W Żywcu na Podbeskidziu dyrektor Zarządu Dróg Tomasz Lukas poproszony został o złożenie dymisji. Domagali się tego radni, kiedy zobaczyli, ile muszą zapłacić za odśnieżanie, którego nie ma. Lukas wystraszył się opadów śniegu w listopadzie i pospiesznie podpisał umowy na odśnieżanie. Mimo że pługi nie wyjechały na ulice, żywieccy podatnicy zapłacili słono za walkę z opadami. Miasto wydało już dwa mln zł w ramach akcji "Zima".

"Najgorsze jest to, że nikt z członków zarządu nie wiedział, jakie umowy podpisuje dyrektor" - narzeka Zbigniew Bugaj, szef komisji budżetowej Rady Powiatu.

Ostra i śnieżna zima teoretycznie daje się we znaki również mieszkańcom Częstochowy. Tak bardzo, że już w styczniu wyczerpały się pieniądze na zimowe utrzymanie dróg. Gdyby rzeczywiście spadł dzisiaj śnieg, nie byłoby za co likwidować skutków złej aury. Również Katowice wydają pieniądze na odśnieżanie nawet w ciepłe i słoneczne dni. Stolica Śląska za utrzymanie dróg płaci ryczałt: 600 tys. zł. miesięcznie... przez cały rok.

"Przy bezśnieżnej zimie może się wydawać, że na tym tracimy, ale rok temu, kiedy opady śniegu były ogromne, zaoszczędziliśmy pokaźne kwoty" - tłumaczy Waldemar Bojarun z katowickiego Ratusza.

Drogą Katowic poszedł Wrocław. Zapłaci blisko pięć milionów złotych za odśnieżanie miasta, choć jak dotąd nie spadł tutaj nawet jeden płatek śniegu. "Płacimy za gotowość, niezależnie od pogody" - wyjaśnia Ewa Mazur, rzecznik Zakładu Dróg i Komunikacji. "Z naszych doświadczeń wynika, że dwie zimy są srogie, a jedna łagodna. Umowa jest więc dla nas korzystna" - argumentuje Mazur.

Jednak samorządy pozostałych miast rozumują inaczej. Na przykład w Łodzi Zarząd Dróg i Transportu podpisał umowy z firmami, które mają odśnieżać 800 km dróg. Za utrzymywanie w gotowości 76 pługów miasto nie płaci ani grosza. Pieniądze wypłaci dopiero wtedy, kiedy spadnie śnieg i robotnicy ruszą do pracy.

Podobnie rozwiązano problem w Bydgoszczy. Jeszcze rok temu miasto płaciło firmom odśnieżającym 5 mln zł "na wszelki wypadek". Teraz, jeśli nie ma śniegu, właściciele przedsiębiorstw nie dostają ani grosza z miejskiej kasy. "Płacimy firmom tylko za pracę, a nie za gotowość do niej" - mówi Marek Kowalczyk, dyrektor Miejskiego Zarządu Dróg w Bydgoszczy. Ale to nie koniec: bydgoskie piaskarki i pługi wyposażone są w nadajniki GPS, które pozwalają m.in. skontrolować tempo pracy wynajętej firmy i oszacować zużycie soli. Takie rozwiązanie opłaciło się: ta zima kosztowała to miasto zaledwie 100 tysięcy złotych.

Dlaczego więc z doświadczenia tego miasta nie korzystają np. Wrocław, Żywiec, Częstochowa czy Katowice? "Urzędnicy wydają nie swoje, a publiczne pieniądze, czyli <niczyje>. Takie podejście pokutuje jeszcze z czasów gospodarki planowej. W niej obowiązywała zasada: czy się stoi, czy się leży, kasa wszystkim się należy" - tłumaczy Czesław Żelichowski, senator, a wcześniej radny sejmiku wojewódzkiego Śląska. I dodaje, że żałuje, ale akurat parlamentarzyści nie mogą nic poradzić na podpisywanie przez samorządowych urzędników absurdalnych umów, których wynikiem jest usuwanie wirtualnego śniegu. "Trzeba z tym skończyć, jednak to zadanie dla radnych" - podsumowuje Żelichowski.













Reklama