Jeżeli Biały Dom nie wystąpi z oficjalną deklaracją, że atak Iranu na Izrael będzie jednoznaczny z wypowiedzeniem wojny także Stanom Zjednoczonym, Żydów może czekać kolejny Holocaust.

Reklama

Iran nigdy nie krył swoich wrogich intencji wobec Izraela, który uważa za państwo bandyckie i któremu odmawia prawa do istnienia. Unicestwienie Izraela jest głównym moralnym i politycznym celem obecnego irańskiego rządu, o którym mówi on jawnie i otwarcie. Z ust Ahmadineżada można usłyszeć, że atak na Izrael to swoista misja Republiki Islamskiej, konieczna, by przyspieszyć nadejście 12. imama, który dla szyitów jest odpowiednikiem chrześcijańskiego Zbawiciela mającego ocalić muzułmanów. W imię tego nadrzędnego celu irański prezydent zdecyduje się nawet zaryzykować istnienie własnego państwa! Nie ma wątpliwości, że jeżeli irańscy ekstremiści zdobędą broń atomową, użyją jej do ludobójstwa na narodzie żydowskim.

Choć nie da się przewidzieć, czy deklaracja, którą proponuję, powstrzyma Ahmadineżada, dlaczego nie wykorzystać wszelkich dostępnych środków, by doprowadzić do zmiany kursu w Teheranie? Tymczasem jest tak, że społeczność międzynarodowa całkowicie odpuściła sobie nie tylko Iran, ale w ogóle sprawę zbrojeń nuklearnych. Oprócz Iranu zbroi się przecież Korea Północna - równie nieprzewidywalny i diabelski reżim - a Rosja i Chiny robią wszystko, by te kraje chronić. Demokratyczna część świata zachowuje się zaś tak, jakby odjęło jej mowę. Jest bezwolnym obserwatorem.

Najlepszą metodą kontroli atomowej Iranu byłaby polityka zapobiegania. Przespaliśmy jednak moment, gdy ta strategia mogłaby przynieść pożądane efekty, dlatego teraz trzeba, i to szybko, szukać innych rozwiązań. Ameryka mogłaby po raz kolejny pójść drogą unilateralną i po prostu wziąć na siebie całą odpowiedzialność za rozwój sytuacji w Iranie, ale nie zrobi tego, bo po pierwsze jest wyczerpana działaniami w Iraku i Afganistanie, a po drugie zniechęca ją do tego krytyczna postawa świata wobec jej zaangażowania na Bliskim Wschodzie.

Reklama

Kandydaci na nowego prezydenta USA dostrzegają wagę problemu, o czym świadczą ich deklaracje wyborcze. Kilka dni temu w Filadelfii debatowali już nie tylko nad tym, jak powstrzymywać Iran przed zbrojeniem nuklearnym, ale co zrobią, gdy ten skonstruuje już broń jądrową. Hillary Clinton zapowiedziała, że odpowie na to zmasowanym atakiem wojskowym, podobnie myśli McCain. Jedynie Obama wciąż się waha. Jest to dla mnie jednoznaczne, że popierają oni deklarację, którą proponuję. Nie tracę więc nadziei, że zmiany w amerykańskiej polityce wobec Iranu zobaczymy najdalej za dziesięć miesięcy.

Jednocześnie chcę wierzyć, że nowa administracja lepiej niż obecna poradzi sobie z problemem i zacznie wspierać irański ruch oporu. Modelem powinna być dla niej postawa rządu amerykańskiego wobec "Solidarności” w Polsce. USA nie tylko otwarcie deklarowały wówczas swoją jedność z polską opozycją, ale w dużym stopniu wspomagały ją finansowo, by mogła prowadzić swą działalność podziemną. Czas pokazał, że ta pomoc była wysoce efektywna i w rezultacie przyniosła demokratyzację całego byłego bloku komunistycznego w Europie.

Kroki, które należy podjąć, by chronić Izrael przed Iranem, to gra o stabilizację Bliskiego Wschodu, ale też bezpieczeństwo całego świata. Wojna nuklearna nie będzie bowiem konfliktem regionalnym. Jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest obalenie irańskiego reżimu. Wojna - o czym przekonaliśmy się w Iraku - to rozwiązanie niesłychanie kosztowne. Sięgnijmy więc po inne, póki jeszcze mamy czas. Zegar bezpieczeństwa Żydów i światowej demokracji tyka coraz głośniej i rozpaczliwiej.