Wyniki zmagań toczonych przez europejskie mocarstwa w XIX stuleciu układały się w jedną prawidłowość: im więcej zaczynała znaczyć Francja, tym odzyskanie przez Polskę niepodległości stawało się realniejsze. Reguła ta swój zatriumfowała dopiero w 1918 r., bo wówczas w starciu z Paryżem (oraz Londynem i Waszyngtonem) klęskę poniosły państwa niemieckie, a Rosję rozsadziła rewolucja bolszewicka.
Ale już sto lat wcześniej podobna szansa na odzyskanie państwa znajdowała się w zasięgu ręki. I choć w Warszawie robiono, co możliwe, by jej nie zaprzepaścić, to wobec kluczowego problemu nasi przywódcy byli bezsilni. Napoleon – w przeciwieństwie do Francji podczas I wojny światowej – nie mógł liczyć na wsparcie Wielkiej Brytanii.
Bóg wojny miał mnóstwo potężnych wrogów i bardzo słabych sojuszników.

Ostatnia nadzieja

Reklama
Dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy – pisał Józef Wybicki w lipcu 1797 r. Były uczestnik konfederacji barskiej i insurekcji kościuszkowskiej przyjechał do włoskiego Reggio nell’Emilia, gdzie kwaterował z żołnierzami jego dawny dowódca gen. Henryk Dąbrowski. Widok polskich mundurów tak bardzo wzruszył Wybickiego, że zaczął pisać „Pieśń Legionów Polskich we Włoszech”, którą poświęcił swojemu przyjacielowi. Wprawdzie Dąbrowski wychował się w Saksonii i nigdy nie nauczył dobrze mówić po polsku, jednak nie ustawał w wysiłkach, by w Europie o Rzeczypospolitej nie zapomniano. Wykazywał przy tym tyle energii, że Wybicki pisał z entuzjazmem: „Marsz, marsz Dąbrowski”, wierząc, że „za Twoim przewodem/ złączym się z narodem”.
W tym czasie inni przywódcy, którzy porwali za sobą naród podczas uchwalania Konstytucji 3 Maja i insurekcji 1794 r., utracili nadzieję na odzyskanie państwa. Tadeusz Kościuszko, w zamian za wolność, ukorzył się przed carem Pawłem I i wyjechał do Ameryki. Tylko Dąbrowski nie przestawał działać. Po wyjściu z niewoli pojechał do Berlina i zaproponował królowi Prus wzniecenie kolejnej rebelii. Według planu generała jej skutkiem miałaby być zwycięska dla Prus wojna z Rosją, zaś nagrodą dla Fryderyka Wilhelma II możliwość zjednoczenia ziem polskich. Jednak król nie potraktował pomysłu poważnie, więc generał ruszył do Paryża.
