Jerzego Popiełuszkę esbecy inwigilowali od 1982 roku, kiedy w celu zebrania informacji o działalności księdza rozpoczęła się akcja o kryptonimie "Popiel". Wykorzystali w niej co najmniej czterech tajnych współpracowników - duchownych i świeckich. Ksiądz Popiełuszko 12 grudnia 1983 roku stawił się na przesłuchanie do Komendy Stołecznej MO w pałacu Mostowskich, tam prokurator Anna Jackowska poinformowała go o wszczęciu przeciw niemu śledztwa. Podstawą było podejrzenie popełnienia przestępstwa z art. 194 w związku z art. 58 kodeksu karnego, co prokuratura sformułowała w sposób następujący: Przy wykonywaniu obrzędów religijnych, [...] w wygłaszanych kazaniach nadużywał wolności sumienia i wyznania w ten sposób, że permanentnie oprócz treści religijnych zawierał w nich zniesławiające władze państwowe treści polityczne, […] czynił z kościołów miejsce szkodliwej dla interesów PRL propagandy antypaństwowej. Władze rozpoczęły też akcję propagandową. Na łamach prasy Jerzy Urban (pod pseudonimem Jan Rem) nazywał kazania księdza seansami nienawiści. Od stycznia do czerwca 1984 roku SB przesłuchiwała księdza 13 razy. Nieznani sprawcy dwukrotnie włamali się do jego mieszkania, podrzucając tam kompromitujące księdza Jerzego materiały. W zajmującym się sprawami Kościoła Departamencie IV MSW oraz w Komendzie Stołecznej MO w pałacu Mostowskich odbywały się liczne narady, podczas których zastanawiano się, jak pozbyć się kapelana Solidarności. Pułkownik Adam Pietruszka (z-ca dyrektora Departamentu IV MSW) w czasie jednej z narad miał powiedzieć: Takiego łotra tylko ziemia może wyprostować.

Reklama

KRĄG SIĘ ZACIEŚNIA

Do pierwszej próby mającej na celu usunięcie księdza doszło 13 października 1984 roku. Wówczas na szosie z Gdańska do Warszawy, pod Olsztynkiem, zdarzył się wypadek samochodowy. Kapitan SB Grzegorz Piotrowski (naczelnik wydziału w IV Departamencie) rzucił kamieniem w szybę samochodu, którym podróżował ksiądz Jerzy. Autem kierował Waldemar Chrostowski, kierowca Popiełuszki, a obok siedział Seweryn Jaworski, współpracownik duchownego, działacz Solidarności. Gdyby nie sprawny manewr kierowcy, być może akcja już wtedy by się powiodła. Wypadek był zaplanowany. Samochód miał spłonąć razem ze znajdującymi się w nim ludźmi. Piotrowskiemu towarzyszyli w akcji koledzy: porucznicy Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski, a więc zespół, który od dłuższego czasu stale obserwował księdza.

W relacjach osób przebywających w kręgu kapłana wielokrotnie pojawia się stwierdzenie, że ksiądz Popiełuszko w ostatnich tygodniach życia przeczuwał swój los. Pod koniec września 1984 roku po raz ostatni odwiedził rodzinne Okopy. Ojciec zapamiętał, że powiedział do niego: Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie.

Reklama

OSTATNIA MISJA

Realizując obietnicę daną księdzu Jerzemu Osińskiemu podczas II Pielgrzymki Ludzi Pracy na Jasną Górę, 19 października 1984 roku ksiądz Jerzy udał się do parafii Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy, aby o godzinie 18 odprawić mszę i poprowadzić spotkanie modlitewne dla Duszpasterstwa Ludzi Pracy. Przyjechał kierowanym przez Waldemara Chrostowskiego samochodem marki Volkswagen Golf w towarzystwie innego auta wysłanego po niego przez gospodarzy spotkania. Na nabożeństwie zgromadziło się kilka tysięcy osób. Oczekiwano kazania, ale ksiądz Jerzy go nie wygłosił. Odmówił za to ze zgromadzonymi część bolesną różańca, obszernie rozważając jej tajemnice. Spotkanie zakończył słowami: Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy. Po mszy spotkał się z grupą około 200 osób czekających przed kościołem, a następnie zjadł kolację u proboszcza.

