Od czasu prezydentury Ronalda Reagana, Amerykanie prowadzili bowiem dość konsekwentną politykę, której celem było najpierw wyrwanie Polski z żelaznego uścisku sowieckiego wielkiego brata, a następnie wciągnięcie Rzeczypospolitej do amerykańskiej strefy wpływów. Dlatego po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, administracja Reagana nie tylko nałożyła ostre sankcje gospodarcze na PRL, ale i wymusiła na ociągającej się Europie Zachodniej przyłączenie się do nich. Amerykanie byli też głównym sponsorem podziemnej "Solidarności", która bez tej pomocy miałaby niewielkie szanse na przetrwanie dekady lat 80.
Wspierając antykomunistyczną opozycję, Waszyngton równocześnie starał się nie palić wszystkich mostów łączących go z Kremlem, szczególnie od chwili, gdy jego gospodarzem został Michał Gorbaczow. Doprowadziło to w 1989 r. do zaskakującej na pierwszy rzut oka decyzji USA o poparciu kandydatury gen. Jaruzelskiego na prezydenta. Ambasador USA w Warszawie John Davis posunął się wówczas do swoistego szkolenia grupy parlamentarzystów "Solidarności", których zaprosił na kolację. "Zapisałem im kilka liczb - raportował później do Waszyngtonu - na naszym firmowym pudełku od zapałek. Wprowadziłem ich też w tajniki zachodniej praktyki politycznej zwanej liczeniem głów". Sprowadzała się ona do obniżenia - drogą absencji opozycyjnych posłów i senatorów - ilości głosów niezbędnych do wybrania generała.
Sądząc po raportach Davisa, Amerykanie obawiali się, że jeśli Jaruzelski nie zostanie prezydentem, to dojdzie do załamania procesu ewolucyjnej destrukcji systemu komunistycznego w Polsce, co z kolei może doprowadzić do upadku Gorbaczowa. Z kolei kiedy w 1991 r. przestał istnieć najpierw Układ Warszawski, a następnie sam Związek Radziecki, w Waszyngtonie nie spieszono się z zaproszeniem Polski do NATO, choć od 1992 r. stało się to oficjalnym celem naszej polityki zagranicznej. Tym razem główną przeszkodą było stanowisko Rosji, aż do 1997 r. niezgadzającej się na rozszerzenie NATO na wschód.
Wprowadzenie przed ośmioma laty Polski do Paktu było przede wszystkim dziełem administracji Clintona, ale i sukcesem kolejnych ekip rządzących naszym krajem, które akurat w tej sprawie zachowały rzadką jednomyślność. W szczególności dotyczyło to obozu postkomunistycznego, który do czasu przejęcia władzy w 1993 r. zajmował stanowisko niechętne NATO, a jego politycy otwarcie krytykowali propozycję przystąpienia Polski do sojuszu. Później jednak zarówno Aleksander Kwaśniewski, jak i Leszek Miller stali się gorącymi zwolennikami związania Polski z USA, czego pierwszym przejawem stała się przeprowadzona przez nich rehabilitacja płka Ryszarda Kuklińskiego, na co nie zdecydował się wcześniej uwielbiany przez Amerykanów Lech Wałęsa.
Później postkomunistyczni politycy podjęli kontrowersyjną decyzję o wyposażeniu naszych sił zbrojnych w samoloty F-16 oraz o wysłaniu polskich żołnierzy do Iraku. Wstępną deklarację w tej sprawie Kwaśniewski złożył w styczniu 2003 r. W tym samym czasie premier Miller podpisał tzw. list ośmiu, sygnowany też przez przywódców Wielkiej Brytanii, Portugalii, Włoch, Hiszpanii, Danii, Węgier i Czech, a zawierający poparcie tych państw dla polityki amerykańskiej wobec Iraku. To właśnie podpisanie tego listu wywołało pamiętną reakcję prezydenta Francji Jacquesa Chiraca, który stwierdził, że straciliśmy dobrą okazję, by siedzieć cicho.
Głównymi przeciwnikami udziału Polski w misji irackiej były LPR i Samoobrona. Andrzej Lepper posunął się nawet do wysłania listu do Saddama Husajna, w którym przekonywał, że udział naszych żołnierzy w operacji irackiej pozostawi "na długie lata, a być może stulecia, piętno Polaka złoczyńcy i agresora". Kwaśniewski, który mówił później, że decyzja o udziale w operacji irackiej należała do najtrudniejszych, jakie musiał podjąć w okresie swej prezydentury, przekonywał o konieczności wykazania, iż "jesteśmy partnerem lojalnym i przewidywalnym", a "przyjaciół i sojuszników w potrzebie zostawić nie wolno".
Polska na miarę swych skromnych możliwości przez kolejne cztery lata wspierała USA w Iraku, choć spotykało się to z coraz mniejszą akceptacją społeczną. Wynikało to zarówno z porażki amerykańskiej polityki w Iraku, jak i z rozczarowania brakiem rewanżu ze strony wuja Sama, czego symbolem stało się fiasko naszych zabiegów o zniesienie wiz. Jednak to rozczarowanie, któremu towarzyszy rekordowo niski kurs dolara podważający zaufanie do siły amerykańskiej gospodarki, nie powinno przesłaniać faktu, że zarówno pod względem militarnym, jak i ekonomicznym USA są - i będą jeszcze długo - jedynym globalnym supermocarstwem. Byłoby dobrze, gdyby nowy polski rząd, koncentrując się na poprawie naszych relacji z Rosją i Niemcami, nie zapominał o tej oczywistości.