CZYTAJ WIĘCEJ: UE podpisała umowy stowarzyszeniowe z Gruzją, Mołdawią i Ukrainą>>>

Reklama

Jeszcze sześć lat temu na celowniku Kremla była przede wszystkim Gruzja, czego najlepszym dowodem była wojna w Osetii Południowej. Teraz jednak Rosjanie skoncentrowali się na udaremnianiu proeuropejskich planów państw wschodnioeuropejskich – Mołdawii i Ukrainy. Dlatego Gruzja na drodze do stowarzyszenia z UE praktycznie nie odczuła rosyjskiej zemsty.

Co innego Ukraina. Najpierw rosyjskie naciski ocierające się o wojnę gospodarczą sprawiły, że prezydent Wiktor Janukowycz na ostatniej prostej zrezygnował z uzgodnionego już praktycznie podpisania umowy na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie w listopadzie 2013 roku. W efekcie na ulice wyszli prozachodnio nastawieni Ukraińcy.

Kolejny próby tłumienia protestów sprawiły, że proeuropejskie protesty przybrały stopniowo postać antyrządowej rewolucji, która odsunęła od władzy skorumpowaną ekipę Janukowycza, co kosztowało życie setki ludzi. W postrewolucyjny chaos wmieszała się Rosja, po referendalnej farsie odbierając Ukrainie Krym i prowokując rebelię w Zagłębiu Donieckim. Historia zatoczyła jednak koło i Petro Poroszenko, nowy, dysponujący wyjątkowo silną legitymacją demokratyczną prezydent Ukrainy podpisze dzisiaj w Brukseli wyczekiwaną umowę o stowarzyszeniu i wolnym handlu.

Reklama

Rosyjska agresja na Ukrainę nie spełniła oczekiwań prezydenta Władimira Putina. Władze w Moskwie spodziewały się, że rosyjskojęzyczna część Ukrainy przywita ich chlebem i solą, dzięki czemu utworzy się pomost od Donbasu po Odessę i dalej do mołdawskiego Naddniestrza, separatystycznej, prorosyjskiej republiki na prawym brzegu Dniestru. Poza Zagłębiem Donieckim separatystów praktycznie jednak nie ma. A i mołdawska opinia publiczna zareagowała zaniepokojeniem.

Głównym zagrożeniem dla integracji europejskiej Mołdawii były nazywane rozpisane na jesień wybory parlamentarne, których praktycznie pewnym zwycięzcą mieli być komuniści Vladimira Voronina. Po kilku miesiącach dziwnej wojny w Donbasie komuniści nie są już ani tak pewni sukcesu, ani tak prorosyjscy jak dawniej. Voronin nie sprzeciwia się już tak zdecydowanie zachodniemu wektorowi polityki, co więcej doprowadził do odsunięcia od wpływów w partii ludzi Marka Tkaciuka, lidera najbardziej prorosyjskiej frakcji.

Tymczasem sami komuniści szybko tracą poparcie. Jeszcze dwa miesiące temu sondaże dawały im ponad 40 proc. głosów i pewną samodzielną większość w parlamencie. Ostatnie badania wskazują na spadek poparcia do około 25 proc. głosów. To wciąż daje pierwsze miejsce w wyborach, ale to partie dotychczas rządzącej, proeuropejskiej koalicji pod wodzą premiera Iuriego Leanki mają większe szanse zdobyć większość mandatów.

Reklama

W tej sytuacji Rosja będzie szukać szansy gdzie indziej. Kreml tradycyjnie gra na kilku fortepianach na raz, umiejętnie przerzucając się - gdy zachodzi taka potrzeba - z realizacji jednego scenariusza na inny. Ostatnie koncyliacyjne ruchy Putina wskazują, że obecnie bardziej prawdopodobne będzie próba powrotu do dawnych relacji z Zachodem. Putin m.in. poprosił parlament o wycofanie wydanej w marcu zgody na interwencję wojskową na Ukrainie, po cichu uznał Poroszenkę za jej prezydenta i uznał zaproponowany przez niego plan pokojowy za krok we właściwą stronę.

Nieprzypadkowo wszystkie te znaki pojawiły się tuż przed wizytą Putina w Austrii, postrzeganej jako jeden z bardziej prorosyjskich członków UE. Teraz lobbing, a nie armia, ma doprowadzić do tego, że umowy z trzema państwami utkną w zachodnioeuropejskich parlamentach albo w ogóle nie zostaną ratyfikowane.