BARBARA KASPRZYCKA: Licealiści mają wkrótce mieć do przeczytania w całości i obowiązkowo tylko "Pana Tadeusza", "Lalkę" i "Wesele". To ja może zapytam, po co w ogóle czytać książki?
JERZY SOSNOWSKI*: Może to źle brzmi w naszej egalitarnej epoce, ale szkoła jest miejscem swego rodzaju castingu intelektualnych elit. Gdyby więc przewidzieć, którzy uczniowie zamierzają wieść życie odłączone od kultury wyższej, to od biedy wystarczyłoby kształcić ich w czytaniu ze zrozumieniem artykułów prasowych. Jeżeli jednak mamy boom edukacyjny, coraz większy odsetek młodzieży studiującej i zakładamy, że dlatego młodzież wybiera liceum, to kontakt z tekstami, które nie służą tylko poinformowaniu o siódmym rozwodzie tej czy innej piosenkarki, jest konieczny. Jest w interesie nas wszystkich, żeby przyszła warstwa ludzi wykształconych rozumiała aksjologię i kontekst kulturowy teraźniejszości. Nie da się tego zrozumieć bez śladów kulturowych z przeszłości.

Reklama

Ale może niektóre z tych śladów już się zużyły? Może rzeczywiście da się zrozumieć współczesność bez czytania Słowackiego albo Żeromskiego?
Myślę, że nie należy i nie wystarczy skupić się na szczegółowym wyliczeniu, który autor, z którym dziełem, powinien być obowiązkowy, a który nie. Mimo że jestem historykiem literatury, nie oburza mnie skreślenie tej czy innej książki z kanonu. W niektórych przypadkach rozumiem zresztą powody tego skreślenia. Przyjmuję jednak założenie szersze: że znajomość przeszłości - choćby pobieżna, na miarę trzyletniego liceum - jest potrzebna, bo nasza kultura nie zaczęła się wczoraj. I nie chodzi o antykwaryczną znajomość tekstów sprzed lat, ale o rozumienie tego, co w naszej współczesności jest echem dochodzącym z przeszłości. To echo naprawdę kształtuje nasze głosy i nasze wybory. Upieram się więc, że kwestia rozczytania młodzieży jest szalenie istotna. Ale problem, z którym usiłuje się uporać minister Hall, nie jest przez nią zawiniony.

A przez kogo?
Po pierwsze przez instytucję rodziny, w której czyta się coraz mniej, a po drugie przez instytucję szkoły podstawowej i gimnazjum. Kilka lat temu, kiedy wchodziła reforma oświaty i wprowadzono gimnazja, pisałem, że może to źle oddziaływać na poziom edukacji. Za bohaterem filmu "Park Jurajski" mogę tylko powtórzyć: "Jak ja nie lubię być taki mądry!". Niestety sprawdziło się i młodzież czyta dziś tragicznie mało. Minister Hall ma więc takie a nie inne warunki działania, i jeśli mogę mieć wobec niej jakiś zarzut, to raczej za chaotyczność jej pomysłów.

Wróćmy do lektur, których skreślenie jest pan w stanie zrozumieć.
Moja pretensja do opisanych przez DZIENNIK rozstrzygnięć dotyczy czegoś wcześniejszego niż decyzje o tym, czy "Przedwiośnie" będzie obowiązkowe, czy nie. Po raz kolejny bowiem operacja dotyczy ostatniego członu planowania nauki języka polskiego, a wciąż nie znamy odpowiedzi, jaki jest projekt dydaktyczno-wychowawczy polskiej szkoły. Wszyscy widzimy, że szkoła po reformie nie odpowiedziała sobie na pytanie, kogo chce wychować. Autor pierwszej reformy szkolnictwa po 1989 r. Stanisław Sławiński zastrzegał, że czas skończyć z traktowaniem ucznia jak produktu. A ja jednak uważam, że w pewnym sensie trzeba go tak potraktować. Szkoła, przy całym poszanowaniu dla indywidualności ucznia, ma ukształtować z niego obywatela, ma mu dostarczyć swego rodzaju kościec. Pozostaje pytanie, jaki to ma być kościec.

Reklama

A jaki być powinien?
Wydaje mi się, że byłoby dobrze, gdyby ze szkoły wychodzili ludzie, których określiłbym mianem "samokrytycznych patriotów". Do tego akurat refleksja nad "Panem Tadeuszem", a zwłaszcza refleksja nad "Weselem", szalenie się przyda.

A "Lalka"? Przepraszam, ale dla mnie to nie jest nadzwyczajna literatura. "Pamiętniki Rzeckiego" omijałam w całości.
Źle pani wybrała rozmówcę, bo ja uważam "Lalkę" obok III części "Dziadów" i "Dziennika" Gombrowicza za jeden z najważniejszych tekstów w polskiej literaturze. "Lalka" to jest powieść podejmująca bardzo nowoczesną grę z czytelnikiem i pokazująca po raz pierwszy, jak wiele od czytelnika może zależeć. Prus awansuje odbiorcę na współtwórcę tej książki, wiele kwestii jedynie sugerując. Ponadto fabuła "Lalki" pokazuje punkt podobny do tego, w jakim się dziś znajdujemy. Prus sam określał ją jako "powieść o dziejach idealistów na tle społecznego rozkładu". Społeczny rozkład pewnego systemu moralno-obyczajowego jest problemem zupełnie współczesnym, stąd akurat "Lalkę" uważam za dobry wybór.

Czego więc panu brakuje w tym wyborze?
Zdumiewa mnie, że najpóźniejsze utwory w zaproponowanym zestawie pochodzą z lat 70. ubiegłego wieku - mamy rok 2008! Zresztą w trzeciej klasie, kiedy ma się je omawiać, wszyscy i tak już myślą o maturze. Obywatel ukształtowany w szkole powinien też być wewnątrzsterowny, nie powinien zbyt łatwo poddawać się autorytetom. Pytanie, która lektura ma w nim to wypracować. Jeżeli więc coś mnie niepokoi, to pytanie, czy te obowiązkowe lektury muszą być tylko trzy (czy pięć, z Schulzem i Gombrowiczem!). Już dziś "Lalka" pojawia się na maturze niepokojąco często i to w zbanalizowanych ujęciach. Skończy się tak, że tych kilka lektur będzie wyeksploatowane do cna.

Reklama

Rozumiem, że nie będzie pan darł szat nad wyrugowaniem Stefana Żeromskiego, którego wczoraj w DZIENNIKU opłakiwaliśmy?
Uczciwie mówiąc, mam do niego stosunek ambiwalentny. Żeromskiego nikt nie usuwa, tylko jego pozycja zostaje osłabiona. W końcu przez trzy lata liceum naprawdę trzeba zrobić coś więcej niż pozycje wytłuszczone w projekcie MEN, więc od mądrości nauczycieli zależy kontakt młodzieży z literaturą światową, z "Jądrem ciemności" Conrada czy wreszcie z Żeromskim. I gdybym to ja miał wytłuszczać te tytuły, to bez wątpienia akurat Żeromskiego bym nie wytłuścił, bo jest dużo mocniej osadzony w swoim czasie i gorzej wchodzi w dialog z doświadczeniem współczesnym niż starszy od niego Prus.

*Jerzy Sosnowski, pisarz, badacz literatury