Po rewolucji republikańska Francja znajdowała się w konflikcie z Austrią i Prusami. Dzięki temu w 1792 r. podczas wojny w obronie Konstytucji 3 Maja oraz w czasie insurekcji kościuszkowskiej Polacy musieli walczyć de facto tylko z Rosją. Dwa pozostałe państwa zaborcze były zbyt zajęte zmaganiami z Francją, by móc wesprzeć militarnie carycę Katarzynę (choć Prusy próbowały). Dąbrowski słusznie kalkulował, że bez sojuszu z choć jednym mocarstwem nie ma szansy na odzyskanie niepodległości. Te marzenia nie zainteresowały członków rządzącego Francją Dyrektoriatu. Generała wraz z memorandum, w którym postulował utworzenie przy francuskich wojskach polskich legionów, odesłano do Napoleona Bonapartego. Ten marzył akurat o przejęciu władzy w republice i nie miał głowy do sprawy polskiej. Zadeklarował życzliwość, po czym odesłał Dąbrowskiego do rządu Lombardii. To z nim w styczniu 1797 r. Dąbrowski podpisał porozumienie umożliwiające sformowanie legionów z ochotników oraz polskich jeńców służących wcześniej w armii austriackiej.
Upór generała, do którego dołączyli gen. Karol Kniaziewicz i gen. Józef Zajączek, z czasem zaczął procentować. Choć legenda Legionów Polskich rodziła się w paradoksalnych okolicznościach. Pomagały one wojskom francuskim w podboju Italii, czemu przeciwstawiały się lokalne państewka oraz Austria. Polacy bili się znakomicie i doczekali momentu, gdy włoski konflikt przekształcił się w wojnę ogólno europejską, bo monarchię Habsburgów wsparły Rosja i Wielka Brytania. Wówczas oprócz Legionu Dąbrowskiego sformowano też Legię Naddunajską dowodzoną przez Kniaziewicza. W dużej mierze dzięki waleczności legionistów Francja wygrała bitwy z Austriakami pod Marengo i Hohenlinden. Na powstaniu antyfrancuskiej koalicji skorzystał także Napoleon, bo odniesione zwycięstwa pomogły mu obalić Dyrektoriat.
W lutym 1801 r. rządzący już Francją Bonaparte i jego szef dyplomacji Charles-Maurice de Talleyrand uzgodnili z przedstawicielami antyfrancuskiej koalicji warunki pokoju, ale traktat nie wspominał o odtworzeniu Rzeczypospolitej. W Legionach zawrzało. Kniaziewicz rzucił służbę i wrócił do rodzinnej Kurlandii. Za jego przykładem poszło wielu oficerów. Inni otwarcie się buntowali. Bonaparte uznał, iż najlepszym sposobem na rozwiązanie problemu będzie wysłanie III półbrygady Legionów do francuskiej kolonii na San Domingo (Haiti), by tłumić powstania miejscowej ludności.
Załamany Dąbrowski zaszył się w Italii i został masonem, wierząc, iż jedyne, co mu pozostało, to spiskowanie.

