ich emocjonalnych skutków jest zupełnie inna. Ale matka powinna zrozumieć, że z biegiem czasu dziecko potrzebuje większej wolności. Musi się zastanowić, kiedy mu pozwolić iść samodzielnie do szkoły, mimo że po drodze są dwa ruchliwe skrzyżowania bez świateł. Musi się uważnie przyglądać sobie i swojemu lękowi - co jest uzasadnione, co nie.
Po to, by dać dziecku więcej swobody?
Tak. Bo matka, która jest dość dobra, nie musi wcale dużo i ciągle dawać. Powinna natomiast umieć zostawić dziecko w spokoju wtedy, gdy ono tego potrzebuje. Są matki, którym wydaje się, że niemowlaki muszą być karmione piersią co trzy godziny i dlatego budzą je tylko po to, by dać im mleka. Z powodu własnego niepokoju zakłócają proces wycofywania się dziecka w jego oddzielny świat. Bo harmonia oddzielania się matki od dziecka powinna istnieć na każdym, nawet tak wczesnym, etapie ich wzajemnych stosunków. I trzeba próbować przechodzić z jednego etapu na kolejny, a one następują po sobie bardzo szybko!
Ale czy to nie dzieje się instynktownie? Naprawdę trzeba się tego uczyć?
Gdyby to był dla każdej matki instynktowny proces, bylibyśmy szczęśliwsi i spokojniejsi, bardziej spełnieni. Ale niestety, takie umiejętności nie są oczywiste, między innymi dlatego, że matka z różnych powodów bywa niezadowolona i pełna wątpliwości. Na przykład czuje, że nie jest dość dobrą matką, bo za mało się poświęca dla dziecka. Więc zaczyna się poświęcać i z tego wynikają problemy. Dziecko często czuje się zbyt obciążone matczynym poświęceniem.
A może ono jest po prostu niewdzięczne?
Matka daje czasem dziecku rzeczy, które nie są mu najbardziej potrzebne. Na przykład codziennie przygotowuje obiad, stawia go na stole i z poczuciem macierzyńskiej satysfakcji czeka na powrót wygłodniałego maleństwa. To jest dla niej wartość, bo nauczono ją, że w domu powinna panować domowa atmosfera, a dziecko musi być dobrze odżywione. I jeśli ona to realizuje, to czuje się jako matka dobrze i bezpiecznie. Ale nastolatek czasem woli zjeść obiad w szkolnej stołówce i dłużej pobyć z kolegami, niż wracać punktualnie do czekającej matki.
I wtedy ona jest rozczarowana, bo oczekiwała wdzięczności za gorącą zupę?
Czasami matka oczekuje wdzięczności znacznie później, gdy syn czy córka są już dorośli. Mówi: Ja dla ciebie się poświęciłam, przez całe życie żyły sobie wypruwałam. I uważa, że coś jej się z tego tytułu należy, a nawet wystawia dorosłemu dziecku rachunek za swoje poświęcenie. Przypomina, że dla niego po rozwodzie nie związała się z żadnym mężczyzną.
A powinna była?
Jeżeli nie chciała, to nie musiała. Ale jeśli zrezygnowała z własnego życia dla dobra dziecka, to niepotrzebnie obciążyła ich oboje. Wystawia w ten sposób rachunek za poświęcenia, których dziecko niekoniecznie oczekiwało. I może one wcale nie wyszły mu na dobre. Więc matki, które rzekomo robią coś dla dobra dziecka, powinny sobie zdać sprawę, że wszystko, co robią, dotyczy jedynie ich własnego życia. A poświęcenia zatruwają relacje z dziećmi. Jeśli matka sądzi, że odrzuciła wielu wspaniałych mężczyzn w obawie, że wprowadziliby chaos w jej doskonałe stosunki z synem, to potem nieuchronnie oczekuje, że syn jej to zrekompensuje. Że to on będzie tym ukochanym, idealnym mężczyzną. Podobni, jeśli ma przekonanie, że to dla dziecka - żeby miało ojca - została z tym brutalem i pijakiem.
