- Gdyby dziś doszło do takiego zabójstwa, ono też byłoby wyjątkowe. W czasach PRL zabójstwo posła na Sejm, redaktora naczelnego, który nie stronił od polityki było wydarzeniem bardzo rzadkim. Nie ma się, więc co dziwić, że od pierwszej chwili brano pod uwagę, że może być to zbrodnia motywowana politycznie – mówi Przemysław Semczuk, autor książki „Czarna Wołga: kryminalna historia PRL”.

Reklama

- Przeszłość ofiary przemawiała zresztą za tym, że właśnie taki motyw był bardzo poważnie brany pod uwagę – dodaje.

Kim był Jan Gerhard?

Jan Gerhard, bo o nim mowa, zanim został posłem i redaktorem naczelnym popularnego w czasach PRL tygodnika „Forum”, podczas II wojny światowej działał we francuskim ruchu oporu. Posługiwał się tam pseudonimami „Jean” oraz „Gerhard”. Tego drugiego używał potem jako nazwiska. Tak naprawdę nazywał się Wiktor Lew Bardach i był pochodzenia żydowskiego. Urodził się 17 stycznia 1921 roku.

Reklama

- Gerhard był komunistą, który walczył podczas wojny domowej w Hiszpanii. To, co działo się z nim podczas II wojny światowej, jest nieco zagadkowe – mówi Semczuk.

Rok 1940 to czas, gdy Gerhard znalazł się w wojsku polskim we Francji. Gdy kraj ten zajmują Niemcy, a on ucieka z niewoli, zaczyna działać w ruchu oporu. Uchodzi za bliską osobę generała Charlesa d Gaulle’a, o którym po latach pisze książki.

Reklama

- Podejrzewany był o szpiegostwo, oskarżano go o wpadkę jednego z konspiracyjnych sztabów i podejrzewano, że współpracuje z okupantem. Chodziły słuchy, że chciano wykonać na nim podziemny wyrok śmierci – opowiada Semczuk.

Gdy jesienią 1945 roku wrócił do Polski, rok później został mianowany dowódcą 34 pułku piechoty, który walczył w Bieszczadach z UPA. Był świadkiem śmierci generała Karola Świerczewskiego w Jabłonkach między Baligrodem a Cisną.

Czym po wojnie zajmował się Jan Gerhard?

- Po wojnie, w latach 50. był jednym z oskarżonych i aresztowanych wojskowym wyższej rangi. Zarzutem, który mu stawiano była rzekoma współpraca z francuskim wywiadem. Zarzucano mu także, że brał udział w zamachu na życie gen. Świerczewskiego. Został skazany na śmierć, ale gdy zmarł Stalin, na fali odwilży w 1956 roku oczyszczono go z zarzutów i po dwóch latach wypuszczono na wolność – opowiada Semczuk.

Jan Gerhard / PAP Archiwalny / Witold Rozmysłowicz

Na wolności Gerhard zaczyna zajmować się działalnością literacką. Pisze książki. Ta, która przynosi mu największą sławę „Łuny w Bieszczadach” oparta jest na tym, co sam przeżył. Rozchodzi się w tysiącach egzemplarzy i staje się szkolną lekturą. Na jej podstawie nakręcony też zostaje film „Ogniomistrz Kaleń” z Wiesławem Gołasem w roli głównej.

- Dzięki swojej twórczości i działalności Gerhard przestaje być osobą anonimową. Jest znany, niezwykle ceniony. Jeździ po świecie, co w tamtych czasach nie jest takie oczywiste. Szybko awansuje. Zostaje kierownikiem literackim zespołu filmowego „Rytm”, redaktorem naczelnym popularnego tygodnika „Forum”. Zaczyna zajmować się także działalnością polityczną. Zostaje posłem ziemi krośnieńskiej w Sejmie – wylicza jego kolejne zawodowe wyzwania Semczuk.

Odnosi sukcesy nie tylko w życiu zawodowym, ale i osobistym. Ma żonę, córkę Małgorzatę. Jest człowiekiem bardzo zamożnym. Gdy dochodzi do zbrodni ma oszczędności w wysokości 1,7 mln ówczesnych złotych.

Zwłoki leżą na brzuchu, głowa zmasakrowana jest tępym narzędziem

- Gdy nagle zostaje zamordowany, śledczy biorą pod uwagę naprawdę różne scenariusze, ale ten na tle rabunkowym jest początkowo najmniej prawdopodobny – wyjaśnia Semczuk.

Jest 20 sierpnia 1971 roku. Na milicję dzwoni Irena Tołczyńska, która pracuje jako sekretarka tygodnika „Forum”. Ją oraz innych pracowników redakcji niepokoi fakt, że Gerharda nie ma w pracy. Redaktor naczelny słynie ze swojej punktualności. W redakcji zawsze pojawiał się o godzinie 15. Milicja przyjmuje zgłoszenie i jedzie do domu Gerharda. Naczelny tygodnika „Forum” mieszka przy ulicy Matejki 4/17. Na miejscu funkcjonariusze znajdują jego ciało w kałuży krwi. Z ustaleń wynika, że do zabójstwa doszło ok. 9 nad ranem. Zwłoki leżą na brzuchu, głowa zmasakrowana jest tępym narzędziem. Na szyi denata zaciśnięty jest pasek od spodni, a w plecy wbity sztylet.

- Milicjanci nie znaleźli na miejscu zbrodni prawie żadnych śladów. Mieszkanie było splądrowane, walały się po nim różne dokumenty. Stwierdzono, że sprawcy nie wynieśli zbyt wielu wartościowych przedmiotów. W kieszeni marynarki, którą nosił Gerhard znaleziono 12 tys. złotych, dlatego też nie podejrzewano, że morderstwo ma tło rabunkowe – mówi Semczuk.

„Spotykał się z mnóstwem kobiet”

Przy okazji dochodzenia wychodzi na jaw, że Gerhard prowadził bardzo bogate życie towarzyskie. – Spotykał się z mnóstwem kobiet. Gerhard miał notes, w którym zapisywał kontakty do nich, ale ten notes zaginął i nie znalazł się w aktach sprawy. Być może dlatego, że nie były to przypadkowe kobiety, tylko żony i córki prominentnych działaczy partyjnych – uważa Semczuk.

Sprawę prowadził m.in. młody wówczas porucznik Leszek Wołoszyński, szef dochodzeniówki w komendzie Milicji Obywatelskiej w Rzeszowie. To on przesłuchiwał setki, jeśli nie tysiące kochanek Gerharda. Pod uwagę brano także to, że sprawcą mógł być zazdrosny mąż którejś z tych kobiet. Jak opowiadał w rozmowie z Dominiką Czerwińską z „Tygodnika Sanockiego” Wołoszyński, w sprawę zaangażował się sam premier Piotr Jaroszewicz.

Pamiętam jak byliśmy u jednej z kochanek Gerharda w Rzeszowie, oczywiście pod nieobecność męża wezwanego do Jaroszewicza. W tapczanie znaleźliśmy plik listów pisanych do niej przez zamordowanego. Były bardzo charakterystyczne, zaczynały się tak samo, z pewnym stałym elementem graficznym. Treść była delikatnie mówiąc baaardzo mocno nieprzyzwoita. Ostra pornografia jakiej nigdy wcześniej i później na oczy nie widziałem i nie czytałem – opowiada dziennikarce Leszek Wołoszyński.

Pięć czeków podróżnych

Wśród przedmiotów, które zginęły z mieszkania Gerharda były czeki podróżne. To one naprowadziły milicję na trop sprawców zabójstwa.

- Choć ta sprawa wydawała się dosyć skomplikowana, jej rozwiązanie a właściwie dojście, kto jest jej sprawcą, było dzięki nim bardzo prozaiczne – mówi Semczuk.

Czeki podróżne, które zginęły z mieszkania, Gerhard wykupił niedługo przed śmiercią. Planował wyjazd do Bułgarii. Sprawdzono ich ponad 2 miliony i tak krok po kroku udało się dojść do pięciu, które skradziono z mieszkania denata. – To pokazuje jak mimo braku narzędzi i techniki, z jaką mamy do czynienia obecnie przy rozwiązywaniu różnych spraw, możliwe było dojście do tego, kto jest przestępcą. Czeki podróżne to była nieznana dziś forma płatności w innych krajach socjalistycznych, którą można było wymienić np. na czeskie korony. Okazało się, że choć Gerhard ich nie podpisał, co utrudniało ich odnalezienie, zostały odnotowane bodajże na liście ZAIKS-u. Dzięki temu udało się zweryfikować ich numery i trafiono na sprawców – tłumaczy Semczuk.

Posiadaczem czeków okazał się Andrzej S. W jego mieszkaniu znaleziono też dużo rzeczy należących do Gerharda. Złapany obawiając się skazania na śmierć, zaczął mówić skąd to wszystko ma. Okazało się, że czeki otrzymał od narzeczonego córki Gerharda. Był nim niejaki Zbigniew Garbacki, student Politechniki Warszawskiej. Andrzej S. zeznał, że to on podczas suto zakrapianej imprezy wyznał mu, że razem z Marianem Romanem Wojtasikiem zabił Gerharda.

Miał być przeciwny ich związkowi

Garbacki miał wówczas 27 lat. Pochodził z rodziny inteligenckiej. Ojciec zginął w powstaniu warszawskim, matka była aktorką. Wychowywała go babka. Po skończeniu technikum budowlanego trafił do wojska i dostał się na architekturę na Politechnice Warszawskiej. Mimo że początkowo był dosyć dobrym studentem, po odnowieniu kontaktów z Wojtasikiem, którego znał z dzieciństwa, przestał się uczyć. Zaczął pić, to co ukradł, sprzedawał na bazarze. Z Małgorzatą, córką Gerharda poznał się w Kołobrzegu w 1969 roku, kiedy pracował jako ratownik podczas wakacji. Dziewczyna zakochała się w nim i planowała związać z nim swoją przyszłość.

- Podczas rozprawy Garbacki mówił, że Gerhard był przeciwny ich związkowi, ale była to ewidentna nieprawda, bo nigdy nie wtrącał się w życie swojej córki. Małgorzata i jej matka zeznały, że ojciec zgodził się na jej ślub, ale pod warunkiem, że najpierw skończy studia – wspomina Semczuk.

Wojtasik zeznał, że mordu dokonał, bo potrzebował pieniędzy. Garbacki obiecał mu 50 tys. złotych. Miał też mówić, że zabójstwo pomoże mu w prowadzeniu lepszego życia i przejęciu majątku przyszłego teścia.

- Proces sprawców morderstwa Gerharda wzbudzał ogromne zainteresowanie. Nie obyło się bez teorii spiskowych, bo wiele osób uważało, że obydwaj podejrzani to kozły ofiarne, a sprawa wciąż ma charakter polityczny. Snuto domysły, że Gerhard podpadł władzy i ta właśnie w ten sposób postanowiła go zlikwidować, ale prawda jest taka, że gdyby rzeczywiście tak miało być to PRL-owska wierchuszka miała tysiąc innych sposobów na to, by tego dokonać – mówi Semczuk.

„Chciałem, aby wszystko wyglądało tak, że mord popełniony został na tle politycznym”

Podczas procesu ustalono, że do zbrodni miało dojść 18 lub 19 sierpnia, ale próba zakończyła się niepowodzeniem, ponieważ naczelny „Forum” nie był sam w mieszkaniu, Dopiero 20 sierpnia o godz. 9 sprawcom udało się zabić Gerharda. Jako pierwszy w jego mieszkaniu pojawił się Garbacki. – Osoby zeznające w procesie mówiły, że Gerhard był bardzo ostrożną osobą. Nawet osoby z redakcji, które przyjeżdżały do niego, by podpisał dokumenty, czekały na ich zwrot na korytarzu. Naczelny odbierał teczki, zamykał drzwi, podpisywał i dopiero potem oddawał. Tym razem, choć znał narzeczonego córki tylko z opowiadań, wpuścił go do mieszkania. Po chwili do drzwi zadzwonił Wojtasik twierdząc, że znalazł na wycieraczce dokumenty mężczyzny, który przed chwilą wchodził do mieszkania – opowiada Semczuk.

Gdy Gerhard rozmawiał z Wojtasikiem, Garbacki uderzył go metalową rurką w głowę. Próbował czołgać się do pokoju, w stronę szafki, gdzie leżał jego pistolet, ale dostał cztery ciosy nożem i został przyduszony paskiem od spodni. Sprawcy przebrali się w ubrania denata, bo te, które mieli na sobie, były zakrwawione. Zabrali jego samochód, by stworzyć wrażenie, że Gerharda nie ma w domu. Oprócz czeków z mieszkania zabrali trochę biżuterii i garderoby o wartości 9 tys. złotych.

„Chciałem, aby wszystko wyglądało tak, że mord popełniony został na tle politycznym. Dlatego przewracaliśmy papiery. Nie pamiętam, ile razy uderzyłem, raz albo dwa…potem zaciskaliśmy razem pasek na jego szyi… podałem Wojtasikowi sztylet…” -zeznawał Garbacki.

16 czerwca 1972 roku obydwaj zostali skazani na karę śmierci. 20 stycznia 1973 prasa podała, że wyrok wykonano.

Wciąż snuto domysły, co się z nimi stało i jaki był powód morderstwa. Doszukiwano się nawet związku homoseksualnego Gerharda z Garbackim. Mówiono, że skazanych nie powieszono, ale wysłano za granicę. Trafiłem na opinię ciotki Garbackiego, która po latach komentując tę sprawę stwierdziła, że nieprawdą jest, że zamordował, a jeśli to zrobił to był tylko wykonawcą polecenia, by pozbyć się Gerharda, ale jak mówiłem wcześniej, gdyby władze PRL rzeczywiście chciały go usunąć z życia publicznego, to zrobiłyby to zupełnie inaczej. Akt tej sprawy i dowodów na to, że była to zbrodnia na tle rabunkowym jest tak wiele, że te teorie spiskowe dziejów są bezpodstawne – podsumowuje Semczuk.