Wiara i pragmatyzm

Pewnego dnia Wielki Cesarz (ach, jakaż byłabym szczęśliwa, gdybym mogła go ujrzeć!) przypomni sobie wytrwałość Legionów i – jestem tego pewna – użyje swego wpływu, aby położyć kres tej okropnej sytuacji – pisała w liście do przyjaciółki w 1804 r. Marysia Łączyńska, wierząc, że Bonaparte podaruje Polakom niepodległość. Marzenie osiemnastolatki, którą matka zmusiła do poślubienia starszego o 50 lat starostę wareckiego Anastazego Colonna-Walewskiego, podzielało coraz więcej ludzi. Pokój w Europie wisiał na włosku, bo stare mocarstwa nie zamierzały pogodzić się z dominującą pozycją Francji. Tworzyły więc kolejne antyfrancuskie koalicje – z wyjątkiem Prus, które długo zachowywały neutralność.
Jednak systematyczne rozciąganie francuskich wpływów na niemieckie kraje Rzeszy zmusiło Fryderyka Wilhelma III do działania. Król Prus za namową Wielkiej Brytanii, mając nadzieję na wsparcie Rosji, wypowiedział wojnę Napoleonowi. Cesarz odpowiedział błyskawicznie i już dwa tygodnie później, 14 października 1806 r., armia pruska została zdruzgotana w dwóch stoczonych tego samego dnia bitwach – pod Jeną i Auerstedt. Gdy Bonaparte maszerował na Berlin, przypomniał sobie o Tadeuszu Kościuszce oraz utalentowanym gen. Dąbrowskim. Wysłannicy cesarza nawiązali z nimi kontakt. Były naczelnik insurekcji w zamian za zorganizowanie w Polsce nowego powstania zażądał oficjalnej deklaracji Napoleona, iż przywróci Rzeczpospolitą w granicach sprzed rozbiorów. Dąbrowski nie stawiał tak wygórowanych warunków, więc dla Bonapartego stał się idealnym partnerem. Z jego nakazu wraz z Józefem Wybickim zjawił się 6 listopada 1806 r. w Poznaniu.
Mieszkańcy zgotowali twórcom Legionów fetę. Następnego dnia Dąbrowski ogłosił odezwę do Wielkopolan. Pisał w niej, iż Bonaparte zadeklarował, że odzyskanie państwa spoczywa w rękach mieszkańców ziem polskich. Obaczym, jeżeli Polacy godni są być Narodem – miał oświadczyć cesarz. Polacy! Od was więc zawisło istnieć i mieć ojczyznę – apelował Dąbrowski. Odzew przeszedł jego oczekiwania. Ludzie samorzutnie likwidowali pruskie urzędy, a na służbę pod komendą generała stawiło się 23 tys. ochotników. Do Napoleona zaczęły też przybywać kolejne wpływowe osobistości, które, jak Stanisław Małachowski czy Stanisław Kostka Potocki, uczestniczyły niegdyś w uchwalaniu Konstytucji 3 Maja.
Przebywający w zdobytym Berlinie cesarz 19 listopada 1806 r. na posłuchaniu deputacji polskiej oświadczył: Gdy zobaczę 30 do 40 tys. gotowego żołnierza, ogłoszę w Warszawie niepodległość waszą, a gdy ją ogłoszę, będzie niewzruszoną. Pod koniec listopada mieszkańcy Poznania zbudowali na trasie przejazdu Bonapartego do ich miasta aż cztery łuki tryumfalne ozdobione napisami „Zbawca Polski” i wizerunkiem polskiego szlachcica z szablą w dłoni oraz feniksem. Gdy z początkiem nowego roku Francja rozpoczęła wiosenną kampanię przeciwko niedobitkom sił pruskich oraz nadciągającym ze wschodu wojskom rosyjskim, polska armia liczyła już ponad 40 tys. żołnierzy. Tymczasem w okupowanym Berlinie cesarz i jego minister spraw zagranicznych spierali się o to, jak powinny wyglądać nowe porządki w Europie Środkowej.
Zgadzali się, że rozbiór Polski dokonany przez Rosję, Prusy i Austrię w czasach ancien regime’u szkodził interesom Francji – twierdzi Robin Harris w książce „Talleyrand. Zdrajca i zbawca Francji”. Przy czym minister spraw zagranicznych uważał nawet, że gdyby do upadku Rzeczypospolitej nie doszło, to „Europa uniknęłaby wstrząsów i niepokojów, które dręczyły ją nieustannie przez ostatnie 10 lat”. Zniknięcie Polski dramatycznie zachwiało równowagę sił na Starym Kontynencie, bo pozwoliło urosnąć ponad miarę Rosji oraz dwóm niemieckim mocarstwom. W takim kontekście odbudowa Rzeczypospolitej wzmacniała pozycję Francji jako europejskiego arbitra. Z drugiej strony Bonaparte się wahał. Chcąc pokonać Wielką Brytanię, potrzebował wsparcia Rosji. Car Aleksander I był elastycznym politykiem i nie odrzucał możliwości wejścia w alians z Paryżem. Jednak wówczas ziemie polskie stanowiłyby konieczną zań zapłatę.

