Wygląda mi to na scenariusz, który można zamknąć w zdaniu: wszędzie, byle nie obok Stadionu Dziesięciolecia. Przyznam, że jest to stanowisko zaskakujące. No bo cóż się zmieniło w ciągu ostatnich kilku tygodni, czyli od chwili podjęcia decyzji o nierozbieraniu starego stadionu i o wybudowaniu nowego obok? Na pewno nie to, że dowiedzieliśmy się prawdy o cenach gruntu w centrum stolicy. O tym, że jest drogo, wie każdy średnio zorientowany deweloper, nie wierzę zatem, że pani prezydent dowiedziała się tego od audytorów.

Reklama

Nie przekonuje mnie też wcale argument, że wielkie metropolie wyrzucają stadiony na obrzeża, bo to nieprawda. Czasami wyrzucają, czasami nie. Wyrzucają wtedy, kiedy z rachunku ekonomicznego wynika, że obiekt da się utrzymać, jeśli organizuje się w nim wielkie imprezy masowe, mecze piłkarskie, zawody lekkoatletyczne i koncerty. Przy tym dodajmy, że wyrzucają tylko wtedy, kiedy mają doskonale zorganizowaną komunikację, tak jak na przykład w stolicy Bawarii Monachium, w którym stadion powstał przy skrzyżowaniu dwóch autostrad. Chciałbym zwrócić Pani prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz uwagę, że w Warszawie jak na razie nie mamy takiego skrzyżowania, ba, nie mamy nawet obwodnicy miasta, którą oczywiście można i trzeba zbudować, ale to nie załatwi problemu skomunikowania takiego obiektu z lotniskiem, dworcami i miastem.

Warszawski Stadion Narodowy miał się utrzymywać nie tylko z organizowania na nim wielkich zawodów sportowych i wielkich wydarzeń kulturalnych, ale z bardzo wielu drobniejszych przedsięwzięć. Miało tam powstać zarówno centrum handlowe, jak i hotel lub nawet kilka hoteli, słowem, miało to być miejsce tętniące życiem. W centrum Warszawy byłaby na to spora szansa, na obrzeżach już raczej nie.

Od biedy zrozumiałbym Hannę Gronkiewicz-Waltz, gdyby położyła na stół jakąś konkretną inną lokalizację, z dokonanym szacunkiem kosztów budowy samego stadionu i towarzyszącej mu odpowiedniej infrastruktury. To pozwoliłoby fachowcom na rzeczową dyskusję, a architektom dawałoby szansę na zastanowienie się, czy jest w ogóle sens stawać do konkursu. Bo to nie jest całkowicie bez znaczenia, jak wygląda otoczenie, w środku którego ma powstać taki obiekt. Zupełnie inną bryłę architekci zaprojektują na Saskiej Kępie, a zupełnie inną w Łomiankach. I nie łudźmy się, zamieszanie, do którego doprowadziła pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz już działa na niekorzyść przyszłego stadionu, bo zasiało niepewność wśród architektów przygotowujących się do startu w konkursie. Jaki jest bowiem sens inwestowania w ten konkurs, skoro nad podstawą takiego przedsięwzięcia, czyli nad lokalizacją, pojawia się coraz większy znak zapytania. Tym większy, im bardziej Hannie Gronkiewicz-Waltz wtórują politycy Platformy Obywatelskiej, którzy mają być ministrami w przyszłym rządzie.

Reklama

Powtórzę zatem pytanie do pani prezydent - cóż takiego stało się w ostatnich tygodniach, że zamiast entuzjastycznych zapowiedzi budowy drugiej linii metra prowadzącej właśnie do Stadionu Narodowego i zamiast zapowiedzi specjalnej kładki dla pieszych łączącej prawy i lewy brzeg Wisły, nagle słyszymy wymienianie nazw podwarszawskich gmin? Patrzę w kalendarz i widzę tylko jedno takie wydarzenie: 21 października - wybory. I tak sobie myślę, czy przypadkiem nie jest tak, że po prostu Platforma Obywatelska wcale nie chce Stadionu Narodowego w Warszawie? Może. Ale jeżeli tak jest w istocie, to po co tworzyć cały ten szum medialny. Może trzeba to nam powiedzieć otwartym tekstem. No i wyjaśnić, dlaczego.