Więc jak wychowywać dziecko?
Matka powinna stać na pozycji obserwatora, nie może zalewać dziecka sobą. Powinna dawać komunikat, że jest obok (im dziecko starsze, tym dalej), sprawdzać, czy jest potrzebna i w razie konieczności reagować. Taka postawa nie obciąża dziecka nadmierną macierzyńską gorliwością, a równocześnie czuje ono, że matka jest - by nieść wsparcie i pomoc. To w rodzicielstwie najtrudniejsze: nie zostawiać dziecka samemu sobie, ale dać mu jego własną przestrzeń. Poza tym należy umieć patrzeć na dzieci i ich słuchać. Częsty błąd polega na tym, że rodzic, jeszcze zanim dowie się, o co dziecku chodzi, już ma gotową informację i receptę. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Mały człowiek wraca z podwórka i opowiada, że chłopcy nie chcieli z nim grać w piłkę, a matka mówi, że pewnie był niegrzeczny i grzeczni chłopcy go nie lubią. Nie ma pojęcia, co się stało, ale próbuje upiec na tym ogniu swoją pieczeń, bo myśli, że w ten sposób synka poskromi i wychowa. Tymczasem lepiej byłoby przyglądać się i poznawać dziecko, a nie kształtować je według własnego wyobrażenia.
Więc trzeba zrezygnować z wychowywania?
Wychowanie nie oznacza inwazji i manipulacji. Dość dobra matka po prostu patrzy, jak jej dziecko dorasta. Stawia granice wtedy, gdy to niezbędne, i daje wsparcie, gdy trzeba. To trudne, bo wymaga wewnętrznej zgody na to, że moje dziecko jest kimś innym niż ja. I że ono nie musi być takie jak ja i nie musi realizować moich ideałów czy marzeń.
A czego może się nauczyć syn, patrząc na swoją matkę?
Matka może być dla niego pierwszym modelem kobiecości. Dzięki temu, kiedy sam zwiąże z kobietą, będzie miał zrozumienie dla zjawisk zupełnie dla niego niepojętych.
Jeśli matka chodziła do kosmetyczki i wydawała masę pieniędzy na ciuchy, to dla syna będzie naturalne, że i żona robi tak samo...
Tak, bo dla niego ważnym aspektem kobiecości jest skłonność do upiększania się. Widział, że jego matka tak robiła i nic złego z tego nie wynikło. Ale gdyby miał matkę, dla której kobieta malująca się wodzi mężczyzn na pokuszenie, to nawet gdyby znalazł dobrą dla siebie dziewczynę, jej ufarbowane na rudo włosy budziłyby w nim niepokój i sam by się zastanowił, czy taka kobieta może być wierna i kochająca. Bałby się, że jego matka uzna dziewczynę za ladacznicę! Matka nie nosiła dekoltów i nie malowała paznokci, a była przecież idealna.
Więc matka może wzbogacić, ale i skazić na całe życie?
Wpływ matki na syna, jeśli chodzi o jego relacje z innymi kobietami, jest ogromny. Może być niszczący, ale i bardzo wzbogacający. Nawet na konkretnym poziomie: obcując z matkami, chłopcy uczą się kobiecej fizjologii, dowiadują się, że istnieje coś takiego jak miesiączka, a kobieta w jej trakcie może się źle czuć. Jeżeli widzą, że ten stan jest traktowany w domu jak coś normalnego, to potraktują to naturalnie u wszystkich kobiet, jakie w życiu poznają. Ale za duża koncentracja syna na matce (i odwrotnie) też jest groźna, bo poważniejsze problemy pojawią się, gdy matka za bardzo zwiąże ze sobą syna.
No właśnie, kobiety często płaczą, że ich narzeczony zbytnio ulega mamie...