Bydgoscy księża, którzy zauważyli nie najlepsze samopoczucie kolegi, namawiali go, aby przenocował, a do Warszawy wrócił następnego dnia. Nie chciał, tłumacząc, że rano musi odprawić mszę we własnej parafii. Włożył zdjętą do kolacji sutannę, czyniąc przy tym uwagę, że już nieraz strój ten uratował kapłana. Do Warszawy miały jechać dwa samochody. Ksiądz Jerzy z kierowcą oraz drugie auto - podobnie jak w drodze do Bydgoszczy, ale duchowny uznał to za niepotrzebne. Tłumaczył, że jeśli nikt nie zatrzymał ich na trasie do Bydgoszczy, to nie zrobi tego też z pewnością w drodze powrotnej. Samochód bydgoski odprowadził więc gości do rogatek miasta. Około godziny 21.30 wracający byli już poza Bydgoszczą i kierowali się na Toruń.

Reklama

PORWANIE KSIĘDZA

Według zeznań sprawców oraz Chrostowskiego około 15 kilometrów przed Toruniem, niedaleko Górska, zatrzymał ich patrol milicji, a właściwie ubrani w mundury drogówki funkcjonariusze SB: Piotrowski, Pękala i Chmielewski - członkowie Samodzielnej Grupy "D" (dezintegracji) Departamentu IV MSW. Kierowca zeznał, że funkcjonariusze poprosili go do milicyjnego fiata 125p i tam skuli kajdankami. Prawdopodobnie w tym czasie wyciągnęli Jerzego Popiełuszkę z samochodu. Chrostowski wspominał, że usłyszał słowa kapłana: Panowie, dlaczego mnie tak traktujecie?, a zaraz potem uderzenie tępym narzędziem, co zinterpretował jako ogłuszenie duchownego.

Według zgodnej relacji sprawców i kierowcy, nieprzytomnego kapłana skrępowano i wrzucono do bagażnika. W trakcie jazdy Chrostowski zdołał rozluźnić kajdanki i wykorzystując moment, gdy nadjeżdżał inny samochód - wyskoczył. Podczas upadku kajdanki się rozerwały. Sprawcy pozostawili go i pojechali dalej. Chrostowski zaś zatrzymał jadące szosą auto. Następnie dotarł do Wojewódzkiego Ośrodka Postępu Rolniczego w Przysieku, a stamtąd karetką dojechał do parafii Najświętszej Maryi Panny w Toruniu. Jej proboszcz, ksiądz Józef Nowakowski, zawiadomił o zdarzeniu Rejonowy Urząd Spraw Wewnętrznych.

W nocy rozpoczęła się akcja poszukiwania księdza w okolicznych lasach. Przywieziono też wyszkolonego psa, który wskazywał, że esbecy nie wrzucili kapłana od razu do bagażnika fiata 125p, ale przeprowadzili go lub przewlekli około 200 metrów dalej do niewielkiej prostopadłej drogi. Tam ślad się urywał.

Nie jest jasne, co działo się z Popiełuszką po zatrzymaniu go przez grupę Piotrowskiego. Znaną powszechnie wersję uprowadzenia i zamordowania, którą przyjął sąd, oparto na zeznaniach sprawców. Według nich ksiądz zmarł 19 października, wkrótce po zamknięciu go w bagażniku. Kiedy oprawcy zorientowali się, że kapłan nie żyje, wyrzucili jego ciało do Wisły w okolicach Włocławka.

Taki opis zdarzeń bywa ostatnimi laty podważany. W 2002 roku prokurator pionu śledczego IPN w Lublinie Andrzej Witkowski zasugerował, że ksiądz Popiełuszko nie zginął 19, ale 25 października - w następstwie obrażeń po kilkudniowych torturach w bunkrach w Kazuniu. Sprawę nagłośniły media w 2008 roku, ale brak materiału dowodowego nie pozwolił na uznanie tej wersji za wiarygodną.

