Mowa w nim szczegółowo, ile osób zatrudnionych jest na stanowiskach policyjnych, ile na etatach cywilnych, że samo Centralne Biuro Śledcze to 2192 etaty, a policja to w ogóle największa instytucja kraju, zatrudniająca 125 tys. osób.
Jestem bardzo wdzięczny autorowi tego pisma za te wszystkie cenne informacje, ale trudno mi się zgodzić z jego końcową refleksją, że wszystko, co czyni się w policji, "wskazuje, że jest to właściwa droga".
W trakcie lektury powracały wspomnienia sprzed piętnastu lat, kiedy to przyszło mi w zastępstwie kolegi wiceministra nadzorującego policję odpowiadać na pewną interpelację poselską. Wszystkie dane przygotowane na użytek tej odpowiedzi pamiętam dziś jeszcze, bo zrobiły wtedy na mnie duże wrażenie. Otóż w 1998 r. było nie więcej niż 105 tys. etatów, z czego w komendzie głównej 3 tys. W komendach wojewódzkich (było ich 49) 27 tys., w rejonowych około 45 tys. Na komisariaty przypadało trochę więcej niż 28 tys., z czego 6 tys. każdego niemal dnia obsługiwało konwoje. Pozostałe 22 tys. dzieliło się po połowie na urzędujących w biurach i patrolujących ulice. Jedenaście tysięcy na cały kraj...
W świetle tych danych trudno dać wiarę pamiętającym międzywojnie, że wtedy policjanta widziało się na każdym rogu, choć w latach trzydziestych było ich tylko 30 tys., a Polska obejmowała obszar mniej więcej o połowę większy. Jasne, że inaczej układały się wówczas proporcje pomiędzy ludnością miast i wsi (20/80), państwo nie było tak jak dzisiaj zurbanizowane, ale też nie było wtedy straży miejskich, które wiele zadań policyjnych przecież przejęły. Pomińmy już liczne firmy ochroniarskie.
Tak czy inaczej to, że w ostatnich piętnastu latach przybyło nam 20 tys. etatów w policji, musi jednak niepokoić, tym bardziej że 10 proc. nowych stanowisk zasiliło samą komendę główną, a przecież przestępczość powoli wprawdzie, ale jednak sukcesywnie spada.
Reklama
Ideą reform administracyjnych z 1998 i 1999 r., które wybiegały daleko poza opłotki samorządu terytorialnego, było związanie policji służb i straży z samorządem terytorialnym - po to, by społeczności lokalne mogły lepiej przyglądać się za pośrednictwem swoich przedstawicieli w samorządach powiatowych i wojewódzkich efektywności pracy tych instytucji. Próby przybliżenia różnych służb mundurowych ludziom szybko jednak w przypadku policji skończyły się fiaskiem. Już cztery lata później policja całkowicie wyemancypowała się spod i tak słabiutkiej kontroli społecznej, zamykając się organizacyjnie w swojej hierarchicznie zbudowanej wieży. W ostatnim czasie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych przestało być na dodatek także ministerstwem administracji, stając się głównie ministerstwem policji.
Mamy, co już wiemy, coraz więcej policjantów i coraz więcej to kosztuje budżet centralny - nikt przecież nie zająknie się przy układaniu budżetu, by coś jednak policji obciąć, a tymczasem choć przestępczość spada i choć obywateli nie tylko nie przybywa, ale jest ich coraz mniej, wydatki na policjantów rosną i końca tej anomalii nie widać. A dług jawny i ukryty galopuje.
Wiadomo, jak pracują służby prasowe administracji centralnej: szef coś usłyszał, zlecił służbom prasowym reakcję, one coś wymyśliły, szef to coś podpisał w biegu, poleciało.
Ale jak już miało wylecieć na zewnątrz, to może dobrze byłoby analizę stanu zatrudnienia w policji jednak pogłębić, pokazać, co się zmieniło w całej strukturze tej instytucji, a nie tylko w samej centrali. W każdym razie niniejszym przytoczyłem kolejne liczby sprzed 15 lat. Ciekaw jestem, jaka będzie reakcja tym razem.