RADOSŁAW KORZYCKI: Kilkanaście dni temu wygasł rosyjsko - amerykański traktat o redukcji broni strategicznej START - 1. Waszyngton i Moskwa dopiero co wznowiły w Genewie negocjacje na temat nowego porozumienia. Szef sztabu generalnego rosyjskiej armii generał Nikołaj Makarow oświadczył, że porozumienie może zostać zawarte już w pierwszych dniach nowego roku. Wcześniej jednak do rosyjskich mediów przeciekały informacje, że delegacja z Moskwy oskarża USA o torpedowanie negocjacji. Jak sprawę ewentualnego nowego traktatu widzi Rosja?

Reklama

LILIA SZEWCOWA*: Widzę sprawy z perspektywy liberalnego demokraty, jestem więc w zdecydowanej mniejszości. Tymczasem cokolwiek będą oficjalnie mówić ludzie Kremla, stosunki USA-Rosja są niezwykle ważną częścią wewnętrznego życia politycznego u nas. Dlatego rezultat rozmów o traktacie, jakikolwiek by nie był, na pewno będzie przez Moskwę politycznie wykorzystany. Tyle, że nie jestem pewna, czy władzy zależy na sukcesie negocjacji.

Dlaczego?
Polityczna wierchuszka ciągle odwołuje się do tego, co dzieje się w Ameryce. Bez przerwy odnosi się do Ameryki bacznie śledzi, co się tam dzieje. Stwierdzenie, że Rosję od Zachodu dzieli przepaść w wartościach, i politycznych i społecznych, jest przecież truizmem. Problem polega na tym, że Rosja weszła znowu do imperialistycznego matrixu, do swojego tradycyjnego paradygmatu przetrwania, na który składa się władza dzierżona przez jedną dłoń, wzmocniona przez status mocarstwa, permanentne szukanie nowych wpływów, nowych terytoriów działania. A przede wszystkim chodzi tu o tożsamość definiowaną w opozycji do wroga, czyli teraz i zawsze Ameryki.

Chce pani powiedzieć, że ewentualny układ START - 2 jest skazany na porażkę? Przecież kiedy Hillary Clinton w symbolicznym geście zaproponowała „wyzerowanie” w stosunkach z Rosją, na Kremlu przyjęto to z radością.
Przede wszystkim Rosja i Stany Zjednoczone inaczej postrzegają sprawę owego „resetu", który na spotkaniu z Siergiejem Ławrowem zrobiła debiutująca w roli sekretarza stanu pani Clinton. Dla Waszyngtonu miał to być środek do poważniejszych celów, np. budowania nowej koalicji w sprawie Iranu. Dla Moskwy reset oznacza, że została ona wzmocniona, że Waszyngton na nowo liczy się z jej mocarstwowością i tak naprawdę zaprasza do odbudowania bipolarnego systemu, w którym dominują dwie potęgi. W dalszej kolejności wzmacnia to powszechny w Rosji antyzachodni resentyment.

Reklama

Wokół resetu buduje się już nową propagandę? Chociażby wtedy, gdy Waszyngton zrezygnował ze starej koncepcji budowy w Polsce i Czechach systemu tarczy antyrakietowej, Rosja zrozumiała to jako element odwilży.
Owszem. Bo z punktu widzenia USA po prostu potrzeba nowych środków do zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Nikt w Ameryce nie zamierzał składać Moskwie lenna.

Czytaj dalej >>>



Reklama

Czy w takim razie Stany Zjednoczone nie mogą liczyć na Rosję w sprawie Iranu?
Tego bym nie powiedziała. Związki Teheranu z Moskwą są bardzo powierzchowne. Z jednej strony Iran okazywał się pomocy, chociażby w Tadżykistanie. Wcześniej ważne było to, że irańscy szyici są alternatywą dla sunnickiego ekstremum. Okazuje się jednk, że Iran po cichu wspiera dżihadystów, a także Hamas. Nie wykluczam więc, że Moskwa byłaby gotowa pomóc w USA w sprawie Iranu.

Ivan Krastev powiedział mi w wywiadzie, że Rosjanie postrzegają Baracka Obamę trochę jak Amerykanie 20 lat temu Michaiła Gorbaczowa. Widzą w nim uśmiechniętego pana, reformatora gotowego do pieriestrojki, ale przy tym przywódcę upadającego imperium, który wykonuje miły gest, bo nie ma innego wyjścia. Czy Obamie uda się stworzyć wartościową relację z Rosją?

Nie jest moją rolą bronić prezydenta Obamy, ale stoi przed nim trudne zadanie. Jakąkolwiek strategię przyjmie, czy to będzie zwykła, dostosowana do obecnych czasów realpolitik, czy głębsze, mające na celu transformację całego myślenia o Rosji jako o wrogu podejście, jego działanie skazane jest w dużej mierze na porażkę. Szumne propagowanie demokracji nie sprawdziło się już za Jelcyna. Ameryka niby wspierała liberalizację i polityczną transformację, ale potem skapitulowała i zgodziła się na system oligarchiczny. Realpolitik z epoki Busha, kiedy traktowano Rosję jak zło wcielone i dostosowywano do tego własne zachowanie też się nie opłaciło.

Myśli pani, że Kremlowi uda się w nieskończoność konstruować rosyjską tożsamość na wrogości wobec Ameryki?
Rosja chce być naraz na Zachodzie i przeciwko niemu. Chce tam uczyć dzieci, inwestować, współpracować z firmami stamtąd, importować polityków z europejskich salonów, jak chociażby Gerharda Schroedera. Jednocześnie jednak Zachodowi się nie ufa. Na rosyjską schizofrenię można znaleźć naprawdę dużo przykładów. Z jednej strony Putin jeździ na szczyt G8, z drugiej - moskiewskie elity kombinują jak przechytrzyć te waszyngtońskie. Albo inny: niby normalnie funkcjonują regularne spotkania NATO-Rosja, a mimo to Sojusz Północnoatlantycki jest wrogiem numer jeden. Ale odpowiadając na pytanie: czas działać, bo po raz pierwszy w historii - jak pokazują niezależne badania - Rosjanie są gotowi na zmiany. 68 proc. Rosjan chce uczestniczyć w wyborach, rozumie przynajmniej podstawowe mechanizmy demokracji. 43 proc. podziwia Amerykę pomimo tak powszechnej antyamerykańskiej propagandy. Rosja dojrzała do demokracji. Problemem są elity, które same niejako inkorporowały się w zachodnią tkankę, żyją jak się żyje na Zachodzie, a przed pozostałymi klasami podtrzymują negatywny wizerunek amerykańskiego czy zachodnioeuropejskiego społeczeństwa. Moje środowisko oczekiwałoby, by Ameryka stworzyła na arenie międzynarodowej klimat, który pozwoliłby Rosji na taką społeczną transformację, jaka wydarzyła się na Ukrainie czy w Gruzji. Bez tego nie można mówić o żadnym resecie.

p

* Lilia Szewcowa, rosyjska politolog, związana z Programem Instytucji Politycznych w Moskwie