Andrzej Talaga: Wasza ekscelencja jest często porównywany z Mahatmą Ghandim, mistrzem stategii niestosowania przemocy w polityce. Jemu się udało. Indie są niepodległe. Tybetańczykom nie, choć także przyjęli zasadę non-violence. Czy po dziesięcioleciach chińskiej okupacji, unicestwiania narodu XIV Dalajlama wciąż uważa, że był to dobry wybór?
Dalajlama: Absolutnie. Zawsze krytykowaliśmy przemoc, nic się nie zmieniło (śmiech). To zło. W drugiej połowie XX wieku wielu ludzi, w tym polityków, zaczęło doceniać walkę bez jej użycia - choćby Nelson Mandela - i zaczęło wcielać ją w życie. Dlatego, że przynosi owoce. Frederik de Klerk, biały prezydent RPA, często dziś dzwoni do Mandeli, jak mi mówił. Gdyby obaj wybrali przemoc, nie rozmawialiby ze sobą. W nowej, światowej rzeczywistości to jedyna metoda, by rozwiązywać problemy. Przemoc oznacza przecież, iż jedna strona zwycięża, druga zaś zostaje zniszczona. Wyeliminowanie przeciwnika jest dziś niemożliwe. Niszcząc go, niszczymy część siebie. Na każdym kroku widzę potwierdzenie prawdy, że przemoc nic nie daje.

Reklama

Zasada ta jednak niezbyt sprawdza się w wypadku Tybetu.
Czemu? Ściśle przestrzegamy zasady walki bez przemocy, zatem coraz więcej etnicznych Chińczyków solidaryzuje się z nami. Inna rzecz, że nie chcemy separacji. Ostatecznie zresztą rozwiązanie sprawy Tybetu musi zostać wypracowane wspólnie przez Tybetańczyków i Chińczyków.

Nie żądacie wprawdzie separacji, ale domagacie się autonomii. Chiny nie chcą się na nią zgodzić, istnieje tylko autonomia formalna. Próby pokojowych rozmów z Pekinem nie przyniosły rezultatów, jakie zatem ekscelencja proponuje rozwiązanie na przyszłość? Obecna sytuacja przypomina pat.
Chiny nie sprzeciwiają się autonomii. Obawiają się tylko naszego ruchu. Wielką rolę odgrywa tu strach i podejrzliwość. Każdy wrażliwy Chińczyk poważa starania Tybetańczyków. Problem w tym, że w Chinach działa cenzura. Przeciętny mieszkaniec tego kraju otrzymuje informacje za pośrednictwem propagandy rządowej, która jest destrukcyjna. Pewnego razu w Harwardzie w Ameryce spotkałem chińskich studentów. Powiedzieli mi, że gdyby Chińczycy wiedzieli, jakie rzeczywiście jest nasze stanowisko, wszyscy by nas popierali. Propaganda wypacza jednak obraz walki Tybetańczyków.

Znacząco rośnie wsparcie chińskich intelektualistów dla sprawy tybetańskiej, to dobry znak. Unia Europejska, Ameryka i wiele innych rządów w pełni popiera naszą drogę środka. Niestety, konstruktywny dialog z władzami chińskimi zawodzi. Zawodzi także chińska polityka zmian wewnątrz Tybetu. Mimo to będziemy kontynuować walkę. Okrutny, autorytarny system zmieni się. Musi się zmienić. Chińczycy domagają się więcej wolności i przejrzystości. Po trzęsieniu ziemi w Syczuanie widzieliśmy zmiany w postępowaniu chińskich władz, większą otwartość. Mieliśmy wtedy nadzieję, że ta polityka będzie trwać, ale stało się inaczej.

Młodzież kontestuje postępowanie tybetańskich władz, a nawet zasadę niestosowania przemocy. Jeśli zdecyduje się na akcje zbrojne przeciwko władzom chińskim, jaka będzie reakcja Dalajlamy?
Modzi kontestuja politykę, ale nie podważają zasady niestosowania przemocy. Czynią tak tylko jednostki i to niekoniecznie młode. Dostałem niedawno list z Tybetu, autor nie był młodzieniaszkiem. Wzywał do mojego zbrojnego powrotu do kraju (śmiech).

