"Niemoralne i nieodpowiedzialne. Kiedyś tylko mężczyźni miewali syndrom Piotrusia Pana, i to głównie na początku studiów. A dzisiaj nawet trzydziestoletnie kobiety nie chcą się wiązać! Żeby randka była sposobem na chwilowe zażegnanie samotności, a nie wstępem do ślubu, dzieci i domu z ogrodem? A gdzie dojrzałość? Po prostu nie mogę tego słuchać!" - Ale słuchał i wyraźnie był zafascynowany.

Reklama

"Za moich czasów tak nie było" - westchnął. Tak, on się ożenił z pierwszą dziewczyną i nawet się nad tym specjalnie nie zastanawiał. Jego żona wyszła za pierwszego chłopaka, bo na co miała czekać? Mieli po 23 lata, potem pojawiły się dzieci. Był koniec lat 80. i taki życiowy schemat sam się narzucał, bo co można było innego zrobić?

Ale jeszcze pięć minut i zacznie się kapitalizm. I nie tylko do sklepów w ciągu jednej nocy wrócą tabliczki czekolady, ale przed ludźmi pojawi się masa nowych życiowych możliwości. Okaże się, że szybki ślub to wcale nie jest konieczność. Można przez lata studiować za granicą, jeździć po świecie i robić karierę. I tylko dzisiejsi czterdziestolatkowie, tacy jak mój kolega, już się na tę zmianę nie załapali. Pociąg odjechał im dosłownie sprzed nosa i zostali na peronie ze swoimi założonymi pospiesznie rodzinami.

Owszem, załapali się na kariery - i to jak. Ale nie załapali się na zmianę obyczajową. I przez kolejne lata będą patrzeć ze zdziwieniem, jak ich koledzy, zaledwie o kilka lat młodsi, żyją już zupełnie inaczej. Jak wiedzą już od liceum, że po to, by najpełniej skorzystać z oferty świata, muszą nie tylko nauczyć się dwóch języków obcych i posiąść umiejętność naciągania swojej biografii, żeby pasowała do rubryk CV. Muszą też zupełnie inaczej układać sobie życie.

Reklama

Będąc w wieku, w którym ich starsi koledzy pomaszerowali grzecznie do ołtarza, dzisiejsi trzydziestolatkowi właśnie rozstawali się z kolejną dziewczyną. Ileż takich związków jeszcze ze studiów albo z liceum zerwano całkiem naturalnie, bo w ogóle nikt nie zakładał, że miłość może przetrwać. I nikt nie chciał, żeby przetrwała. Ileż historii chłopaków, którzy przez lata już na wstępie mówili dziewczynom, że zależy im tylko na wyjazdach i na karierze.

Dziewczyn, które rozstały się z ukochanym, bo chciały poznać, na czym polega amerykański system randkowania albo jak to jest być dziewczyną Brazylijczyka. Pewna moja znajoma rozstała się ze swoim chłopakiem przez SMS w dniu, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Londyn. Uznała po prostu, że skoro świat jest tak ciekawy, tak pełen różnych stylów życia i pokus, byłoby po prostu grzechem spędzić całe życie z jednym człowiekiem. Tak jak byłoby grzechem spędzić całe życie w jednym mieście. Nagle pojawiło się tyle nowych marzeń - i w związku z tym okazało się, że ślub, dzieci i wspólne mieszkanie to wcale nie jest największe marzenie.

Happy endem współczesnej bajki, krótko mówiąc, przestał być romantyczny pocałunek, a przynajmniej ten happy end odsunął się na znacznie później. Happy endem coraz częściej jest udana kariera i mieszkanie za granicą - a to przecież najlepiej robi się w pojedynkę.

Reklama

"Ale jak wy możecie traktować miłość tak instrumentalnie? Mówić o tym tak rzeczowo?" - oburzał się dalej znajomy. Widziałam jednak, że już od paru chwil przygląda się szklanymi oczami koleżance podobnej do Jennifer Aniston, która całkiem bezwstydnie opowiadała o swoim letnim romansie z jakimś nurkiem w Egipcie. "Te podróże, nowi faceci, może to jest bardzo przyjemne, ale przecież jakie to jest puste! Ślub, rodzina dają jednak jakąś stałość i naprawdę głęboki związek z drugą osobą. Jakieś prawdziwe uczucia, a nie tylko picie razem drinków" - przekonywał poważnie. A tymczasem zaczęłam się obawiać, że zaraz pożre ją wzrokiem.

I pomyślałam sobie, że ciekawe, jakie będą te jego uczucia, jeśli uda mu się ją zaciągnąć do swojego hotelu, na co ma wyraźną ochotę. Ciekawe też, jakie uczucia ma jego żona, kiedy udaje, że nie widzi, kiedy on po takich podróżach wraca z brokatem z błyszczyka na policzku. Jak to jest oglądać koszulę na wszystkie strony, czy nie został na niej jakiś jasny włos, za długi, żeby mógł należeć do żony? Kupować drugi telefon, żeby mąż nie zobaczył przypadkiem SMS-u, którego nie jest autorem?

