Dlaczego jest to taki problem? Dlatego, że zgodnie z Załącznikiem 13 do konwencji chicagowskiej (o międzynarodowym lotnictwie cywilnym), strona rosyjska jest gospodarzem badania i zarówno rejestratory pokładowe, jak i same nagrania, może przekazać nam dopiero po zakończeniu postępowania u siebie. Kiedy? Być może nawet za rok lub później.

Reklama

Oficjalne śledztwo w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem prowadzi prokuratura rosyjska. Także w Rosji działa komisja badająca okoliczności katastrofy Tu-154M.

Chociaż równolegle w Polsce prowadzone jest śledztwo przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie i działa komisja badania wypadków lotniczych, strona polska nie dysponuje wszystkimi dowodami. Polscy prokuratorzy mogli brać udział w niektórych działaniach prokuratury rosyjskiej, np. w przesłuchaniach świadków, a pułkownik Edmund Klich (do niedawna kierujący także polską Państwową Komisją Badania Wypadków Lotniczych) jest akredytowany przy rosyjskiej komisji badającej katastrofę. Mają więc wiedzę, ale nie mają materiałów źródłowych.

– Zarówno minister obrony narodowej, jak i prokurator generalny zwrócili się do swoich odpowiedników w Rosji o pomoc prawną w postaci przekazania oryginalnych urządzeń i nagrań. Dotychczas jej jednak nie otrzymali – mówi nam jedna z osób znająca kulisy postępowania.

Zaledwie kilku Polaków zna te nagrania. Minister Bogdan Klich publicznie przyznał, że słyszał część nagrania.

– Nagrania w całości odtworzono w obecności pułkownika Klicha oraz prokuratora wojskowego. Żaden z nich jednak nie dysponuje ani kopią nagrania, ani stenogramem – mówi nasze źródło.

Czy Rosjanie mogą oddać Polsce czarne skrzynki wcześniej niż po zakończeniu wyjaśniania katastrofy u siebie? Byłoby to możliwe, gdyby Polska i Rosja zrezygnowały ze stosowania w tym wypadku procedur konwencji chicagowskiej i podpisały specjalną umowę dwustronną. Bardziej jest jednak prawdopodobne, że Rosjanie przekażą stronie polskiej na razie wyłącznie kopie nagrań i stenogramy.