Na dzień przed obchodzonym 3 października Dniem Jedności Niemiec publicysta gazety Thomas Schmid rozdźwięk między wschodnią i zachodnią częścią Niemiec tłumaczy szerszym, odczuwalnym jego zdaniem do dziś rozdźwiękiem między krajami dawnego bloku wschodniego i Europą Zachodnią.

Reklama

Gdy w 1989 roku opadała żelazna kurtyna, a "na Wschodzie wszyscy z utęsknieniem spoglądali na Zachód, zapanowało przekonanie, że narody wschodnioeuropejskie wezmą sobie Zachód Europy za wzór i będą naśladować (jego wartości): gospodarkę rynkową, wolność, podział władzy, demokrację liberalną i ochronę mniejszości" oraz że wyłoni się z nich społeczeństwo obywatelskie - pisze Schmid.

Jednak w jego ocenie ówczesny optymizm był błędny. Prodemokratyczni dysydenci, którzy stanęli na czele dokonujących się zmian, tacy jak Vaclav Havel, Bronisław Geremek czy Jirzi Dienstbier, otrzymali wsparcie społeczne, bo "byli nowi i niekomunistyczni", jednak - przekonuje - "idee Havla nigdy się nie przyjęły w narodzie", a czas samych dysydentów "wkrótce upłynął".

Gdy dziś w Europie Wschodniej, nie tylko w Polsce czy na Węgrzech, większość mają autorytarne, otwarcie nieliberalne partie, którym obce jest poszanowanie podziału władz czy politycznego przeciwnika, często widzi się w tym odejście od wolnościowej drogi, którą tak naprawdę obrały tamte społeczeństwa. Możliwe jednak, że (...) społeczeństwa te osiągają swój normalny stan właśnie w sprzeciwie wobec liberalizmu - ocenia publicysta "Die Welt".

Reklama

Wydarzenia 1989 roku ocenia jako nieliberalną rewolucję przeciwko komunistycznym władzom, która jednak "nigdy nie obrała własnego kierunku". Była to - wskazuje Schmid - "rewolucja dołączenia się do europejskiego i anglosaskiego Zachodu", który większość mieszkańców Europy Wschodniej "postrzegała przede wszystkim jako system, który pozwoli zakończyć wyścig o przeżycie i umożliwi osiągnięcie materialnego dobrobytu".

W ocenie Schmida spowodowany przez komunizm "fizyczny, społeczny i moralny rozpad" wywołał w Europie Wschodniej "potrzebę spokoju i obliczalnej, mocno uporządkowanej sytuacji".

Z tego powodu w Europie Wschodniej, a więc i w dawnej NRD, szanse mają partie, które reprezentują prymat porządku. Które wytyczają granice wolności w imię wolności uporządkowanej. Które zdecydowanie odrzucają różnorodność liberalnego społeczeństwa, które ostatecznie składa się z samych mniejszości. W gruncie rzeczy odczucia, które partie te obsługują i umacniają, są w naszym współczesnym świecie pozbawione ojczyzny. Dlatego szukają one nowych, choć fikcyjnych ojczyzn, z których najważniejsza nazywa się naród - podkreśla komentator "Die Welt".