To doprawdy dziwny "zbieg okoliczności". A szczególnie smutne jest to, że taki "zbieg okoliczności" przytrafia się obecnej administracji USA nie po raz pierwszy - identycznie zachowywała się przecież, o czym dzisiaj doskonale wiemy, przed atakiem na Irak.

Reklama

Także wtedy wywiad usłużnie podsuwał dane o irackiej broni nuklearnej, a ludzie, którzy ośmielili się kwestionować wiarygodność tych danych, nie zostali w ogóle dopuszczeni do głosu. Albo - gdybyśmy chcieli nazywać rzeczy po imieniu - ich krytyczne głosy zostały z premedytacją zignorowane.

A przecież dziś doskonale wiemy, że wojna z rządzonym przez Saddama Husajna Irakiem to jedna z najbardziej dramatycznych lekcji we współczesnej historii świata. Jesteśmy teraz uwikłani w wojnę, którą o wiele łatwiej było zacząć, niż zakończyć.

Nikt nie wie, jak zapobiec kolejnym ofiarom w ludziach, zaś sam Irak nadal, wbrew temu, co twierdzi obecna administracja w Waszyngtonie, pogrąża się w chaosie. A broni masowego rażenia jak w tym kraju nie było, tak nadal nie ma.

To tragiczne amerykańskie doświadczenie w Iraku sprawia, że najnowszy raport wywiadu, jakkolwiek kompromitujący dla Białego Domu, to jednak w sumie bardzo pozytywne wydarzenie dla naszego kraju. Bo skoro wiemy, że w irańskich fabrykach już od lat nie prowadzi się montażu rakiet jądrowych, to raczej nie ma powodu ich bombardować.

Reklama

Nie ma również sensu mówić o ataku na złowrogi irański reżim Mahmuda Ahmadineżada. Można więc śmiało powiedzieć, że zaczyna się właśnie całkiem nowy etap w stosunkach amerykańsko-irańskich, etap, który potencjalnie może nas uchronić od kolejnej krwawej wojny wywołanej na podstawie nieprawdziwych danych i przesłanek podsuwanych przez wywiad.

Bardzo trudno jest w tej chwili ocenić, jak raport o Iranie wpłynie na postawę prezydenta George’a Busha wobec tego kraju - jeszcze wczoraj amerykański prezydent mówił przecież, że zagrożenie ze strony Teheranu jest nadal poważne. Mam jednak głęboką nadzieję, że ten dokument przyczyni się do zmian na co najmniej dwóch frontach.

Reklama

Po pierwsze, być może w końcu ucichnie wojenna retoryka, która jest ulubioną metodą komunikowania się obecnej administracji w Waszyngtonie z krajami zaliczanymi do tak zwanej osi zła. W takim bojowo-zaczepnym tonie celują członkowie gabinetu skupieni wokół Dicka Cheneya.

Po drugie zaś pojawiła się szansa, że raport zmusi Biały Dom do rozpoczęcia autentycznego dialogu z Iranem na temat konkretnych spraw, które każda ze stron ma do przedstawienia drugiej. Spraw, które wymagają rozwiązania.

To będzie oczywiście niełatwy dialog, bo nikt nie może zaprzeczyć, że Iran jest niesłychanie trudnym partnerem do rozmów. I w żadnym wypadku nie można go zwalniać z odpowiedzialności za wiele innych przewinień związanych z irańskim programem nuklearnym. Chodzi jednak o to, by wreszcie powstała atmosfera sprzyjająca nawiązaniu takiego dialogu. A do tej pory jej nie było. Do tego dialogu należy włączyć również inne państwa, w tym członków Unii Europejskiej, bo Iran i jego domniemane zbrojenia jądrowe nie jest przecież wyłącznie „problemem Ameryki”.

Z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych osłabienie napięcia na linii Waszyngton – Teheran ma jeszcze jeden dodatkowy, ale niesłychanie ważny wymiar. Czas już najwyższy, by Biały Dom wziął pod uwagę wszystkie, podkreślam, wszystkie możliwe scenariusze dalszego przebiegu wojny z Irakiem.

Także te najbardziej dla Ameryki niepomyślne. Bo czy się nam to podoba, czy nie, wojna z Irakiem jest ściśle związana z Iranem. Warto przypomnieć, że włączenie Iranu oraz Syrii do dialogu na temat strategii bezpieczeństwa w Iraku było jednym z zaleceń raportu przygotowanego przez tak zwaną komisję Bakera.

Niestety, prezydent Bush całkowicie zignorował ten raport i postanowił zrealizować zupełnie inny scenariusz - zwiększył liczebność amerykańskich wojsk nad Eufratem i Tygrysem. Efektów tego zwiększenia jakoś nie widać, sytuacja w Iraku nadal jest napięta. To zaś oznacza, że mamy do czynienia z kolejną strategią, która była chybiona już na samym wstępie.

Nieśmiałym optymizmem napawa mnie jedynie to, że skoro George Bush zaprosił do Annapolis na niedawny szczyt poświęcony pokojowi na Bliskim Wschodzie również przedstawiciela Syrii, to być może rzeczywiście szykuje się jakaś zmiana kursu w bliskowschodniej polityce Białego Domu.

Skoro w irańskich fabrykach nie prowadzi się montażu rakiet jądrowych, to nie ma powodu ich bombardować. Można więc powiedzieć, że zaczyna się całkiem nowy etap w stosunkach amerykańsko-irańskich, który może nas uchronić od kolejnej krwawej wojny wywołanej na podstawie nieprawdziwych danych i przesłanek podsuwanych przez wywiad

p

*Michael Dukakis, kandydat Partii Demokratycznej na prezydenta w kampanii z 1988 roku (przegrał z George’em Bushem seniorem), były gubernator stanu Massachusetts, profesor nauk politycznych w Northeastern University w Massachusetts