Śledczy z Gdańska ścigają Mikołaja Borkowskiego za wyłudzenie 13 tysięcy złotych od Włodzimierza Olewnika i utrudnianie śledztwa w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika - pisze "Wprost". Po eksperymencie procesowym, który obalił dotychczasową wersję zdarzeń, mężczyzna odezwał się do dziennikarzy. Pan Włodzimierz ulokował mnie w swoim domu i od razu zaczął traktować jak kolejną wielką nadzieję. Jak się później zorientowałem, robił tak wobec każdego nowego pomocnika. Co dzień rano przychodził do mnie z zeszytem, w którym miał wszystkie swoje notatki, i opowiadał wszystko, co wiedział. Nie przeszło mi nawet przez myśl, że on mógł coś wiedzieć na temat porwania, i do dziś uważam, że na tym etapie, w 2001 r., pan Włodzimierz nie wiedział nic. Jednak już wtedy systematycznie ukrywał dowody mogące świadczyć o ciemnej stronie życia Krzysztofa - mówi Borkowski "Wprost".

Reklama

Co ma ukrywać ojciec porwanego biznesmena? Poprosiłem Olewnika o możliwość obejrzenia domu. Znalazłem pakiet zdjęć z jakichś imprez Krzyśka. Była na nich elegancka blondynka w jego objęciach. Zauważyłem też na stole dużo butelek i na pewno płytę, na której był biały proszek. Teraz nie pamiętam, ale ktoś z rodziny Krzyśka, która wtedy ze mną tam była, zabrał mi zdjęcia z ręki i powiedział, że to dziewczyna ze Szczecina. Z moich informacji wynikało, że to była dziewczyna jednego z gangsterów. Olewnik prosił, żebym o tym nikomu nie mówił, i przestał być już dla mnie taki miły. To, że w domu Krzysztofa zginęła prostytutka, słyszałem jeszcze w Płocku - wyjaśnia ścigany mężczyzna.

Borkowski zdradza też, dlaczego nie chce wracać do Polski - boi się o swoje życie. Zgłosiłem się do pana, bo wiem, że zeznań i tak nie uniknę, jeśli chcę dalej odwiedzać swoich synów w Polsce. Co ja mam temu prokuratorowi powiedzieć? Jaką mogę mieć pewność, że kolejny prokurator nie jest poukładany? Czego się boję? Boję się naszych służb i mam ku temu konkretne powody. Wiem, że jakbym trafił do więzienia, to na pewno z niego bym nie wyszedł - wyjaśnia dziennikarzom