Detektyw Krzysztof Rutkowski przesiedział w areszcie prawie rok w związku z podejrzeniem prania brudnych pieniędzy i poświadczenia nieprawdy. Tym razem reporterzy "Faktu" udowodnili, że były poseł, który kandyduje w Podkarpackiem w wyborach uzupełniających do Senatu, chciał sobie pomóc i kupić brakujące kilkaset głosów.

Reklama

Rutkowskiemu palił się grunt pod nogami, bo nie był w stanie zdobyć 3 tysięcy podpisów autentycznych wyborców. A tyle potrzebował do rejestracji swojej listy wyborczej. Czas naglił eksposła, ponieważ należało ją złożyć w Państwowej Komisji Wyborczej do wczoraj rano.

Reporterzy "Faktu" zadzwonili do niego i podali się za byłych lokalnych działaczy partyjnych. Powiedzieli detektywowi, że mają listy wyborców in blanco. Oznacza to, że na kartach są nazwiska i podpisy wyborców, ale nie ma nazwiska kandydata. Reporterzy tłumaczyli Rutkowskiemu, że mają te listy od poprzednich wyborów, ale mogą mu je sprzedać.

Prawdę mówiąc, nie trzeba było Rutkowskiego specjalnie kusić. Wystarczył jeden telefon, aby przyciśnięty do muru przez kończący się czas kandydat na senatora zgodził się na nielegalny zakup. "Brakuje mi paru setek podpisów" - tłumaczył.

"Panie pośle, tylko jeszcze jedna taka sprawa, gdybym się zapytał mniej więcej..." - zaczął nieśmiało reporter. "Ile płacimy za podpis?" - przerwał Rutkowski. "W tej sytuacji moglibyśmy zapłacić złotówkę za podpis plus 50 zł premii od każdej setki" - zaproponował z nadzieją w głosie Rutkowski.

Reklama

Reporterzy "Faktu" pokazali więc, w jaki sposób detektyw aspirujący na senatora chciałby zdobyć podpisy wyborców. Jednak w uczciwej demokracji pieniędzmi nie kupuje się foteli w parlamencie. Dobrze, by polscy politycy wreszcie to zrozumieli.

p

Reklama

"Fakt": Dzień dobry panie pośle, z tej strony Aleksander Pawik. Dzwonię z Krosna, byłem kiedyś sekretarzem w jednej z partii w powiecie i usłyszałem od kolegi informację, że mówił pan w radio, że szuka osób do zbierania podpisów w kampanii. Panie pośle, czy dużo jeszcze ich brakuje?
Rutkowski: Bardzo dużo

To ja mógłbym pomóc. Szczerze mówiąc chcieliśmy z początku z kolegą pomóc Samoobronie, ale oni już sobie zebrali. I tak pomyśleliśmy o panu...
To byłoby super, ale no... Bylibyście w stanie przejąć nasze listy i załatwić kilka nazwisk?

Panie pośle, ja powiem tak. My tu kilka różnych kampanii już robiliśmy. No i pewnie sam pan wie jak te podpisy się zbiera - mamy ileś tam setek podpisów in blanco, po prosu
Acha, acha...

Tylko jest kwestia, ilu panu brakuje?
Brakuje mi, brakuje parę setek. Zróbmy tak, pan jest teraz w Krośnie... Zróbmy w ten sposób: ja bym się z panem ewentualnie w ten sposób umówił, albo pan by do mnie przyjechał, albo ja do Krosna. To jak bardziej panu wygodnie.

Pewnie bym wolał, żeby pan do nas. A ile mamy czasu w ogóle, do kiedy trzeba złożyć podpisy?
Do jutra. Także nie mamy zbyt dużo czasu, mamy bardzo niewiele czasu. Dlatego też stawiamy wszystko, stajemy na głowie tutaj.



Pitera: Prawo nie jest po to, by je omijać

Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją: To zdarzenie potwierdza, że osoby skazane powinny mieć zakaz kandydowania do Sejmu. Jeśli pan Rutkowski zostałby skazany za złamanie obowiązującego prawa, wówczas na zawsze drogę do politycznej kariery będzie miał zamkniętą.

Swoją drogą, jak to możliwe, że ktoś kreujący się na jedynego sprawiedliwego, walczącego ze wszelkim złem tego świata w obronie pokrzywdzonych, jednocześnie pokazuje, że prawo jest po to, by je omijać. To czytelny sygnał dla potencjalnych jego klientów.