Obmyślać, gdzie się było na wyjazdach służbowych, na których się nie było? I przekonywać przyjaciół, że to tylko ja ją zdradzam, ona mnie na pewno nie, bo przecież seks to jest męska potrzeba, podczas gdy potrzebą kobiecą jest czekanie na męża z obiadem (jak mi to kiedyś tłumaczył z przekonaniem inny kolega)? Jak to jest przeżywać te wszystkie anachroniczne katolickie dramaty z powieści Mauriaka: jak zdradzić, ale pozostać wiernym religii? Czy grzech pogłębia życie duchowe? Jaka jest metafizyka zdrady? Jak to jest wymyślać ideologie po to, żeby się lepiej poczuć: że zdrada, o której ona się nie dowie, nie jest zdradą, albo że w zadośćuczynieniu kupię jej nowe kozaki?

Bo przecież te cyniczne trzydziestolatki ze swoimi facetami bez zobowiązań, rzucanymi, kiedy mają ochotę na co innego, nigdy nie musiały poznać tych upokarzających i bolesnych uczuć. I nawet nie układając sobie życia, jak to się kiedyś robiło, czy nie są tak naprawdę znacznie bardziej moralne niż ci nieszczęśni czterdziestolatkowie – którzy ożenili się jak Pan Bóg przykazał, ale w momencie, kiedy Pan Bóg zarazem zachęcał do nowych wrażeń? Czy nie jest bardziej moralne spotykać się z wieloma osobami, niczego nie udając, niż tak łapać dwie sroki za ogon: być tradycyjnym ojcem rodziny i zarazem korzystać z dobrodziejstw rewolucji obyczajowej?

Kiedy znudzi im się jakiś związek, spotykają się na kawę i mówią do widzenia. Nikt się też specjalnie nie patyczkuje, jeśli ktoś mu się podoba. Nie ma spuszczania oczu latami, ani szantażowania, że to dopiero po ślubie. Mniej więcej wiadomo, jak to działa: na pierwszej randce piwo, na drugiej kolacja albo kino, a po trzeciej można już spokojnie wracać jedną taksówką. I nikt nie musi w tym celu obiecywać, że się ożeni, i potem rano uciekać, wykasowując swój numer z jej komórki. I chociaż babcie by pewnie powiedziały: ty się nie szanujesz, to przecież w oficjalnym życiu po rewolucji obyczajowej jest znacznie więcej godności niż w tym anachronicznym oszukiwaniu, żeby zachować pozory.

A nawet, powiedziałabym, że w życiu moich koleżanek, które na pierwszy rzut oka wydaje się dość rozwiązłe, jest znacznie więcej idealizmu. Bo one nie chcą chodzić na nieprzyjemne kompromisy tylko po to, żeby ktoś czekał na nie w domu. Ich zdaniem lepiej od czasu do czasu mieć doła, że jest się samotnym, niż oskubywać koszule z cudzych włosów.

I w ogóle uważam, że wbrew temu, co się mówi, jesteśmy znacznie bardziej moralni niż poprzednie, niby to bardziej idealistyczne pokolenia. Ta moralność wynika z tego, że żyjemy w świecie, którego reguły umiemy akceptować. Ktoś powie: jak to? Poświęcacie się przecież karierze, kochacie pieniądze, a to jest dowód próżności i zepsucia! Ale za to jesteśmy w tym znacznie uczciwsi niż poprzednie pokolenia - bo praca nie jest absurdem ani oszustwem, ale realnym systemem, którego reguły szanujemy.

Tak samo z życiem miłosnym: teraz nie ma już wroga w postaci presji społecznej, żeby zawrzeć jak najszybciej małżeństwo - więc nie ma po co oszukiwać. Nie chcemy się od razu wiązać, bo wiemy, że będziemy jeszcze mieli ochotę poeksperymentować, a wolimy to robić, nie sprawiając cierpienia drugiej osobie. I chociaż mój nieszczęsny znajomy uważa, że to zwlekanie z „układaniem sobie życia” jest oznaką niedojrzałości a la Piotruś Pan i strachu przed odpowiedzialnością, to mnie się wydaje całkiem przeciwnie: że to jest właśnie znacznie bardziej dojrzałe i odpowiedzialne.

Bo wiedząc, jak działa świat, i na jakie wystawia nas pokusy, świadomie nie chcemy stawiać się w takiej sytuacji, żeby potem musieć kręcić i kłamać. Nasz stosunek do rzeczywistości jest znacznie bardziej szczery - a to jest właśnie moralność i dojrzałość. Oczywiście, to nie jest wcale nasza zasługa, tylko daty naszych urodzin. Oni oszukują, bo poczuli się oszukani.

Ułożyli sobie życie zgodnie z dawnymi regułami, ale nagle zagwizdano koniec tego meczu i początek zupełnie innego, w dodatku w zupełnie innej dyscyplinie sportu. Stworzyli już rodziny, po czym nagle pokazano im MTV. Moje koleżanki z kawiarni mówią o swoim życiu miłosnym głośno i rzeczowo, bo niczego nie muszą ukrywać. A on, biedny, już od pół godziny puszcza dziewczynie podobnej do Jennifer Aniston pokątne i grzeszne spojrzenia.

Jak to się skończyło? Kiedy wstawaliśmy, zapytał ją cicho, czy nie chciałaby pójść z nim jeszcze na drinka. Jest w Warszawie do jutra i ma dziś wolny wieczór. "Nie, dziękuję, jestem już umówiona z moim obecnym facetem, który nie ma żony" - powiedziała. I uśmiechnęła się miło i szczerze.