Niepoparte materiałem dowodowym są też sugestie o współudziale Waldemara Chrostowskiego w porwaniu oraz o tym, że sprawę Popiełuszki wykorzystywały w wewnętrznych rozgrywkach wojskowe i cywilne służby specjalne. Pojawia się nawet hipoteza, że pod Górskiem księdza przejęła inna grupa i to ona torturowała go przez kilka dni.

ROŚNIE NAPIĘCIE

O porwaniu księdza poinformował "Dziennik Telewizyjny" 20 października 1984 roku. Zaraz po komunikacie w kościele św. Stanisława Kostki zaczęli się gromadzić ludzie. Czuwali na modlitwie całą noc. Jeden z obserwatorów zapamiętał: 20 października całe społeczeństwo z zaskoczeniem i przerażeniem wysłuchało komunikatu telewizyjnego o porwaniu księdza Jerzego Popiełuszki. Przestano zajmować się innymi sprawami. Porwanie księdza Jerzego Popiełuszki było jedynym tematem zainteresowań i rozmów we wszystkich miejscach pracy i domach ludzi różnych stanów, poglądów, stanowisk. Narasta powaga, napięcie, oczekiwanie. Kościoły otwarte całą dobę zapełniły się modlącymi.

Następnego dnia episkopat Polski wydał komunikat potępiający porwanie. Minister spraw wewnętrznych generał Czesław Kiszczak 21 października powołał specjalną grupę operacyjno-śledczą, którą kierował generał Zenon Płatek, a wśród członków był m.in. pułkownik Pietruszka, który wkrótce zasiadł na ławie oskarżonych. Sytuacji w Polsce poświęcił wiele miejsca na audiencji generalnej w Rzymie 24 października papież Jan Paweł II, próbując podtrzymywać nadzieję na odnalezienie kapłana i potępiając jego uprowadzenie. Tego samego dnia generał Kiszczak ujawnił inicjały podejrzanego o porwanie (G.P.), a 27 października podał oficjalnie jego imię i nazwisko. W komunikacie z tego dnia poinformowano też, że trwają poszukiwania ciała księdza w Wiśle pod Toruniem i Włocławkiem. Z zalewu na Wiśle w okolicach Włocławka 30 października wyłowiono zwłoki kapłana. Był do nich przywiązany worek z kamieniami o wadze 10,6 kilograma.

W protokole oględzin zapisano m.in.: Zwłoki ubrane w czarne spodnie zabrudzone ziemią na całej powierzchni, sutanna koloru czarnego podwinięta do pasa. Do obu nóg przywiązany jest worek jutowy, w którym znajdują się kamienie. Przywiązany jest w ten sposób, że białym, plastikowym sznurem skręconym z kilku włókien przywiązany jest do obu nóg […], końcówki sznura wzdłuż pleców biegną do szyi. Sekcję zwłok przeprowadzono w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku. W tym czasie zaś, w krajowej prasie wyraźnie starano się odwrócić uwagę społeczeństwa od tego wydarzenia, poświęcając znacznie więcej miejsca sprawie zabójstwa Indiry Gandhi, premier Indii, którego dokonano 31 października 1984 roku.

CISZA I ŁZY

Wieczorem 2 listopada 1984 roku zwłoki kapłana przywieziono do kościoła parafialnego św. Stanisława Kostki, a następnego dnia odbył się uroczysty pogrzeb. Początkowo ciało duchownego miało spocząć na Cmentarzu Powązkowskim, ale prymas Józef Glemp uległ licznym prośbom wiernych i zabiegom proboszcza parafii św. Stanisława Kostki księdza Teofila Boguckiego i zezwolił na pochówek obok kościoła parafialnego.

Adwokat Andrzej Grabiński wspominał te wydarzenia podczas procesu toruńskiego: Warszawa opustoszała. Widać było tylko szeregi i kolumny ludzi ciągnących w stronę Żoliborza, w stronę kościoła św. Stanisława, aby wziąć udział w pogrzebie księdza Popiełuszki. […] w tym wielkim tłumie była cisza, były łzy w oczach, i to również w oczach silnych mężczyzn, było głębokie, modlitewne skupienie. […] Od tego tłumu wiało potężną siłą, lecz nie groźbą. I tam z magnetofonów słuchano słowa Ewangelii i homilii księdza Jerzego […]: "Zło zwyciężaj dobrem".

