Ludność zjednoczonej Europy przekroczy w Nowym Roku pół miliarda. Tylko Chiny i Indie biją nas liczebnie, nie dostają jednak do Starego Kontynentu pod względem bogactwa i rozwoju infrastruktury. Jesteśmy potęgą - gospodarczą, demograficzną, a nawet militarną. Nikt inny na świecie, włącznie ze Stanami Zjednoczonymi, nie może się pochwalić aż tak korzystną koniunkturą. Szkoda tylko, że Europejczycy nie potrafią myśleć o sobie w kategoriach siły.

Reklama

Najnowsze dane demograficzne ujawnione przez Eurostat potwierdzają prawdy znane od dawna. Europa to największy rynek zbytu i wraz z Ameryką motor rozwoju świata. Pomimo kryzysu Stary Kontynent trzyma się nieźle. Niestety, dość szybko liczba Europejczyków zacznie jednak spadać z powodu małej rozrodczości. Szczególnie tragicznie sprawa przedstawia się na wschodzie Unii. W wypadku krajów rozwiniętych wielkość populacji ma kapitalne znaczenie dla rozwoju gospodarczego i siły politycznej. Mamy zatem niewiele czasu, aby zacieśnić unijne więzy i zrobić użytek z naszej potęgi. Chyba, że Europa zdecyduje się na rozszerzenie o Turcję i Ukrainę, co dałoby nam potężny zastrzyk demograficzny. Na razie jednak na to się nie zanosi.

Polska jest członkiem europejskiego klubu. Jeśli chcemy utrzymać nasze dotychczasowe względne bogactwo i pomnażać je, konsekwentnie budować wpływy w Europie i w świecie, możemy to robić tylko w ramach silnej Unii. Im sprawniejsza UE, tym potężniejsza Rzeczpospolita. Traktat lizboński i waluta euro, przy wszystkich swoich wadach, są atrybutami i narzędziami siły. Potrzebujemy ich i to jak najszybciej. W naszej części świata paradoksalnie, częściowo tracąc suwerenność (traktat i euro nam ją ograniczają), zwiększamy szansę na zbudowanie silnego państwa. Warto wykonać ten krok. Zacznijmy myśleć o sobie w kategoriach pół miliarda, a nie tylko trzydziestu paru milionów. Taka perspektywa daje polityczny oddech.