W rozmowie z TOK FM dr inż. Anna Wierzbicka z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu wyjaśniała, że pożary, które trawią Australię, obejmują tereny, które wcześniej raczej nigdy nie płonęły. Są to m.in. lasy podzwrotnikowe, zwrotnikowe, równikowe, a więc miejsca, które zawsze były mokre.
I tak jak mamy w Australii rośliny, dla których to jest naturalne, że w cyklu życia płoną, tak obecnie płoną te, dla których to nie jest stan naturalny. Jest tak sucho, że miejsca normalnie wiecznie zielone, teraz płoną - wyjaśniała na antenie TOK FM.
Tłumaczyła, że dopóki pożary trwają, trudno jest policzyć, ile osobników danego gatunku zginęło.
Warto wiedzieć, że spłonął ogromny teren - wielkości Belgii - wizualizowała.
Dodała, że może stać się tak, że ludzie nie będą w stanie pomóc przyrodzie w odbudowie ekosystemy, a sama przyroda również będzie miała problemy by się odrodzić.
Tłumaczyła, że Australia jest osobną krainą zoogeograficzną, więc "jak coś wyginie, to nie przyjdzie z innych obszarów".
Tam nie ma takiej możliwości. Zwierzęta i rośliny są endemiczne. Jeżeli zginą w pożarach, to bezpowrotnie znikną z Ziemi - mówiła Wierzbicka.
Tym, co może pomóc jest deszcz, ale ten pojawi się na terenach Australii dopiero w marcu m.in. przez zachwianie procesów pogodowych.
Wtedy, kiedy powinno w Australii padać, nie padało, jest susza, ogromna susza, gleba jest przesuszona, w momencie kiedy przychodzi lato jest bardzo źle. Wszelkie zmiany kumulują się w katastrofach naturalnych jak te pożary - wyjaśniała.