Aby jednak reforma przyniosła efekty, nie wystarczy zlikwidować jednego czy dwóch ministerstw. Gra toczy się o skuteczność, której dziś brakuje, bo kompetencje wielu resortów się pokrywają. Weźmy kwestię wydobywania gazu łupkowego. Zajmują się tym cztery resorty – gospodarki, środowiska, skarbu i spraw zagranicznych. Skoncentrowanie zadań i kompetencji spowodowałoby przygotowanie złóż do eksploatacji, nie rozmywało się, jak obecnie. Utworzenie jednego ośrodka zajmującego się energetyką zapobiegłoby też kompromitacji, jaką były gazowe negocjacje z Rosją, gdy tylko pomoc Unii uchroniła nas przed najbardziej niekorzystnymi zapisami. Podobnie jest z informatyzacją. Nikt dokładnie nie wie, co się w tej sprawie dzieje, bo ministerstwa informatyzują się niezależnie od siebie.
Aby reforma centrum zarządzania państwem rzeczywiście się udała, najpierw polityczna elita musi określić strategiczne cele państwa. Dopiero wówczas można tworzyć instytucje zdolne do wyrwania nas z instytucjonalnej niemocy. Wtedy łatwo będzie też o oszczędności, bo np. archaiczny resort kultury albo przestanie zajmować się głównie przyznawaniem pieniędzy na muzea, albo zniknie. Podobny los spotkałby kilka rządowych agencji i kilkadziesiąt niewydolnych powiatów. Zmiany te muszą jednak zacząć się na samej górze.