Piński podkreśla, że przychodząc do "URze" deklarował, że w piśmie zasadniczo nic się nie zmieni. Zaznacza, że autorzy, którzy odeszli, choć mają znane nazwiska, w praktyce tworzyli ledwie 30 procent zawartości pisma. Pozostali pracują tam nadal.

Reklama

Ostro krytykuje też styl, w jakim dziennikarze i publicyści rozstali się z tytułem. Jak ich zachowanie ma się do honorowania podpisanych przez nich umów? Skoro ktoś ma okres wypowiedzenia w umowie, to powinien go przestrzegać. Mamy tutaj do czynienia z jeszcze jedną kwestią. Dziwne jest, że grupa publicystów, którzy zrezygnowali ze współpracy z „Uważam Rze” nadal pobiera pieniądze od Grzegorza Hajdarowicza, współpracując z innymi tytułami Presspubliki - mówi.

Nie waha się również mówić o konkretnych osobach, m.in. o szefie obecnie jeszcze dwutygodnika, w przyszłości tygodnika "W sieci". Jacek Karnowski był w 2009 roku przez kilka miesięcy moim podwładnym. Nie zauważyłem wtedy, żeby był niepokorny. Wręcz przeciwnie. Karnowski był najbardziej ustosunkowany (doskonale pamiętam, którzy politycy interweniowali, aby nie zwalniać go z pracy) - mówi Piński. Samo "W sieci" ocenia jako pismo słabe.

Autorom, którzy porzucili pracę w "URze" wytyka, że zrobili to z dnia na dzień. Stwierdza, że z tego powodu zagrożone było wydanie kolejnego numeru pisma. Postawie dziennikarzy dziwi się tym bardziej, że - jak stwierdza - w tygodniku wypłacano niebotyczne pensje. Nie mogę mówić o konkretach, ale powiem tylko tyle, że niektóre osoby miały wyceny będące kilkakrotnością stawek rynkowych - wyjaśnia.

Mówiąc o tworzonym właśnie przez jego poprzednika Pawła Lisickiego tygodniku, zapewnia, że nie musi się on obawiać ataków ze strony "URze". On sam przyznaje, że zarówno Lisickiemu, jak i jego byłym podwładnym, złożył propozycję współpracy przy tworzeniu tygodnika.