Balami ku wolności

Za młodu bratanek ostatniego króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego dawał popisy waleczności i zdolności dowódczych podczas wojny w obronie Konstytucji 3 Maja oraz insurekcji kościuszkowskiej. Jednak potem książę Józef Poniatowski zajął się spędzaniem czasu na balach. Ta umiejętność dobrej zabawy okazała się bezcenna. Gdy do Warszawy wkraczały francuskie oddziały dowodzone przez marszałka i księcia Bergu Joachima Murata, Poniatowski wyjechał go przywitać na czele oddziału kawalerii. Fakt, że obronę Warszawy powierzył mu wcześniej król Prus Fryderyk Wilhelm III, nie miał większego znaczenia. Polski książę natychmiast zorganizowała bal dla marszałka. Szarmancki, rycerski i brawurowy, rozmiłowany w koniach i kawalerii, a zarazem umiejący się bawić Poniatowski bez trudu pozyskał przychylność i sympatię księcia Bergu – opisuje Jerzy Skowronek w biografii „Książę Józef Poniatowski”. Poza tym gospodarz zasugerował Muratowi, że ten zamiast skromnym księciem mógłby zostać królem Polski.
Rozochocony marszałek podchwycił ten pomysł i zaczął przekonywać doń Napoleona. Przy okazji wskazując, że nikt lepiej nie nadaje się do dowodzenia polską armią od Poniatowskiego. Przywódców powstania wielkopolskiego spotkał głęboki zawód. Napoleon nie zdecydował się powierzyć im misji formowania rządu, lecz poprzez swojego sekretarza Hugo Mareta rozpoczął rozmowy z księciem Poniatowskim, przedstawicielem polskiej arystokracji, na której zamierzał oprzeć swoje panowanie – opisuje w opracowaniu „Proces tworzenia struktur państwowych na ziemiach II i III zaboru pruskiego przez polskie czynniki polityczne w latach 1806–1807” Jacek Goclon.
Choć Dąbrowski zorganizował w Wielkopolsce insurekcję – jedyną w XIX w., która zakończyła się sukcesem, a w pierwszej połowie 1807 r. został dwukrotnie ranny w bitwach pod Tczewem oraz Frydlandem, poszedł w odstawkę. Był zbyt samodzielny, by Napoleon mógł mu ufać. Również elity polityczne w Warszawie nie chciały oddać Dąbrowskiemu władzy, bojąc się, że legendarny dowódca je zdominuje. Jako rekompensatę zaoferowano mu pałac w wielkopolskiej Winnej Górze oraz 15 folwarków. Osiadł tam z zapoznaną na balu w Poznaniu, młodszą od siebie o 27 lat Barbarą Chłapowską, którą szybko poślubił.
Tymczasem Warszawa żyła zupełnie innym romansem. Zimową nocą 7 stycznia 1807 r. minister spraw zagranicznych Francji przygotował na Zamku Królewskim bal na powitanie cesarza. Po wielu latach, wspominając te chwile, Napoleon lubił powtarzać: „Walewską naraił mi Talleyrand”. Szambelanowa Maria Walewska, z domu Łączyńska, od razu wpadła cesarzowi w oko. Ona zaś spełniła swoje marzenie, by poznać „Wielkiego Cesarza”. Według zapisków w pamiętniku Walewskiej przez następne dni polskie elity błagały ją, żeby zechciała się przespać z Napoleonem. Szambelanowa twierdziła, iż otrzymała pisemny memoriał sporządzony przez księdza Hugona Kołłątaja i podpisany przez członków powołanej przez Bonapartego polskiej Komisji Rządzącej. Wszyscy prosili ją, by nie odrzucała zalotów. Ponoć dokument przyniósł książę Poniatowski i wręczył go jej ze słowami: „Mario, musisz iść do tego mężczyzny! To nie my, lecz cała Polska żąda tego od pani! Odwołuję się do pani patriotyzmu!”.
Niestety papier się nie zachował, o ile w ogóle istniał, bo opisani przez Walewską uczestnicy zdarzeń stanowczo zaprzeczali jej słowom. Co więcej, gdy szambelanowa zaczęła regularnie spędzać noce na Zamku, warszawskie salony, a zwłaszcza damska ich część, poczuły się oburzone. „W każdym razie my wszystkie byłyśmy zrozpaczone, że osoba przyjmowana w towarzystwie uległa tak łatwo i równie słabo się broniła, jak twierdza Ulm [skapitulowała po jednym dniu obrony przed armią francuską – aut.]” – zapisała w pamiętniku Aneta Potocka. Jednak dzięki Walewskiej życzliwość Napoleona dla sprawy polskiej bardzo wzrosła.

