Zakotwiczania coraz bardziej partnerskiego z coraz mniejszą dawką zastrzeżeń. Z coraz rzadszym spoglądaniem, czy dany ruch nie rozdrażni Moskwy. Współtworcy tej umowy prezydent Lech Kaczyński i premier Donald Tusk mają więc dziś prawo do świętowania.

Reklama

Nie znaczy to jednak, że wielka debata, momentami bardzo ostra, jaka przetoczyła się w tej sprawie przez Polskę, była niepotrzebna. Szczerze - jak rzadko - wyjaśniliśmy sobie kilka spraw, o których warto pamiętać. Że Amerykanie to nie dobrzy wujkowie z górą pieniędzy i - choć przyjaciele - to także twardzi biznesmeni. Lubią wielkie słowa, ale cenią też twardych negocjatorów. Że choć mają swoje bazy w wielu krajach, to sama obecność żołnierzy amerykańskich nie przyniesie automatycznie bezpieczeństwa. Że jeśli sami nie uzbroimy za ciężkie miliardy dolarów polskiej armii, to żaden sojusznik tego za nas nie zrobi. On może dorzucić co najwyżej kilkadziesiąt milionów na drobne wydatki.

Potraktujmy więc tarczę antyrakietową przede wszystkim jako szansę i wyzwanie. Jeśli bowiem do amerykańskiej baterii Patriotów dodamy swoje własne i stworzymy kompletny, a nie wirtualny, system obrony, to znaczy, że się opłacało. Jeśli twardo wyegzekwujemy zapisy podpisanej wczoraj umowy, a nie jak w przypadku offsetu za F-16 pozostaną one tylko na papierze, to warto było. Jeśli natomiast uznamy, że swoje już zrobiliśmy i teraz można już pójść spać, bo "mamy wielki sojusz", to amerykańska instalacja na polskiej ziemi pozostanie głównie amerykańskim sukcesem.