Na początku XIX w. Polacy zaznali w ekspresowym tempie tego, co stało się udziałem ich potomków przez większą część następnego stulecia. Najpierw, dzięki pokonaniu przez Francję kolejno: Austrii, Prus i Rosji, mogło powstać Księstwo Warszawskie (1807–1815). Jego narodzinom towarzyszył wielki zryw narodowy. Niewielkie państewko potrafiło powołać pod broń i wyekwipować ponad 100 tys. żołnierzy. Do czegoś takiego nie była zdolna o wiele większa i zasobniejsza Rzeczpospolita szlachecka, gdy broniono Konstytucji 3 maja. Również Tadeusz Kościuszko mógł podczas insurekcji jedynie pomarzyć o tak potężnej armii. Wystarczyło kilkanaście lat niewoli, by szlachta i mieszczanie zaczęli zadziwiać Europę swym patriotyzmem. Równie wielki entuzjazm okazywali dla nowoczesności. Chcieli sprawnie działającego, silnego ekonomicznie państwa, które jednocześnie przestrzegałoby swobód obywatelskich. A skoro Francja zdołała pokonać zaborcze mocarstwa, w bezkrytyczny sposób naśladowano wszystko, co francuskie. Wzorce znad Sekwany niemal żywcem przenoszono do zapisów prawnych czy sposobów zarządzania gospodarką.
Armia Księstwa Warszawskiego stanowiła wierną kopię wojsk napoleońskich. W podobny sposób zachłyśnięto się Francją w Polsce zaraz po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Ale Księstwu nie dane było przetrwać nawet dwudziestu lat, bo cesarstwo Bonapartego, osaczone przez pozostałe mocarstwa, musiało w końcu przegrać. Największymi zwycięzcami epoki napoleońskiej okazały się Wielka Brytania i Rosja. Jednak car Aleksander I miał jeszcze większe ambicje. Chciał, tak jak niegdyś Piotr Wielki, uczynić ze swego imperium mocarstwo na wskroś nowoczesne. Ciągle więc próbował przeszczepiać na rodzimy grunt zachodnie wzorce. Temu celowi służył także niezwykły mariaż Rosji z Królestwem Polskim – dwóch państw o zupełnie sprzecznych ustrojach politycznych; dwóch bardzo różniących się pod względem mentalności nacji. Aleksander I zamierzał władać nimi tak, by coraz ściślej przenikały się ze sobą. Liczył przy tym na polityczny pragmatyzm Polaków. Dał im bowiem jasno do zrozumienia, że zachowają własne państwo jedynie wtedy, gdy będą wiernie służyć carowi.
„Władca Rosji winien być protektorem wszystkich małych państw, ich pewną ucieczką, twórcą ich związku i ich siły, a gdy do niej dojdą, ich stałym przyjacielem” – pisał w 1803 r. książę Adam Jerzy Czartoryski w memorandum do Aleksandra I. Mało kto w tamtym czasie cieszył się w Petersburgu większym zaufaniem i szacunkiem cara. Czartoryski mógł sobie pozwolić na to, by proponować przeprowadzenie uderzenia armii rosyjskiej na Prusy w celu odbicia Wielkopolski, Pomorza i Śląska. Postulował przyłączenie tych ziem do odrodzonej Rzeczpospolitej, która byłaby związana unią personalną z Rosją. W tej skomplikowanej układance rolę kluczowej postaci odgrywałby Aleksander I jako car, a zarazem król Polski. Przy czym dla Czartoryskiego był to dopiero pierwszy krok w stronę wielkiej unii państw słowiańskich. Jej powstanie oznaczałoby rozbicie monarchii Habsburgów. Po zrealizowaniu tej wizji wschodnią część Europy zdominowałoby wspólne imperium Polaków i Rosjan. Memorandum zatytułowane: „O systemie politycznym, którego winna trzymać się Rosja” zafrapowało cara. Rozmach planów Czartoryskiego w niczym nie ustępował gigantomańskim zamierzeniom Napoleona. A ten udowodnił już wszystkim, że zdeterminowane mocarstwo może wywrócić do góry nogami całą Europę.
Reklama
Wprawdzie sam autor dokumentu był Polakiem, co czyniło go osobą politycznie podejrzaną, lecz car przyjaźnił się z księciem już dziesięć lat. Poznali się dzięki ojcu wizjonera, księciu Adamowi Kazimierzowi Czartoryskiemu, który po upadku insurekcji kościuszkowskiej postanowił zadbać o przyszłość dzieci. Sam uczestniczył w pisaniu Konstytucji 3 maja i był jednym z przywódców Stronnictwa Patriotycznego (SP), znajdował się więc w gronie wrogów cara. Jednocześnie nie zerwał starych znajomości ze sługami imperatora. Dawny poseł rosyjski w Warszawie książę Nikołaj Repin, po insurekcji gubernator ziem litewskich, pomógł mu w umieszczeniu dwóch synów na petersburskim dworze. Tam młody Adam Jerzy Czartoryski został kamerjunkrem w petersburskim Pułku Gwardii Konnej. Nieprzeciętnie inteligentnego, a zarazem przystojnego kawalerzystę uznano za znakomity materiał na adiutanta dla siedem lat młodszego carewicza Aleksandra. Zawiązanej wówczas przyjaźni nie zniszczyło nawet to, że Polak wdał się w romans z żoną carewicza, Elżbietą (przed przejściem na prawosławie księżniczką badeńską Ludwiką Marią). Na dworze plotkowano, iż Czartoryski był ojcem pierwszej, urodzonej przez carównę córki. Jednak wielka polityka okazywała się dla obu ważniejsza niż osobiste szczęście.
Gdy w 1801 r. Aleksander zasiadł na tronie, jego adiutant zaczął robić błyskotliwą karierę. Z woli władcy otrzymał miejsce w senacie, a następnie trafił do ministerstwa spraw zagranicznych. Tam uczył się sztuki dyplomacji pod okiem ministra Aleksandra Woroncowa. Swego mentora nie cenił jednak zbytnio i gdy ten poszedł na urlop, Czartoryski napisał memorandum postulujące rewolucyjny zwrot w rosyjskiej polityce zagranicznej. Dla Aleksandra I najważniejszy był wniosek końcowy, wypływający z dokumentu. Po utworzeniu unii Rzeczpospolitej z Rosją byłoby możliwe zbudowanie federacji narodów słowiańskich, sięgającej aż po Adriatyk i Konstantynopol kosztem Prus i Austrii. To przyniosłoby Staremu Kontynentowi nową równowagę sił, opartą na dominacji trzech mocarstw: Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. Wobec śmiertelnej wrogości między Paryżem a Londynem rola arbitra zawsze spoczywałaby w ręku monarchy zasiadającego na tronie w Petersburgu. To marzenie urzekło cara i Czartoryski został ministrem spraw zagranicznych jego kraju. Ale triumfy Napoleona sprawiły, że Aleksander I nie zaryzykował zerwania sojuszu z Austrią i Prusami dla próby zbudowania federacji słowiańskiej. Prący do tego celu Czartoryski w 1806 r. został zdymisjonowany. Jednak jego przyjaciel z młodości nie zapomniał o memorandum nawet wówczas, gdy Polacy wyruszyli na wojnę z Rosją.