Przez chaos do państwowości

Cesarz musi porzucić ideę Polski. Z tymi ludźmi nic się nie da zrobić. Z Polakami można tylko narobić bałaganu – powiedział po pół roku pobytu w kraju nad Wisłą minister Talleyrand. W tym czasie kwestia państwa polskiego zawisła na włosku, bo pragmatyczny minister spraw zagranicznych zaczynał się opowiadać za porozumieniem z carem Aleksandrem kosztem Polaków, choć dostaliśmy już namiastkę wolności.
Pieczę nad ziemiami polskimi wydartymi Prusom sprawowała utworzona 14 stycznia 1807 r. siedmioosobowa Komisja Rządząca na czele ze Stanisławem Małachowskim (marszałkiem Sejmu Czteroletniego), zaś rolę rządu pełniło Dyrektorium Generalne z pięcioma dyrektorami (resortem wojny zawiadywał Józef Poniatowski, policji – Aleksander Potocki, a wymiaru sprawiedliwości – Feliks Łubieński). Wbrew utyskiwaniom Talleyranda każda z tych osób wykazała się ponadprzeciętnymi zdolnościami. Inna sprawa, że jego oraz Napoleona stale nagabywali przedstawicieli rozlicznych stronnictw. Każdy gość chciał coś ugrać dla siebie, wkupić się w łaski Francuzów, a jednocześnie osłabić pozycję konkurentów. To rodziło wrażenie stałego chaosu. Jednocześnie budowana w pośpiechu polska administracja udźwignęła zadanie zapewnienia zaopatrzenia dla armii cesarstwa. Dzięki temu ta wygrywała kolejne bitwy i w końcu car Aleksander I zgodził się na rokowania pokojowe.
Na początku lipca 1807 r. w Tylży ważyły się losy polskich marzeń o własnym państwie. Bonaparte potrzebował współpracy cara, by nałożyć na Wielką Brytanię blokadę gospodarczą. Nie mogąc wygrać na morzu, chciał tą drogą skłonić Londyn do kapitulacji. Aleksander I niespecjalnie się do tego palił, lecz skoro wojnę przegrał, to musiał iść na ustępstwa. Jednak stanowczo nie godził się na odbudowę suwerennej Rzeczpospolitej. W tamtych dniach wysiłki, jakie poczyniły liczne osoby – w tym Dąbrowski, Wybicki, Poniatowski czy Walewska – aby pozyskać cesarza dla sprawy polskiej, przyniosły efekty. Bonaparte zdecydował, że za jego sojusz z Rosją zapłaci nie Polska, lecz Turcja. Cesarz zgodził się, by car mógł anektować wedle własnego uważania terytoria coraz słabszego Imperium Otomańskiego. Z kolei Aleksander I przystał na istnienie Wielkiego Księstwa Warszawskiego.
Walczący od lat za Francję Polacy mieli prawo czuć się rozczarowani. Zamiast Rzeczypospolitej dostali jej namiastkę o powierzchni niewiele ponad 100 tys. km kwadratowych. Do tego jeszcze nie mogli kraju urządzić według własnego uznania, bo Bonaparte nie lubił dawać sojusznikom zbyt wiele samodzielności. Dlatego zdecydował, że w Księstwie nie zostanie przywrócona Konstytucja 3 Maja, gdyż była według jego opinii zbyt wsteczna. Przygotował własną, będącą spolonizowaną wersją konstytucji, jaką wcześniej nadał Francji. Ogłoszona w Dreźnie 22 lipca 1807 r. Ustawa Zasadnicza Wielkiego Księstwa Warszawskiego wiązała je unią personalną z Saksonią. Władca tego państwa Fryderyk August I (wnuk króla Augusta III) zostawał jednocześnie księciem warszawskim. To on mianował członków Rady Ministrów oraz odpowiedzialnej za przygotowanie ustaw Rady Stanu. Konstytucja Napoleona reaktywowała dwuizbowy Sejm, wybierany przez posiadających prawo głosu obywateli. Jednak nadawała mu bardzo ograniczone uprawnienia. Najbardziej rewolucyjne zmiany niosły gwarantowane konstytucyjnie wolności osobiste dla wszystkich mieszkańców Księstwa. To oznaczało zniesienie poddaństwa chłopów. Nie przyznano im jednak prawa do własności uprawianej ziemi, przez co de facto ich położenie niewiele się zmieniło.
Mimo wielu rozczarowujących aspektów po ponad dekadzie życia pod obcym panowaniem Bonaparte zaoferował Polakom zmianę na lepsze. Mieszkańcy Księstwa Warszawskiego zyskiwali własną armię, rząd, parlament, sądownictwo i administrację państwową. Znów w oświacie i urzędach posługiwano się językiem ojczystym. Poza tym Napoleon nie przekreślał wielkich marzeń na przyszłość. Dlatego powszechnie zakładano, iż Księstwo jest tylko przystankiem w trakcie odbudowy Rzeczypospolitej w jej przedrozbiorowych granicach.