Jaka była odpowiedź?
Że to beznadziejne. Nierealistyczne. Niemoralne.

Walka zbrojna o wyzwolenie niemoralna?
Każda walka z użyciem przemocy jest niemoralna, nawet z wrogiem. Nie musimy tego robić, możemy poczekać.

Reklama

Jak długo?
To walka cełego narodu nie tylko jednego pokolenia. Minęło już sześćdziesiąt lat. To zadanie rozłożone na generacje. Zapewne nie wypełnimy go ani teraz, ani wraz z moją śmiercią. Walka jest przekazywana z dziada na syna, wnuka i prawnuka. Generacje przemijają, ale to bez znaczenia. Misję podejmą następne. Ile pokoleń Polaków walczyło za swój kraj? Jestem dobrej myśli.

Czy ja dożyję zmian w Tybecie? To bez znaczenia, jestem obywatelem świata. Źle mi na wygnaniu? Nie. Czuję się tu szczęśliwy. Zostałem właśnie honorowym obywatelem Wrocławia, jeśli będzie mi tu wygodnie, w każdej chwili zamieszkam w waszym pięknym mieście (śmiech).

Wygląda jednak na to, iż czas bardziej sprzyja Pekinowi. Bogacące się Chiny mają więcej możliwości i pieniędzy, by dopełnić w Tybecie dzieła zniszczenia. Paradoks postępu polega na tym, że im lepiej wiedzie się Chińczykom, tym gorzej dla Tybetańczyków, choćby nawet i oni czerpali profity z modernizacji Chin.
Rozwój materialny nie jest zagrożeniem dla Tybetu. Pod jego wpływem zapewne zmieni się styl życia, ale to nic nie szkodzi, tybetański duch pozostanie nienaruszony. Prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi w tym, że chińskie władze postrzegają kulturę tybetańską jako źródło idei separatystycznych, jako zagrożenie. Dlatego stosują wszelkie metody, by systematycznie zniszczyć tożsamość i unikalną kulturę Tybetu. Spójrzmy.

Rozwinęły się Indie, Tajwan; żaden z tych krajów nie stracił tożsamości. Podobnie Chiny, choć ich dziedzictwo zostało poważnie naruszone przez rewolucję kulturalną, dlatego westernizacja postępuje tam szybciej niż w Indiach i na Tajwanie. Problemem jest polityka chińskich władz, nie modernizacja. Postęp sam w sobie nie niesie zagrożenia dla tożsamości. Ani progres, ani pieniądze nie są źródłem zniszczenia. Polityka tak.

A ultranowoczesna kolei tybetańska? Łączy wprawdzie Tybet ze światem, służy jednak do szybkiego transportu chińskich osadników i wywożeniu bogactw Tybetu.
Kolej jest w Tybecie mile widziana, potrzebujemy jej dla naszego rozwoju. Potrzebujemy łatwego transportu. Popierałem ten projekt. Kiedy powstał, niektórzy nasi stronnicy w świecie i sami Tybetańczycy kontestowali go. Tłumaczyłem, że kolej nie jest problemem, łączy nas ze światem. Problem to motywacja polityczna, by maksymalnie ekploatować bogactwa naturalne Tybetu bez oglądania się na zniszczenie środowiska, by przerzucać do naszego kraju kolejne fale chińskich osadników.

Ekscelencja jest przywódcą Tybetańczyków. Po śmierci, w myśl buddyjskich wierzeń, odrodzi się, by dalej przewodzić ludowi. Czy kolejny dalajlama zostanie odnaleziony w Tybecie?
Dalajlama służy Tybetańczykom i innym wyznawcom naszej religii. Kontynuuje misję z poprzedniego życia. Dziś, jeśli sytuacja się nie zmieni, lepiej czynić to na emigracji niż w kraju. Dlatego, kiedy umrę jako uchodźca, w logiczny sposób moja inkarnacja zostanie odnaleziona poza Tybetem. Pamiętajmy jednak, że nasz prawdziwy przywódca żyje w Tybecie. To sześć milionów Tybetańczyków. Ja jestem tylko ich rzecznikiem.