Motto rządu Beaty Szydło "wystarczy nie kraść" może zacząć mu ciążyć, bo pojawienie się różnic między teorią a praktyką kłuje w oczy. Czego zwiastunem są działania Polskiej Fundacji Narodowej. Wydała ona kilkanaście milionów złotych na kampanię medialną „Sprawiedliwe sądy”, łamiąc swój statut. Gdy media nagłośniły aferę, władza nie cofnęła się, lecz delektując się poczuciem siły, poszła w zaparte. Legalizując proceder wstecznie, przez pośpieszną zmianę statutu fundacji. Teraz jej celem nie jest już tylko promowanie pozytywnego wizerunku Polski za granicą, lecz m.in: „rozwój świadomości narodowej, obywatelskiej i kulturowej”. Co pozwoli rządzącym wykorzystać: 198 mln zł, wpłacone przez 17 spółek Skarbu Państwa, oraz każdego roku nowe 50 mln, jak im się żywnie podoba. Fundusze, mogące służyć dobru wszystkich obywateli, bo to oni są faktycznymi właścicielami owych państwowych spółek, popłyną na kampanie medialne obozu władzy. No bo władza zawsze wie najlepiej, co powinien myśleć obywatel. Przy okazji wielu jej przedstawicieli wyżywi się wraz z rodzinami i całymi stadami krewnych. Jedyną niedogodność może stanowić to, że raz utracona cnota polityczna bywa trudna do zrekonstruowania. Zwłaszcza dla partii, która na swych sztandarach wyborczych eksponowała naprawę moralną.
Tymczasem w wywiadzie dla tygodnika "Sieci" Jarosław Kaczyński oznajmił: "To jest doskonała, bardzo skuteczna kampania, notująca dziesiątki milionów wejść internetowych. Furia drugiej strony, te wszystkie donosy do prokuratury, dowodzi, jak skuteczna jest to akcja". Potwierdzając prawidłowość, że rozochoceni władzą rządzący zawsze najmocniej nie lubią tych, którzy usiłują im patrzeć na ręce. Choć należy przyznać prezesowi PiS, że w tym akurat wypadku używał bardzo łagodnego języka. A przecież mógł przywalić, jak Piłsudski.
Zafajdani krytycy
"Staje się dość niemożliwym obcowanie z takimi ludźmi, tak powiedzmy, jak dość trudnym jest obcowanie, nawet dla lubiących bardzo dzieci, z dziećmi z zakładów poprawczych" – skarżył się na początku kwietnia 1929 r. na łamach "Głosu Prawdy" Józef Piłsudski. Jego złość wzbudziły osoby, które postawiły ministra skarbu Gabriela Czechowicza przed Trybunałem Stanu. W artykule pt. "Dno oka, czyli wrażenia człowieka chorego z sesji budżetowej w Sejmie" Marszałek dał wyraz temu, co myśli o posłach opozycji. - A gdy się pan taki zafajda, to każdy podziwiać musi jego zafajdaną bieliznę, a jeżeli przy tym zdarzy mu się wypadek, że zabździ, to to jest już prawo dla innych ludzi, a najbardziej dla ministrów, którzy muszą nie pracować dla państwa, ale obsługiwać i fagasować tym zafajdanym istotom – podsumowywał zachowanie parlamentarzystów, diagnozując u nich przypadłość: "fajdanitis poslinis". Najbardziej zaś dostało się posłowi Polskiej Partii Socjalistycznej Hermanowi Liebermanowi, bo najmocniej przyczynił się do postawienia Czechowicza przed Trybunałem Stanu. - Po pierwsze wyskoczył tam nagle jakiś Lieberman, jako główny tenor w tej smrodliwej operce. Pan ten ciągle stawiał jakieś tezy, tak, jak gdyby był Lutrem, chcącym te tezy przybić do wrót kościelnych. Gdy starałem się zrozumieć cel i treść tych tez, co kilka dni wyrzucanych na świat, tom ani razu nie mógł dojść do ich pojęcia i zrozumienia – pisał o dawnym koledze z PPS i podkomendnym z Legionów Piłsudski.
Wyżywając się publicystycznie na zafajdanych krytykach, Marszałek zupełnie pominął prezesa NIK Stanisława Wróblewskiego. Choć przecież to on wyciągnął na światło dzienne aferę. Safandułowaty profesor z Krakowa przez całe życie zawodowe zajmował się prawem rzymskim, aż nagle, zaraz po zamachu majowym, w 1926 r. dostał propozycję objęcia prezesury Najwyższej Izby Kontroli. Jego kariera czyniła zeń powszechnie szanowanego naukowca, niespecjalnie nadającego się do kierowania działaniami NIK. Posiadał więc wszelkie zalety przydatne dla obozu władzy. Pech chciał, że prof. Wróblewski miał zawodową fobię na punkcie praworządności. Dlatego wpadł w panikę, gdy podwładni zaraportowali mu, że minister skarbu Gabriel Czechowicz bezczelnie łamie wszelkie przepisy określające sposób wydatkowania pieniędzy z budżetu państwa.