Skojarzenie było oczywiste: do niezliczonych projektów Dysona należą rośliny o silikonowych liściach dziesięciokrotnie wydajniejsze od zwyczajnych, genetycznie zmodyfikowane termity do pożerania wraków, ziemniaki, które mogą rosnąć na Marsie, oraz samochody, które nigdy się nie zderzają.

Reklama

W zeszłym roku Dyson opublikował tekst, który sprawił, że jego skrzynkę mejlową zalał ocean inwektyw, a znaczna część przyjaciół dawała do zrozumienia, że oszalał. Twierdził w nim, że wbrew temu, co się powszechnie uważa, globalne ocieplenie wywołane emisją dwutlenku węgla wcale nie musi oznaczać katastrofy ("Byłem na Grenlandii. Oni są szczęśliwi, że wreszcie mogą sadzić kapustę" - powiedział potem). Linia ataku Dysona była następująca: w dzisiejszym świecie między nauką i społeczeństwem dochodzi do perwersyjnej interakcji. Wszyscy domagają się od naukowców jasnych odpowiedzi. Dlatego naukowcy zaczęli ich dostarczać. Tymczasem nauka zawsze była nieprzewidywalna - mówiła o tym, co się może zdarzyć, a nie o tym, co się zdarzy naprawdę (zresztą większość jej przepowiedni okazała się całkowicie błędna, do dziś nikt nie jest w stanie zbudować matematycznego modelu, który wykaże, dlaczego tak proste urządzenie jak rower działa dobrze lub źle). Jaką może mieć zatem pewność, że ludzie, którzy wieszczą apokalipsę w wyniku globalnego ocieplenia, rzeczywiście mają rację? Przecież "święte bractwo ekspertów klimatycznych" posługuje się modelami, które są po prostu zbyt uproszczone, niezdolne do opisania prawdziwego świata. A skoro nie mamy żadnej gwarancji, że katastrofa nastąpi, jakim prawem domagamy się natychmiastowego wprowadzenia rozwiązań, które skutecznie zastopują rozwój połowy świata, choćby Chin czy Indii? Najprawdopodobniej już niebawem okaże się, że wszystkiemu zaradzi bardzo proste rozwiązanie - na przykład masowa uprawa genetycznie zmodyfikowanych "węglożernych" drzew...

Dyson zawsze wybierał pozycję heretyka, zawsze chciał być w niezgodzie z większością. Postanowił zostać naukowcem, gdy miał osiem lat. Wysłano go do internatu, w którym poniżenie, głód, kary fizyczne i żenujący poziom nauczycieli stanowiły żelazną regułę. "Nauka stanowiła dla mnie jedyne terytorium wolności i przyjaźni, pośrodku tyranii i nienawiści" - napisze potem o "towarzystwie naukowym", które jako małe dziecko stworzył z kolegami. Został matematykiem - w czasie drugiej wojny zlecono mu stworzenie optymalnego szyku bojowego bombowców. Wszystkie jego propozycje zostały odrzucone: "To, co z matematycznego punktu widzenia było sensowne i mogło ograniczyć śmierć, kolidowało z bojowo-patriotycznym obrazem brytyjskiej armii". W wieku 23 lat przeprowadził się do USA i przerzucił na fizykę. Jego wczesna praca, scalająca teorię kwantową i teorię elektrodynamiczną, stanowiła gigantyczny przełom w tej dyscyplinie.

"Nauka nieustannie ponosi klęski. Jedynym sposobem na to, aby szła do przodu, jest ponoszenie kolejnych klęsk jak najszybciej" - twierdzi Dyson. Dlatego był zawsze przeciwnikiem drogich projektów. W ich wypadku bowiem nikt nie jest w stanie pozwolić sobie na pomyłkę i dlatego wszystko stoi w miejscu. Gdy prowadził badania nad kolonizacją kosmosu, z góry wykluczył Księżyc ("Zbyt blisko do poborców podatkowych") i doszedł do wniosku, że nie ma ona szans powodzenia, dopóki koszt podróży międzyplanetarnej jednego człowieka nie spadnie poniżej 40 tysięcy dolarów - tyle w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze wynosiła "cena biletu" dla przeciętnego pasażera słynnego żaglowca "Mayflower". Gdy spytać Dysona o wiek XXI, odpowiada, że zostanie on ukształtowany przez rozwój biotechnologii, tak jak druga połowa XX wieku była wiekiem komputerów. Komputery odniosły gigantyczny sukces, ponieważ służyły jako domowe zabawki. Podobnie należy zrobić z biotechnologią - uczynić z niej zabawkę dla setek milionów ludzi.

Reklama

Bezgraniczny optymizm Dysona stanowi w założeniu formę herezji. Przez kilka ostatnich dziesięcioleci byliśmy świadkami wielkiej wojny, w której klasa naukowców ostatecznie przegrała wojnę o dominację z klasą biznesu. Gorycz wywołana przegraną sprawiła, że głównym przesłaniem naukowców stało się nieustanne ogłaszanie końca świata. Nagle doszliśmy do wniosku, że natura wie wszystko najlepiej, a głównym zadaniem człowieka jest nienaruszanie jej porządku, tak jakby ludzkość stanowiła formę choroby (podczas gdy prawda jest odwrotna: w dzisiejszym świecie natura nie przetrwa bez pomocy człowieka). Nauka stała się podobna do radykalnej lewicy, która w przeddzień swej śmierci ze wszystkich stron wietrzy apokalipsę, bo tylko tak może zwrócić na siebie uwagę.