Wprawdzie uzurpacje premiera, że jest prezydentem i chce kierować polityką zagraniczną, są śmieszne, ale to jednak prezydent jest sprężyną, która w tym wypadku dąży do sporu. Po dwóch latach rządów Lech Kaczyński chce pokazać, że przestał być bierny, ma siłę i gotowość do walki, która zaczęła się przy okazji konfliktu w Gruzji i jest konsekwentnie kontynuowana. Po przegranej wojnie rządu z PZPN prezydent chce udowodnić, że Platforma polegnie i na innych polach jak chociażby przy starciu o referendum w sprawie służby zdrowia, gdzie opinia publiczna zdecydowanie opowiedziała się za Kaczyńskim.
Poza tym, dlaczego Kaczyński miałby nie pojechać na szczyt? Przeciwko temu nie ma żadnych prawnych argumentów, są tylko polityczne, a te jak zawsze są podzielone.
Donald Tusk i Lech Kaczyński będą się boksować do końca, aż do wyborów prezydenckich w 2010 roku. Będą rywalizować we wszystkim - nawet na polu piłki nożnej. Prezydent będzie wetował wszystko co się da, a premier będzie na niego pomstował, podpierając się Palikotem.