Czy Polska mogła nie przegrać w kampanii wrześniowej? Jeśli prześledzić doniesienia polskiej prasy z pierwszych dni wojny, można by pomyśleć, że byliśmy o krok od odparcia niemieckiej nawały. "Express Poranny" 3 września ogłosił: Niemcy wzięci w dwa ognie. Porty niemieckie zbombardowane przez lotników angielskich. Kawaleria polska wkroczyła do Prus Wschodnich. Wojska francuskie rozpoczęły akcję na lądzie, morzu i w powietrzu.

Reklama

Kolejne doniesienia były jeszcze lepsze: Francuzi przechodzą umocnioną Linię Zygfryda, wkraczają do Nadrenii, Polacy bombardują Berlin.

Choć z perspektywy czasu te artykuły wydają się całkowicie wyssane z palca, trzeba pamiętać, że powstawały ze strzępków doniesień płynących z frontu zachodniego. Prasa rozdmuchiwała informację o przekroczeniu 7 września przez Francuzów granicy i rozpoczęcia walk z Niemcami w rejonie Saary. W rzeczywistości alianci weszli na 8 kilometrów w głąb III Rzeszy i tam się zatrzymali. Tylko że tego dnia na obrzeżach Warszawy pojawiły się już oddziały 4 Dywizji Pancernej. A gdyby tak wydarzenia potoczyły się inaczej, gdyby Francuzi i Brytyjczycy zaatakowali Hitlera od zachodu? Gdyby tak stał się cud? Gdyby tak... Ziemowit Szczerek udowadnia, że wcale by tak różowo nie było.

Inne

Polskie oddziały wkraczają do Berlina, jest defilada zwycięstwa, uściski dłoni aliantów, polsko-niemiecka granica przesuwa się na zachód, II Rzeczpospolita triumfuje, za Odrą i Nysą Polacy tworzą satelickie słowiańskie państwo, a ostrze sojuszu wojskowego zostaje skierowane przeciwko ZSRR. Ale ten polski kolos szybko zaczyna chwiać się na glinianych nogach - udowadnia autor "Rzeczpospolitej zwycięskiej".

Po pierwsze, antysemityzm podnosi głowę, do głosu dochodzą narodowe bojówki, atmosfera w kraju dla wielu Żydów staje się nie do wytrzymania. Po drugie, mniejszość ukraińska zaczyna coraz gwałtowniej domagać się autonomii, we Lwowie, Warszawie i Krakowie dochodzi do serii ataków terrorystycznych zorganizowanych przez ukraińskich nacjonalistów, polskie władze odpowiadają pacyfikacjami ukraińskich miejscowości - są pobici, ranni, niszczone są cerkwie. Po trzecie, prezydent marszałek Edward Śmigły-Rydz jako wódz państwa źle kojarzy się na Zachodzie, Brytyjczycy, Francuzi i Amerykanie zaczynają prowadzić naciski na demokratyzację polskiego systemu politycznego. Pojawiają się kłopoty z odbudowywaniem i administrowaniem na ziemiach odebranych Niemcom, Kresy Wschodnie nie mogą podnieść się z zacofania gospodarczego i cywilizacyjnego. Narasta rozwarstwienie społeczne. Do tego dochodzą problemy z zarządzaniem polską kolonią, Madagaskarem.

Fantastyczne wizje? Nie do końca. Historia alternatywna, jaką przedstawia Ziemowit Szczerek, na pierwszy rzut oka wydaje się niemożliwa do spełnienia. Jednak nie możemy zapomnieć, że Polska, którą znamy, to powojenny twór, formowany w całkowitym oderwaniu od sanacyjnych koncepcji, budowany na spalonej ziemi, w zupełnie innej sytuacji społecznej. Tymczasem autor "Rzeczpospolitej zwycięskiej" opiera swoje wywody na ideach i planach politycznych wywodzących się z II Rzeczpospolitej. Przenosi II RP w powojenne realia, razem z jej wszystkimi mankamentami i problemami. Jego propozycja wydaje się chyba - choć zabrzmi do trochę paradoksalnie - najbardziej realną fikcją polityczną dotyczącą losów Polski, która w 1939 roku pokonała Hitlera.

Ziemowit Szczerek, "Rzeczpospolita zwycięska", Znak