Waleczni jak zawsze

Księstwu Warszawskiemu nie dane było długo nacieszyć się spokojem. Wkrótce zburzyło go antyfrancuskie powstanie, które wybuchło w Hiszpanii. Jego pacyfikowaniem Bonaparte zajął się osobiście. A że cenił waleczność polskich żołnierzy, nakazał sformowanie Legii Nadwiślańskiej, do której w połowie 1808 r. zwerbowano najbardziej bitnych weteranów z Księstwa. Na Półwyspie Iberyjskim już w pierwszym tygodniu pobytu udowodnili swoją przydatność, przesądzając brawurowym atakiem o francuskim zwycięstwie pod Mallen. Acz do legendy przeszła szarża szwoleżerów na przełęczy Somosierra, która otworzyła wojskom francuskim drogę na Madryt.
Kiedy Polacy byli zajęci tłumieniem hiszpańskich aspiracji niepodległościowych, cesarz Austrii Franciszek II z zaskoczenia rozpoczął wojnę z Francją. Liczył, że zadając Bonapartemu cios w plecy, zwycięży, a przy okazji zlikwiduje namiastkę niepodległej Polski. Dokonać tego miał 30-tysięczny korpus arcyksięcia Ferdynanda d’Este. Naczelny dowódca sił zbrojnych Księstwa Warszawskiego Józef Poniatowski zdołał zebrać pod swoją komendę zaledwie 15 tys. żołnierzy, w większości rekrutów. W tak dramatycznych okolicznościach dawny hulaka okazał się genialnym wodzem. Maszerującemu na Warszawę korpusowi wydał bitwę 19 kwietnia 1809 r. pod Raszynem. Tak dobierając teren, by jego ukształtowanie niwelowało przewagę liczebną wroga. Najbardziej zacięte walki toczono w rejonie grobli falenckiej. Jej utrata oznaczała, iż droga na Warszawę stanie przed Austriakami otworem. Tuż przed zmierzchem grobla została stracona. Zorientowawszy się, że sytuacja jest coraz krytyczniejsza, [Poniatowski – red.] osobiście stanął na czele załamującego się batalionu, sformował go i z fajką w zębach, spokojnie, jak na przeglądzie, poprowadził go do zwycięskiego kontruderzenia w walce na bagnety – pisze Jerzy Skowronek.
Zapadła noc, a bitwa była nierozstrzygnięta. Wówczas książę zdecydował się na jeden z najbłyskotliwszych manewrów w historii wojskowości. Najpierw wycofał oddziały do Warszawy, a następnie, pomimo protestów rządu, wymaszerował z nimi ze stolicy. Arcyksiążę d’Este zajął miasto bez walki, lecz polskie jednostki znalazły się na tyłach jego korpusu. Do tego jeszcze do Poniatowskiego przyjechał Dąbrowski, który, zostawiając na boku dawne urazy, porzucił wiejskie życie i poprosił o przydział. Książę powierzył mu dowodzenie polską ofensywą na Galicję. Przeprowadzona została ona w iście napoleońskim stylu. Żołnierze Księstwa Warszawskiego z marszu zdobywali kolejne twierdze, gromiąc napotykane po drodze wojska austriackie. Na podobnie błyskotliwe operacje militarne, kończone tak spektakularnymi sukcesami, polscy dowódcy zdobyli się ponownie dopiero sto lat później, podczas wojny z bolszewicką Rosją.
Jednak decydujące znaczenie dla przetrwania Księstwa Warszawskiego miało to, że Napoleon rozgromił Austriaków w bitwie pod Wagram i podyktował Habsburgom warunki pokoju. Polakom oddał w nagrodę aż 50 tys. km kwadratowych Galicji. W granicach Księstwa znalazł się, tak ważny dla tożsamości narodowej, Kraków. Jeszcze istotniejszy był fakt, że powiększony kraj miał 4,3 mln obywateli. Co stanowiło już spory potencjał. Młode państwo okrzepło, a relacje między Paryżem a Petersburgiem były coraz gorsze. Car potajemnie układał się z Brytyjczykami i Bonaparte podejrzewał, iż tylko czeka na okazję, by, podobnie jak wcześniej Habsburgowie, zadać mu cios w plecy. Postanowił więc uderzyć pierwszy. W Wielkiej Armii liczącej ponad 650 tys. żołnierzy, która 24 czerwca 1812 r. przekroczyła Niemen, aż 90 tys. stanowili Polacy. Ogólnie na wojnę z Rosją Księstwo Warszawskie posłało aż 108 tys. rekrutów. Nikt nie miał wątpliwości, że stawką jest odbudowa Rzeczypospolitej.
26 czerwca 1812 r. w Warszawie rozpoczęły się uroczyste obrady Sejmu Nadzwyczajnego. Dwa dni później na jego forum dobiegający osiemdziesiątki książę Adam Kazimierz Czartoryski odczytał akt Konfederacji Generalnej Królestwa Polskiego. Pierwszy komendant Szkoły Rycerskiej, poseł na Sejm Czteroletni, jeden z przywódców Stronnictwa Patriotycznego był symbolem ciągłości Polski. Swą osobą podkreślał wymowę dokumentu zapowiadającego odnowienie unii z Litwą i odbudowę niepodległej Rzeczpospolitej. Na drodze do spełnienia tego romantycznego marzenia stała już tylko jedna trudność. Należało wygrać wojnę z Rosją.

Do 9 listopada 2018 r. w ramach cyklu "Przystanek Niepodległość" publikować będziemy teksty składające się na opowieść o tym, jak Polska dochodziła do międzynarodowej podmiotowości – jakie idee i ludzie stali za wydarzeniami, które pozwoliły nam odzyskać w 1918 r. niepodległość po 123 latach rozbiorów.