Liczbę uczestników pogrzebu szacuje się na około 500 tysięcy. Podczas mszy prymas Polski Józef Glemp powiedział m.in.: On nie szukał względów dla siebie, nie chciał wiernych wiązać ze sobą, chciał im po prostu przybliżać piękno Boga. […] był zdecydowany i wymagający. […] Niechby się wreszcie obudził tłumiony dziwnie instynkt samozachowawczy Narodu i niechby Polacy różnych kręgów społecznych nie musieli się spotykać nad trumną Kapłana-Męczennika, ale za stołem dialogu, ku uzgodnieniu dążeń, ku pokojowi. [...] Odpuszczamy naszym winowajcom. Odpuszczamy wszystkim winowajcom, którzy z przekonania lub na rozkaz zadali bliźnim krzywdy. Odpuszczamy zabójcom Księdza Popiełuszki.

PROCES TORUŃSKI

Reakcja społeczeństwa na śmierć kapłana zaskoczyła władze. Nastroje społeczne nie napawały przywódców PRL-u optymizmem, dlatego zdecydowali się na pokazowy, możliwie w pełny sposób reżyserowany proces morderców, nazwany wkrótce procesem toruńskim. Rozpoczął się 27 grudnia 1984 roku przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu. Oskarżycielem publicznym był prokurator Leszek Pietrasiński. Pięcioosobowemu składowi przewodniczył dyspozycyjny prezes Sądu Wojewódzkiego w Toruniu sędzia Artur Kujawa. Sprawozdawcą tego sądu był sędzia Jurand Maciejewski - jak wspominał go adwokat Wende - "przyzwoity człowiek", który w gruncie rzeczy prowadził proces. Oskarżyciele posiłkowi skorzystali z możliwości powołania pełnomocników, dzięki temu do procesu w tym charakterze włączyli się wybitni i odważni adwokaci: Andrzej Grabiński, Jan Olszewski, Krzysztof Piesiewicz i Edward Wende. Starali się podważyć skrupulatnie przygotowywany scenariusz rozprawy.

Na ławie oskarżonych zasiedli podejrzani o zabójstwo księdza oficerowie MSW: kapitan Grzegorz Piotrowski, porucznik Leszek Pękala i porucznik Waldemar Chmielewski, którym postawiono zarzut uprowadzenia, torturowania i zabójstwa księdza, oraz ich przełożony pułkownik Adam Pietruszka (zastępca dyrektora IV Departamentu MSW), któremu postawiono zarzut sprawstwa kierowniczego tej zbrodni.

Nad "właściwym" przebiegiem procesu w pokojach sądowych czuwali pułkownik Zbigniew Pudysz i pułkownik Jerzy Karpacz (szef Biura Śledczego MSW) oraz sędzia Kujawa. Pudysz i Karpacz umiejętnie sterowali oskarżonymi, przygotowując im wypowiedzi tak, aby nie wykazywali skruchy, ale oskarżali, co najlepiej czynił Piotrowski emanujący cynizmem i rzucający pomówienia pod adresem ofiary i Kościoła katolickiego. Kiedy świadek generał Zenon Płatek podczas dwudniowych zeznań wypowiedział zdanie: […] mnie żal było tego Piotrowskiego, bo na niego były naciski z góry, z dołu i z boku, podchwycił je jeden z pełnomocników oskarżycieli posiłkowych i próbował wydobyć od świadka, jakie to były naciski. Do akcji włączył się jednak sędzia Kujawa, który udaremnił dalsze pytania.

Oficjalne media przekazywały tylko odpowiadające władzy strzępki procesu, opozycji jednak udało się nagrać przebieg rozprawy i opublikować ją w podziemnym wydawnictwie. Ponadto, mimo ingerencji cenzury, znakomite relacje z procesu zamieszczała w "Tygodniku Powszechnym" Józefa Hennelowa. Wielu zauważało, że proces może się stać punktem zwrotnym w historii PRL-u i zdecydować o tym, czy w stosunkach społecznych panować będzie przemoc i nienawiść, czy też - jak mawiał ksiądz prymas - zasiądziemy do wspólnego stołu, do dialogu - grzmiał oskarżyciel posiłkowy Andrzej Grabiński.

