Federalna Służba Bezpieczeństwa Rosji dwukrotnie naruszyła prawo. Do takich wniosków doszli obrońcy praw człowieka, monitorujący głośną sprawę Rosjanki oskarżanej o zdradę państwa. Wiceszef stowarzyszenia "Memoriał" Nikita Pietrow stwierdził w rozmowie z Polskim Radiem, że nie było podstaw do zatrzymania kobiety, a całe zdarzenie nazwał prowokacją.
Swietłana Dawydowa, mieszkanka Wiaźmy, jak zapewnia jej mąż, jest przykładną matką siedmiorga dzieci i doskonałą żoną. Kobieta w kwietniu ubiegłego roku zatelefonowała do ukraińskiej ambasady w Moskwie, informując że znajdująca się niedaleko jej domu baza wojskowa opustoszała, co może oznaczać, że Rosja zamierza wysyłać swoich żołnierzy do Doniecka.
Minęło kilka miesięcy i do mieszkania Dawydowej zapukali funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Kobietę zatrzymano pod zarzutem zdrady państwa. Obrońca praw człowieka ze stowarzyszenia "Memoria" Nikta Pietrow twierdzi, że cała sprawa, to jedna wielka prowokacja. W jego opinii FSB nie powinno stosować aresztu, jako środka zapobiegawczego, wobec kobiety wychowującej siódemkę dzieci. Z mojego punktu sprawa Dawydowej miała zastraszyć tych Rosjan, którzy inaczej myślą niż kremlowscy politycy - podkreśla Pietrow.
Podobnego zdania jest spora grupa rosyjskich obrońców praw człowieka, dziennikarzy i działaczy obywatelskich. Napisali oni list do prezydenta Rosji Władimira Putina prosząc, aby spowodował zwolnienie kobiety z aresztu. Jak zaznaczają, najmłodsze z siedmiorga dzieci Dawydowej ma 2 miesiące i wymaga karmienia piersią.
ZOBACZ TAKŻE: Matka siedmiorga dzieci oskarżona o zdradę państwa. Dziennikarze proszą Putina o pomoc>>>