Co się udało lekarzom? Przede wszystkim podwyższyć średnie finansowanie za pacjenta: z 136,8 zł do 140 zł. Tyle Fundusz Zdrowia będzie płacił lekarzowi za jednego chorego, który znajduje się pod jego opieką. Jednak pula pieniędzy, która będzie przekazana na chorych, nie zwiększy się. Po prostu opóźni się wprowadzanie najwyższej stawki, która miała obowiązywać już od października i wynosić 144 zł. Ta stawka była tylko dla wybranych lekarzy, którzy spełniliby wszystkie kryteria stawiane przez ministerstwo.
Lekarze nie stracą wszystkich nieubezpieczonych pacjentów - to kolejny sukces, który przekłada się na budżety indywidualnych przychodni i samych medyków. Co to znaczy? Ministerstwo chciało zlikwidować finansowanie wszystkich chorych, którzy wyświetlali się w systemie eWUŚ na czerwono, czyli jako ci, którzy teoretycznie nie są ubezpieczeni. Zdarzało się jednak, że czerwony kolor był efektem wady systemu albo tego, że pracodawca (chorego) nie wysłał na czas informacji do ZUS. Teraz jeżeli okaże się, że doszło do pomyłki, pacjent będzie nadal finansowany przez NFZ i nie będzie musiał powtórnie zapisywać się do lekarza. W sumie czerwonych pacjentów jest nawet 3 mln. Kosztowali w 2013 r. 263 mln zł.
Lekarzom udało się wynegocjować terminowe umowy z NFZ. Do tego nie będą one zmieniane jednostronnie. Przy tym punkcie pojawia się jednak kilka kontrowersji. Resort proponował, by fundusz mógł podpisywać umowę na czas nieokreślony i zmieniać ją w razie potrzeby. To miało m.in. ukrócić powracające "noworoczne" strajki, do których dochodziło przy przedłużaniu kontraktów. Jak potwierdza resort zdrowia, teraz będą one podpisywane maksymalnie na 12 miesięcy. Tak jak było do tej pory.
Minister zdrowia groził lekarzom, że z powodu przerwania kontraktu z NFZ na czas strajku lekarz będzie musiał na nowo zbierać deklaracje od pacjentów. Ostatecznie od tego odstąpił.
Lekarze za swój sukces uznali również to, że kontrolerzy funduszu będą musieli uprzedzać o swojej wizycie nawet na dwa dni wcześniej. Przekonali również resort, by to nie oni potwierdzali zgony, lecz koroner powoływany przez starostę.
Porównajmy powyższe ustalenia z sześcioma punktami, które Porozumienie Zielonogórskie opublikowało kilka dni temu jako listę oczekiwań. Spełniony został jeden, i to z zastrzeżeniami. Ten o zniesieniu bezterminowych umów z NFZ.
Co udało się wygrać ministerstwu?
To, na czym resortowi zależało najbardziej. Przede wszystkim na tym, żeby lekarze dokładnie spowiadali się z tego, jakie badania wykonali pacjentom. To był główny punkt sporu. Lekarze twierdzili, że to zbędna biurokracja. Urzędnicy w nieoficjalnych rozmowach mówili, że medycy oszczędzają na pacjentach, nie wykonując potrzebnych badań, i dlatego nie chcą tego wykazywać w rozliczeniach z funduszem. Teraz będą musieli to zrobić, jeżeli będzie im zależało na wyższych stawkach otrzymywanych za pacjenta.
Lekarze - zgodnie z życzeniem ministerstwa - nie będą już otrzymywać trzykrotnie wyższej stawki za chorych z cukrzycą lub chorobą układu krążenia.
Utrzymane zostały również zasady wydawania zielonych kart, umożliwiających szybsze leczenie onkologiczne. Ministerstwo chce, aby na 15 wydanych kart, czyli 15 pacjentów z podejrzeniem raka - lekarzowi udało się zdiagnozować przynajmniej jednego chorego prawidłowo. Jeżeli lekarzowi nie uda się utrzymać tego wskaźnika, traci czasowo możliwość wystawiania karty. Medycy walczyli, by wskaźnik ten wynosił 1 na 30.
Zostaną też obowiązkowe skierowania do dermatologa i okulisty, które do tego roku nie były obowiązkowe. Porozumienie Zielonogórskie prosiło o ich zniesienie. Ich argument był taki, że to zwiększy liczbę wizyt i skróci czas, który mogą poświęcić konkretnemu choremu. Protestowali bezskutecznie.
Ministerstwo Zdrowia nie daje też ani grosza więcej niż to, co obiecało pod koniec grudnia. Czyli 1,1 mld zł.
- Na razie tych pieniędzy nie ma w planie finansowym NFZ na rok 2015 - mówi Małgorzata Gałązka-Sobotka, członek Rady NFZ. Jednak przyznaje, że jak już wszystkie uzgodnienia zostaną potwierdzone przez obie strony sporu, to będzie można przeprowadzić zmianę planu, nawet w trakcie roku.
Jerzy Gryglewicz z Uczelni Łazarskiego uważa, że największym sukcesem było skłonienie lekarzy do otwarcia gabinetów. I to, że każda ze stron poszła na ustępstwa. Jednak, jego zdaniem, pełnej zgody nie ma. Świadczy o tym choćby to, że nie było wspólnego wystąpienia obu stron po 15-godzinnych negocjacjach.