Każdy sąd wyższej instancji - wedle sędziów w nim pracujących - musi być mądrzejszy od sądu będącego w tej hierarchii niżej. Dlatego z zasady musi podważyć, to co postanowili sędziowie pracujący na niższych szczeblach sądownictwa, czyli z definicji mniej mądrzy.

Reklama

Tę sytuację dobrze obrazuje przypadek wyroku w jednej z najgłośniejszych spraw kryminalnych ostatnich lat. Krystian B. autor powieści "Amok" - wedle orzeczenia sądu - zaplanował i uczestniczył w zamordowaniu domniemanego kochanka swej żony. I został za to skazany na 25 lat więzienia. Ale ponieważ był to wyrok sądu okręgowego, to sąd apelacyjny do którego odwołali się obrońcy Krystiana B. stwierdził, że sąd niższej instancji nieprawidłowo ustalił fakty i musi sprawę rozpatrzeć jeszcze raz. Od nowa. I co się zmieniło, kiedy już rozpatrzył drugi raz? Literalnie nic. Podtrzymał pierwszy wyrok.

Widać więc, że decyzją sądu wyższej instancji zmarnotrawiono czas, sporo sędziowskiej energii i poniesiono straty finansowe (praca sekretariatu sędziowskiego, protokolantki, dowożenie skazanego w eskorcie policji, itd., itp.), bo w końcu został wyrok, wydany ponad rok wcześniej. Jest jednak w tym pewna logika. Gdyby bowiem sąd apelacyjny nie podważał wyroków sądów okręgowych, po kiego diabła miałby istnieć.