To się zaczyna znacznie wcześniej. Ukochany synek cały czas towarzyszy mamie. Razem jeżdżą na wakacje, to ona decyduje, w co on ma się ubrać, jak uczesać, co czytać. Jej opinia jest dla niego bardzo ważna. Poza tym mama ma wiele walorów: może świetnie gotuje, jest niezastąpioną partnerką intelektualną albo uprawia sporty. Gdy ich więź jest tak silna, że nie ma w niej miejsca na przestrzeń i oddzielenie, to w tym związku nie ma też miejsca dla młodej kobiety. Wychowany w ten sposób mężczyzna z nikim się nie wiąże głębiej, może jedynie wchodzić w krótkotrwałe związki. Bo związek z inną kobietą to w jego przeżyciu zdrada prowadząca do starcia.
Znam kobietę, która przegrała w takim starciu. Matka okazała się ważniejsza...
To zdarza się dość często. Powtórzę, że początki takich problemów tkwią w przeszłości. Bo dawanie dziecku miejsca i przestrzeni nie zaczyna się, kiedy ma ono 20 lat, tylko gdy ma dwa. Niektóre matki czują potrzebę, by ich dzieci były nimi wiecznie zafascynowane. Ale paradoksalnie podstawową rolą matki jest doprowadzenie dziecka do dorosłości, w której to inni, a nie ona, są najważniejsi. I to jest może najważniejsza rola macierzyństwa: dać synowi czy córce szansę na dobry związek w przyszłości.
Matka może też skrzywdzić córkę, mówiąc jej, że mężczyźni to potwory zdolne jedynie do zdrady.
Oczywiście, i że seks to coś obrzydliwego. Ale może też nieświadomie przekazywać komunikat, że córka jest nie dość dobra, by ktokolwiek kiedykolwiek ją zechciał.
Powinna raczej powtarzać, że jest najpiękniejsza i najmądrzejsza?
Powinna zachować kontakt z rzeczywistością, bo z drugiej strony przesadna idealizacja naraża dziewczynę na frustrację. Gdy córka dowiaduje się nagle, że nie jest aż taka wspaniała, zaczyna mieć do matki pretensje. Ale mi chodzi raczej o sytuacje, gdy matka mówi: Jak będziesz bałaganiarą albo jeśli będziesz rozdrapywała krosty na nosie, to żaden cię nie zechce. Niby jest w tym intencja wychowawcza, ale dla dziewczyny stanowi to raczej komunikat, że jest nic niewarta. Zdarza się też, niestety, że atrakcyjne matki z lęku przed odchodzącą młodością rywalizują z córkami.
Więc jak być dobrą i rozumną matką?
Przede wszystkim zostawiać dziecku przestrzeń, równocześnie go nie zaniedbując. Ale również oddzielać własne troski od relacji z dzieckiem. Nie chodzi o to, by je przed nim ukrywać, ale żeby nie przelewać na nie swoich obsesji i lęków. Jeśli ja się czegoś boję, to jest to wyłącznie mój problem. Ja jestem sobą, a moje dziecko kimś zupełnie innym. Są matki, które wiedzą, że dziecko jest inną istotą. Ich dzieci mają dużo szczęścia. Są matki, które nie aspirują do bycia idealnymi. To dobrze dla nich i dla dzieci.
A gdzie w tym wszystkim jest ojciec?
No właśnie, nie można go pomijać. Kiedyś najważniejszą osobą w życiu małego człowieka była matka, teraz coraz częściej jest ich dwoje. Matka nie musi się już czuć przygnieciona odpowiedzialnością, bo może oddać jej część w ręce ojca. Powinna z tego korzystać, nawet jeśli ich związek się nie udał. Dobra matka powinna wciągać ojca w proces wychowawczy najwcześniej, jak się da. A da się od samego początku. To będzie jej inwestycja w siebie i w dziecko, no i w mężczyznę również.
Zofia Milska-Wrzosińska jest psychologiem i psychoterapeutą, szefową Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie
Nie ma matek doskonałych. Ideał jest nieosiągalny. Aspirowanie do niego powoduje napięcie, złość i poczucie winy. Zadanie polega na tym, by być matką dość dobrą. I wystarczy, że będzie dość dobra, by dziecko rozwijało się bez przeszkód - mówi w wywiadzie dla DZIENNIKA Zofia Milska-Wrzosińska, psycholog i psychoterapeuta.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama