Dwa dni przed upadkiem Paryża pisarz Andrzej Bobkowski miał problem. Walczył z samym sobą: opuścić miasto czy w nim pozostać. Z jednej strony był rozkaz władz polecający, aby mężczyźni w wieku poborowym ruszyli do punktów koncentracji nowych oddziałów, z drugiej – niechęć do ryzykowania, a może i poczucie bezsensu tej decyzji wobec tempa niemieckich postępów. "Ale po chwili zastanowiłem się. Zostać w Paryżu to właściwie dezercja. Może jeszcze nie wszystko stracone” – pisał w dzienniku. W końcu się zdecydował. "Byłem już spokojny, jak po zażyciu jakiegoś ohydnego lekarstwa. Przyszedłem do domu, wchodziłem na szóste piętro powoli, otworzyłem drzwi, pocałowałem Basię i powiedziałem jej, że musimy się rozstać”. Jeszcze tego samego dnia wsiadł na ciężarówkę i wyjechał razem z przyjacielem.

Reklama

Ich wyprawa szybko zamieniła się w coś, co przypominało raczej wakacyjną podróż. Nie minął tydzień, a Francja upadła. Oni jednak szli dalej. 28 lipca „słońce, oślepiające słońce, w dole wije się Garonna.

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM WYDANIU MAGAZYNU DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ>>>