Sąd uznał 7 lutego 1985 roku oskarżonych winnymi popełnienia zarzucanych im czynów. Skazał Piotrowskiego i Pietruszkę na 25 lat więzienia, Pękalę na 15 lat, a Chmielewskiego na 14 lat. W 1986 roku Pietruszce złagodzono karę z 25 do 15 lat, Pękali z 15 do 10 lat, Chmielewskiemu z 14 do 8 lat. W grudniu 1987 roku sprawców objęła kolejna amnestia. Pietruszce złagodzono karę z 15 do 10 lat (na wolność wyszedł w 1995 r.), Pękali z 10 do 6 lat (wyszedł w 1990 r.), Chmielewskiemu z 8 do 4 lat i 6 miesięcy (wyszedł w kwietniu 1989 r.), a Piotrowskiemu z 25 do 15 lat (wyszedł w sierpniu 2001 r.).

SYMBOL WALKI O WOLNOŚĆ

Skromny i odważny kapłan, jakim był w powszechnym odczuciu ksiądz Popiełuszko, stał się symbolem walki o wolną Polskę i o wiarę. Kiedy w 1983 roku jedna ze składających mu życzenia imieninowe osób powiedziała: Obyśmy doczekali wolności, ksiądz Jerzy miał odpowiedzieć: Ja jestem wolny. Działalność i okoliczności śmierci kapłana Solidarności analizowano wielokrotnie, także w środowisku kościelnym. W Warszawie 8 lutego 1997 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny księdza Jerzego. Etap diecezjalny zakończył się cztery lata później, a 3 maja 2001 roku prace wszczęła Kongregacja ds. Kanonizacyjnych. W 2002 roku wydała dekret o ważności akt procesu, a papież Benedykt XVI w 2009 roku zgodził się na jego przyśpieszenie.

PAMIĘĆ WCIĄŻ ŻYWA

Zakończony proces sądowy, pomimo skazujących wyroków, do dziś wzbudza emocje wśród Polaków. Wiele podstawowych spraw związanych z morderstwem księdza Jerzego pozostało niewyjaśnionych. Nadal nie wiemy, kto zadecydował o zabójstwie kapłana. Czy był to - wówczas niemal wszechwładny - minister spraw wewnętrznych generał Kiszczak, generał Władysław Ciastoń, czy jeszcze ktoś wyżej postawiony? Niemal doszczętne zniszczenie protokołów z jego posiedzeń uniemożliwia dotarcie do prawdy. Wielce prawdopodobna jest wersja podnoszona wielokrotnie, a sugerowana już w trakcie procesu toruńskiego przez adwokata Jana Olszewskiego, że decyzję o zabójstwie księdza Popiełuszki podjęto na szczeblu centralnym. Być może kiedyś poznamy odpowiedź na pytanie, z czyjej inspiracji i dlaczego zamordowano kapelana Solidarności.

WĄTPLIWOŚCI POZOSTAŁY

Szacuje się, że grób księdza Jerzego Popiełuszki odwiedziło już około 20 milionów pielgrzymów i turystów. Wśród nich są wybitne osobistości Kościoła i polityki. Modlił się przy nim 14 czerwca 1987 roku Jan Paweł II. Hołd księdzu oddawali też m.in. były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, George Bush senior, premier Margaret Thatcher i prezydent Vaclav Havel. W USA w 1988 roku odbyła się premiera filmu "Zabić księdza" w reżyserii Agnieszki Holland, opartego na wydarzeniach związanych z morderstwem Popiełuszki. W Polsce 16 lutego 2009 roku wszedł na ekrany film Rafała Wieczyńskiego "Popiełuszko. Wolność jest w nas", z Adamem Woronowiczem w roli tytułowej. O księdzu Jerzym powstały także liczne utwory literackie, muzyczne, wiersze, komiksy oraz piosenki.